Sokrates chodził boso. I nawet jeśli już tu o tym kiedyś wspominałem, to brak obuwia na nogach odkrywcy duszy jest tego rodzaju faktem, o którym należy przypominać z kartagińską częstotliwością. „A poza tym pamiętajmy, że Sokrates chodził boso”. Mało tego: chodził bez przerwy. „Państwo”, dialog, do którego przypisem lub polemiką z nim jest większość zachodniej filozofii, zaczyna się od wyliczenia dystansu, który Ateńczyk właśnie przebył piechotą. A na początku „Fajdrosa” Sokrates chłodzi gołe, znużone marszem stopy w strumieniu. Od tego wszystko się zaczyna, jak budowla od fundamentów, tak myślenie od chodzenia. Najlepiej boso.
Od czucia. Rozgrzanej słońcem drogi albo chłodnej, porannej rosy. Od ukłucia ostrych kamieni i kojącego skórę chłodu rzeki. Dusza i umysł w ciele, które się nie rusza, są jak w więzieniu. Zaczynają się szarpać, kręcić w kółko, a wreszcie – popadać w odrętwienie.
Czytaj więcej
AI nigdzie nie musi wracać. Tu ją stworzono, tu jest jej dom. Nigdy sobie nie przypomni, że zapom...
Bose stopy Sokratesa przypomniały mi się kilka dni temu, kiedy przeczytałem apel amerykańskich pisarzy skierowany do wielkich domów wydawniczych, w których domagają się oni gwarancji, że te nie będą publikowały książek napisanych przez sztuczną inteligencję. Ten list otwarty był jak przyznanie się do winy. Bo przecież AI jest w stanie zastąpić ludzi tylko w tych obszarach, w których oni sami już poddali się „auto-automatyzacji”. Dlatego pomagają nam boty konsultanci czy dzwonią do nas sztuczni telemarketerzy – bo tak przewidywalne, powtarzalne i gotowe formuły mogą równie dobrze wyrzucać z siebie ludzie, co maszyny.