Bez tego głodu można żyć. Nie jest jak ten, który z czasem odbiera siły i świadomość, niezaspokojony staje się główną treścią życia, niemal fizycznie obecnym, nieodłącznym demonem stróżem, podkładającym nogę i mącącym myśli. Nie, ten akurat głód z czasem zanika – jak pragnienie zapalenia papierosa albo skorzystania z innej używki. Nigdy do końca, ale zasadniczo usuwa się w cień. Wychyla z niego tylko nos w chwili jakiegoś życiowego przesilenia, chwili domagającej się uczczenia przez oddanie się dawno zapomnianej przyjemności. Albo też tworzącej dla niego alibi. Głód ten daje więc znać o swoim istnieniu, kiedy coś poszło nie tak, jak powinno. Jest echem każdej nieciągłości. Można bez niego żyć – pod wieloma względami jest to życie nawet dużo prostsze, bardziej higieniczne i racjonalne; tak samo jak w przypadku nałogu. I podobnie oznacza to też zamknięcie drogi prowadzącej do odmiennych stanów świadomości.