Kiedy mnich Grzegorz z klasztoru na rzymskim wzgórzu Caelius odwiedził pobliski targ niewolników, jego uwagę zwrócili wystawieni na sprzedaż trzej wysocy, jasnowłosi młodzieńcy. Kupiec, zapytany o pochodzenie swojego towaru, poinformował, że przywiózł go z Anglii. „To Anglowie? Raczej aniołowie" (Non Angli sed angeli) – odpowiedział mnich, który zapewne po raz pierwszy zobaczył przedstawicieli rasy północnej. „Ludzie tak pełni jasności nie mogą pozostawać w mocy księcia ciemności". Grzegorz wykupił trzech Anglów, aby odtąd służyli Chrystusowi.
W kilka lat później mnich Grzegorz został papieżem – znamy go pod imieniem świętego Grzegorza Wielkiego. Z jego polecenia w 596 r. opat Augustyn, dawny habitowy współbrat papieża, wyjechał na misję chrztu Anglii. Można przypuszczać, że w tej ekipie znajdowali się wykupieni ongiś trzej młodzieńcy.
Misja Augustyna zaowocowała wielkim sukcesem. W krótkim czasie zdołał on nawrócić Etelberta, króla Jutów z Kentu. Co więcej, ten akt konwersji był początkiem całej lawiny nawróceń. Niebawem pogańska dotąd Anglia zajaśniała jako perła w koronie chrześcijańskiej Europy. Najdziwniejsze w owej historii jest jednak to, że impuls do tak udanej inicjatywy wyszedł z miejsca, które samo znajdowało się w stanie najgłębszego upadku.
Śmierć z pragnienia
Szkolną datę 476 r., kiedy to Germanie pozbawili władzy ostatniego cesarza rzymskiego Zachodu, przyjęto uważać za koniec Imperium Romanum, a jednocześnie za cezurę oddzielającą starożytność od średniowiecza. W rzeczywistości to tylko symbol. Rzym konał długo. W historii jego upadku znacznie ważniejszą datę stanowi rok 410 – moment zdobycia miasta przez Alaryka, króla Wizygotów. To właśnie wtedy armia barbarzyńców po raz pierwszy wkroczyła do stolicy, a jednocześnie centralnego ogniska śródziemnomorskiej cywilizacji. Rzym plądrowano przez trzy dni, ale efekt szoku pozostał trwały. Aż dotąd Rzymianie uważali swoje ukochane miasto za niezdobytą twierdzę, mocną murami, ale przede wszystkim autorytetem prawa i porządku, pax Romana panującej w całej ówczesnej Europie. Nie mieściło im się w głowie, że ich marmurowe fora i bazyliki mogłyby kiedykolwiek zostać splugawione przez hordy cuchnących baranim łojem dzikusów.
A jednak tak się stało i trzeba to było przyjąć do wiadomości. Odtąd nikt w Europie nie wierzył już w pax Romana.
Długa agonia miasta dokonała się w połowie następnego stulecia. Gdy w 537 r. Rzym broniony przed nieliczne oddziały Bizantyńczyka Belizariusza obległ ostrogocki król Witiges, nakazał on zniszczenie akweduktów, by pozbawić oblężonych wody. Trochę dopomógł mu w tym sam Belizariusz obawiający się, że akweduktowymi kanałami Goci dostaną się poza mury. Atak prowadzono od północy, akwedukty uległy więc zniszczeniu tylko od tamtej strony. Ale walka o Rzym trwała jeszcze kilkanaście lat, podczas których miasto przechodziło pięć razy z rąk do rąk. W jej efekcie legła w gruzach reszta akweduktów. Unicestwiono misterną sieć wodociągową, dumę cesarstwa, w czasach świetności zaopatrującą w świeżą górską wodę niemalże dwa miliony Rzymian. Był to ostateczny cios, z kategorii tych, jakie dzisiaj nazywamy klęską humanitarną. Mieszkańcy Rzymu potrafili jeszcze od biedy żyć w ruinach, ale nie wyobrażali sobie, jak przetrwać bez wody. Dotychczasowa metropolia w krótkim czasie wyludniła się do rozmiarów średniej wielkości miasteczka. Ci, co pozostali, zeszli ze wzgórz i osiedli nad brzegiem Tybru. Z czasem owych 30 tysięcy ludzi dało początek nowemu, średniowiecznemu Rzymowi, ale w pierwszych dekadach po przymusowej przeprowadzce wydawało się, że nic już nie uratuje miasta.
Rok 590, w którym na tron świętego Piotra powołano Grzegorza, w oczach współczesnych przyniósł kolejne klęski, czego los nie szczędził Rzymowi od prawie dwóch stuleci. Jesienią ubiegłego roku wylał Tyber, pustosząc nadrzeczne domy i niszcząc miejskie spichlerze. Wiosną do listy udręczeń rzymian dołączył głód. W dodatku od rozkładającej się padliny utopionych krów i kóz wybuchła zaraza dziesiątkująca i tak już nieliczną populację miasta. Jej ofiarą padł papież Pelagiusz, poprzednik Grzegorza.