Oparli się na losach trzech przyjaciół, którzy poznali się w szkole lotników w Dęblinie, razem przeżyli wybuch II wojny światowej, potem przedzierali się przez Rumunię do Wielkiej Brytanii. Tam trafili do Dywizjonu 303. Producent Jacek Samojłowicz dopina budżet. Jest przekonany, że film powstanie. Jeśli rzeczywiście się uda, będzie to kolejny krok w karierze reżysera – jego pierwszy film o tak wysokim, bo ok. 14-milionowym, budżecie.
Palkowski ma dzisiaj na polskim rynku filmowym mocną pozycję dzięki „Bogom". To „kino środka", o jakie od dawna upomina się w Europie Agnieszka Holland. Obraz artystyczny, z ambicjami, a jednocześnie docierający do widzów. Zebrał worek nagród: Lwy od jurorów na festiwalu w Gdyni i Orły od członków Polskiej Akademii Filmowej. Ale sam Palkowski, mimo wielkiego sukcesu, pozostał otwartym facetem, o którym nikt nie mógłby powiedzieć, że woda sodowa uderzyła mu do głowy. Może dlatego, że w życiu jadł chleb z niejednego pieca, że poznał zarówno smak triumfu, jak i porażki.
– Nie mogę w to uwierzyć. Skąd ci producenci mnie wymyślili? Ja sam bym sobie tego filmu nie powierzył – mówił w Gdyni, we wrześniu 2014 roku, ściskając w ręku Złote Lwy.
Wydawał się oszołomiony, zwłaszcza że jego „Bogowie" dostali też cztery inne statuetki – za scenariusz, główną rolę męską, scenografię, charakteryzację. Do tego nagrody od dziennikarzy i publiczności.
Odbierając niespełna dwa tygodnie temu Orła od widzów, a także dwie najwyższe nagrody Polskiej Akademii Filmowej – za najlepszy film roku i reżyserię – nadal sprawiał wrażenie człowieka, który się do laurów nie przyzwyczaił. Wyszedł na scenę w dżinsach i białych adidasach, nie wyciągnął z kieszeni kartki z przygotowanymi podziękowaniami. Śmiał się wzruszony, a wreszcie stwierdził: „No, dobra, idę, zanim jeszcze bardziej się skompromituję".
A przecież odniósł też sukces najważniejszy: „Bogów" obejrzało w kinach 2,2 mln widzów. W czym tkwiła tajemnica powodzenia? Zrobił dobry film, to oczywiste. Bohater – profesor Zbigniew Religa, był postacią szanowaną i popularną. Fakt. Ale było coś jeszcze.
– Chciałem, żeby widz nie wychodził z kina ze zwieszoną głową, patrząc na własne buty. Wolałem, żeby spojrzał w słońce – mówi mi Łukasz Palkowski.
Polscy filmowcy przyzwyczaili nas do bohaterów przegranych. Potrafimy pięknie opowiadać o klęskach, historia nauczyła nas rozumieć, co oznacza „gloria victis". Palkowski i scenarzysta Krzysztof Rak sportretowali człowieka, który wygrywa. Marzy, stawia sobie ambitne cele i osiąga je. Nawet jeśli po drodze upada, to potem się podnosi. W naszej sztuce filmowej to nowa jakość.