Kiedy wyszła to na jaw, a Rybickiemu zarzucono konflikt interesów, ten bagatelizował sprawę, zwracając uwagę, że przecież nie należy do PiS, a „Komitet Wyborczy jest niezależny od partii". Problemu więc nie widzi albo nie chce widzieć, bo wie, że jego „plemię" go nie odrzuci.
A tego, do jakiego „plemienia" należy, Rybicki na Twitterze nie ukrywa. „30 sekund filmiku i Kopacz zaorana na metr głąb ws samolotu, który za nią latał", „Przemowa PEK (twitterowy skrót stosowany do określenia premier Ewy Kopacz – red.) w skrócie: Nie rozumiem żartów i nie wiem, co oznacza właściwie te 2.0", „Charakterystyczna jest stylistka PEK: – Dostalam kawe... zobacze, co dadza mi w Warsie. Ona nie wie, ze normalni ludzie kupuja", etc.
– Młodzi ludzie, z którymi rozmawiam na uniwersytecie, uważają, że dziennikarz, który ukrywa się za maską profesjonalizmu, jest mało wiarygodny. Rozumieją to tak: taki dziennikarz za pieniądze wszystko powie. Młodzi ludzie postrzegają wiarygodność dziennikarza jako wiedzę m.in. o tym, z jaką partią się identyfikuje – przyznaje prof. Mrozowski.
Nie trzeba dodawać, że to niebezpieczna droga, na której końcu debata publiczna zostaje zastąpiona przekrzykiwaniem się partyjnych propagandzistów nie tylko w świecie polityków, ale również w świecie mediów.
Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że problemy z korzystaniem z mediów społecznościowych są domeną wyłącznie polskich polityków czy dziennikarzy. Mało tego – w Polsce nie było jeszcze afery tak głośnej jak ta, której bohaterem był były już gwiazdor amerykańskiej Partii Demokratycznej Anthony Weiner. Weiner, wielka nadzieja demokratów, używał Twittera – jak się okazało – nietypowo. Polityk wysyłał bowiem swoje zdjęcia w stroju Adama młodym kobietom.
Kiedy sprawa wyszła na jaw, najpierw próbował przekonać opinię publiczną, że ktoś włamał się na jego konto, ale gdy ta strategia zawiodła, przyznał się do popełnienia błędu i odszedł z polityki. Historia była bardzo głośna, ponieważ żona Weinera była w tamtym czasie jedną z najbliższych współpracownic ówczesnej sekretarz stanu Hillary Clinton, a na dodatek – jak ujawniły media – gdy Weiner chwalił się swoją męskością przed nieznajomymi na Twitterze, jego żona dowiedziała się, że jest w ciąży.
Najpierw myśl, potem pisz
Lista twitterowych wpadek amerykańskich polityków jest zresztą znacznie dłuższa. Na przygotowanej przez „Time" liście dziesięciu największych twitterowych kontrowersji znalazł się m.in. wpis republikańskiego kandydata do Senatu z Wisconsin Dane'a Deutscha. Deutsch przekonywał użytkowników Twittera, że „Zarówno Hitler, jak i Lincoln byli silnymi liderami. Charakter Lincolna uczynił z niego wielkiego przywódcę, którego dziedzictwo żyje do dziś". I o ile peany na cześć Lincolna nikogo nie zdziwiły, o tyle zestawienie amerykańskiego prezydenta z Hitlerem zdecydowanie politykowi nie posłużyło – miejsce w Senacie wywalczyła jego konkurentka.
Z kolei Mike Parry, republikanin z Minnesoty, „wsławił się" w internecie tym, że na Twitterze określił prezydenta Baracka Obamę „żądnym władzy, aroganckim czarnym człowiekiem". Parry tłumaczył potem, że wyraził jedynie swoją opinię na temat charakteru prezydenta, i dodał, że to, iż Obama jest czarnoskóry, jest po prostu faktem.
Międzynarodowy skandal na Twitterze wywołała z kolei żona izraelskiego ministra spraw wewnętrznych Silvana Shaloma, która pytała internautów, czy wiedzą o tym, jak wygląda „kawa Obama". „Jest czarna i słaba" – wyjaśniła. – To był tylko głupi żart, który ktoś mi opowiedział – tłumaczyła się Judy Nir Mozes Shalom, która szybko usunęła wpis. Ten zaczął żyć jednak własnym życiem, a kobietę oskarżono o działanie na szkodę izraelskiej dyplomacji.
Przestrogą dla wszystkich nonszalancko korzystających z Twittera użytkowników powinna być historia Julia Reya, młodego hiszpańskiego piłkarza. Rey, mając 17 lat i będąc osobą jak najbardziej prywatną, postanowił poinformować za pośrednictwem serwisu społecznościowego o swojej niechęci do drużyny piłkarskiej Deportivo La Coruna. Zrobił to w nieparlamentarny sposób, używając hiszpańskiego odpowiednika polskiego słowa zaczynającego się na literę „k".
Trzy lata później Rey, który pewnie dawno już zapomniał o tym, co wypisywał w sieci jako nastolatek, otrzymał ofertę transferu do Deportivo. Zawodnik zgodził się bez wahania, ustalił już nawet warunki kontraktu – i wtedy przedstawiciel jego nowego pracodawcy postanowił sprawdzić, o czym „ćwierkał" w sieci kandydat na piłkarza Deportivo.
Efekt? Transfer został anulowany, ponieważ klub uznał, iż nie może go reprezentować ktoś, kto „nie szanuje jego barw, herbu i wartości, które reprezentuje". Morał? Skoro tyle uwagi można poświęcić internetowym wpisom nikomu nieznanego piłkarza, o ile dokładniej są analizowane wpisy osób publicznych?
Jak cię widzą w sieci, tak cię piszą. Dlatego wszystkim użytkownikom Twittera – publicznym i prywatnym – zaleca się procedurę: najpierw myśl, potem pisz. Niestety, bardzo często jest odwrotnie.