Obie – za przeproszeniem – realizacje stały się już symbolami Warszawy. I nawet dobrze, bo ożywiły szarzyznę postkomunistycznego miasta, które wciąż pozostaje skostniałe, a architektonicznie nowatorstwo sprowadza się zwykle do betonu, stali i szkła. Wszystko na poważnie, bez zmrużenia oka. A palma i tęcza miały być właśnie niewinne, zabawne i ironiczne. Szybko jednak stały się orężem w walce z zaściankową, kołtuńską i ciemnogrodzką wizją świata tych, którym z Warszawy bliżej do Wschodu (obora) niż Zachodu (opera).
To już samo w sobie jest naganne, lecz dodatkowym efektem ubocznym był szum wokół tych – za ponownym przeproszeniem – dzieł sztuki, które uzyskały takie miano, choć miały być li tylko ubarwieniem owej szarości. Ot, sztuczna wielkość, na którą nie zasługiwały, ale ją otrzymały. A wraz z nią obydwie artystki-feministki – znamienne, że stworzyły TĘ tęczę i TĘ palmę! – przypuściły mocną ofensywę ideologiczną, która pojawiła się wtedy, gdy interpretacja ich dzieł zaczęła wymykać się spod kontroli i skierowanie dyskusji na właściwe tory okazało się konieczne. Koło się zamknęło, dyskusja również. I na proste pytanie: Czy dla artysty różna interpretacja dzieła jest korzystna (bo zdobywa rozgłos), czy irytująca (bo zmienia wymowę) – niestety, nie dostałem odpowiedzi. Czyżby dlatego, że „Plus Minus" to nie „Gazeta Wyborcza"?
Zerowanie historii
Na początku była sztuczna palma daktylowa Phoenix Canariensis. Joanna Rajkowska zbudowała ją na skrzyżowaniu Alej Jerozolimskich i Nowego Światu, a dokładnie na wysepce przy rondzie gen. Charles'a de Gaulle'a. Niezwykły widok w naszym klimacie („sorry, taki mamy"), gdzie podobne rzeczy można oglądać jedynie w ogrodach botanicznych pod szklanym dachem. A tymczasem w samym centrum Warszawy, jak mawiają uczeni w piśmie: „zaszczepiona w tkance miejskiej", palma wyrosła po półtora roku walk o pozwolenia i pieniądze.
Ze strony internetowej Rajkowskiej: „Geneza projektu sięga podróży artystki do Izraela w roku 2001 i próby uświadomienia sobie i innym, czym są dla Warszawy Aleje Jerozolimskie, ich historia i próżnia, jaką stworzyła nieobecność społeczności żydowskiej. Miał to być również eksperyment społeczny badający, jak dalece polskie społeczeństwo jest gotowe na przyjęcie tak obcego kulturowo elementu. Miejsce, na którym stanęła palma, było przed rokiem 2002 wykorzystywane dla postawienia choinki bożonarodzeniowej". Czyli palma zamiast choinki, trzeba było tak od razu. Choć wybrana odmiana nie ma wiele wspólnego z Izraelem, co zdradza nazwa: to symbol Wysp Kanaryjskich, skąd pochodzi. Inauguracja przypadła 12 grudnia 2002 roku, czyli już po chanuce. Sam tytuł instalacji też brzmi jak żart (czytaj: pocztówka z wakacji) – „Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich".
W artystycznym opisie sporo jest bełkotu o „projekcie, który powstał w specyficznym kontekście i bez tego kontekstu nie istnieje. Został pomyślany jako instrument służący społecznej przemianie. Zmienił wizję tej części miasta i sprawił, że przezroczysta dotąd nazwa – Aleje Jerozolimskie – przestała być przezroczysta". O wiele rzeczy można posądzać warszawską arterię, ale chyba nie o przezroczystość, i wciąż zachodzę w głowę, czemu głębi miała nadać akurat kanaryjska palma.
Szukajmy dalej: artystka deklaruje, że w swojej twórczości zajmuje się problematyką napięć ideologicznych, agresji wobec obcych, trudności z asymilacją. Jej projekty – zacytujmy mądrości krytyka Sebastiana Cichockiego – „opierają się najczęściej na pracy nad specyficznym miejscem, obciążonym historycznie lub ideologicznie, naznaczonym brakiem tożsamości, traumą lub wyparciem. Praktyka polega na próbie zawierzenia intuicyjnej, cielesnej nieomalże odpowiedzi na tego rodzaju miejsca. Pretekst do budowy nowych rytuałów społecznych, próba pominięcia języka w komunikacji międzyludzkiej i skierowania uwagi na ciało oraz jego miejsce w przestrzeni miejskiej. Ciało i jego pragnienia miały być generatorem nowego sposobu doświadczania i pamiętania, swego rodzaju nowym początkiem, według słów artystki »momentem zerowania historii«". Czyli czas najlepiej byłoby liczyć nie od narodzin Chrystusa, lecz wyrośnięcia palmy...