Czy Unia Europejska przetrwa? Stawka obecnej sytuacji geopolitycznej jest wysoka

Polityczna zmiana w Europie jest ważna. Jednak nie może być ona pozostawiona radykałom i politykom, którzy po prostu chcą w ramach walki z błędami pozbawić nas również tego, co buduje naszą siłę.

Publikacja: 07.02.2025 11:15

Premier Donald Tusk

Premier Donald Tusk

Foto: FREDERICK FLORIN / AFP

Najbardziej widocznym i najchętniej dyskutowanym efektem wyboru Donalda Trumpa na urząd prezydenta USA jest uprawomocnienie i tym samym wzmocnienie wszelkich partii buntu w Europie. Wraz z prezydenturą Trumpa i erą MAGA (Make America Great Again, czyli Uczynić Amerykę Znowu Wielką) na amerykańskiej prawicy to już nie tylko podobne polityczne i retoryczne tropy, ale wręcz bezpośredni wpływ, a nawet udział polityków z obu stron Atlantyku w tej politycznej rewolcie. Wpływ ten jest widoczny także poza obozem protestu.

Przynosi to dziś pożądane skutki w postaci racjonalizacji polityki migracyjnej w Unii Europejskiej i realnego otwarcia dyskusji o zmianach w polityce transformacji energetycznej, by obniżyć jej koszty dla gospodarki i obywateli. To realizacja polskich postulatów w obu sprawach zgłaszanych od samego początku tych dyskusji w 2015 r.

Partie protestu pomogły Europie zrozumieć problemy migracji. Nie mają jednak niczego konstruktywnego do zaproponowania w sprawach bezpieczeństwa, które są nie mniej kluczowe dla Polski i Europy. Część z nich wprost nie chce strategicznego odepchnięcia Rosji. Czasem to kwestia antyeuropejskiego resentymentu, czasem wręcz politycznych rachub lub nawet zwykłego uwikłania politycznego i finansowego na Kremlu, co dyskwalifikuje część tych środowisk.

Spór kulturowy o prawa mniejszości seksualnych czy dostępność aborcji nie wszędzie jest tak samo istotny. Jego polityczna ranga wyróżnia USA i Polskę na mapie politycznego niezadowolenia społeczeństw Zachodu.

Czytaj więcej

Model elizejski

Partie protestu muszą zrezygnować z pustego radykalizmu i resentymentu

W polskim interesie jest, by odnowiona Europa oparta na bezpieczeństwie w polityce migracyjnej, realizmie w transformacji energetycznej i odnowionej więzi transatlantyckiej w bezpieczeństwie wyszła z tych turbulencji nie tylko bez strat, ale też wzmocniona. Droga do tego celu jest zawiła i wymaga istotnych rewizji u wszystkich uczestników polityki w UE. Partie tradycyjne muszą pokazać zdolność do zmian. Partie protestu muszą wyjść z postawy pustego radykalizmu i resentymentu.

Tylko wtedy siły zmian będą zdolne do wytworzenia nowej większości w Europie. Najważniejszy podział dotyczy zdolności starych i nowych partii do udzielania adekwatnych odpowiedzi na pytania o migracje, klimat, innowacje, gospodarkę i bezpieczeństwo.

Stawką jest przetrwanie UE. Negatywny scenariusz może doprowadzić do głębszej, nieznanej dziś, zapaści. Utrata sterowności politycznej to prosta droga do „Europy weimarskiej”, która nie pokonując wewnętrznych sprzeczności, traci zdolność rozwiązywania problemów społecznych, w efekcie doprowadza do pogłębienia podziałów, nieufności i jeszcze głębszego kryzysu politycznego. I to z pomocą państw trzecich – Rosji i Chin – które już dziś chętnie na tym budują swoje strategiczne przewagi. Wtedy nie będzie w Europie żadnych wygranych.

Kluczowa jest zdolność do udzielenia nowych odpowiedzi, a nie krzykliwość protestu, która sprowadza realne problemy do groteski. Taka samoizolacja części partii buntu może pomóc w utrzymaniu europejskiego status quo. Wyczuwa to najwyraźniej Mateusz Morawiecki, który w dniu wyboru na szefa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR) zadeklarował, że chce szukać porozumienia nowej prawicy z centroprawicą (Europejska Partia Ludowa, EPP). Tak jak to czyni premier Giorgia Meloni w Rzymie. Potrzebujemy zmian, potrzebujemy nowej Europy, ale nie na jej zgliszczach.

Z trudem rozumieją to także tradycyjne partie. Gdyby nie stanowcza postawa Manfreda Webera (CDU) i samej EPP, rządząca partia Włoch – Fratelli d’Italia – byłaby izolowana w Parlamencie Europejskim jeszcze trzy miesiące temu. Dlatego nie mniej ważne są procesy na europejskiej centroprawicy. Tylko reformistycznie nastawione partie głównego nurtu mogą ustabilizować chaos, który – w sosie niezadowolenia – podsuwa mieszaninę pomysłów sensowych i samobójczych.

Unia Europejska musi postawić na rewizjonizm

Formowanie się nowej większości ruszyło w Europie wcześniej niż wybór Donalda Trumpa, ale zmiana polityczna w Waszyngtonie ośmiela i przyspiesza te procesy. Widać to szczególnie w sprawie bezpieczeństwa. To właśnie tu same zapowiedzi nowej amerykańskiej polityki przynoszą już dziś skutki, które wykraczają poza aplauz antysystemowej prawicy. Kiedy Trump żąda, by Europa robiła więcej w sprawie bezpieczeństwa, nie znajdziemy europejskiej stolicy, która by się z tym nie zgodziła.

Dla części państw – z Francją na czele – będzie to jednak wciąż oznaczało szukanie nieokreślonej „europejskiej autonomii”. Dla innych, w tym Polski, większe zaangażowanie UE w bezpieczeństwo to droga do wzmocnienia i odnowy aliansu transatlantyckiego. Potrzebujemy też wyjaśnienia stanowiska amerykańskiego. Czy za wzywaniem Europy do większej odpowiedzialności za bezpieczeństwo kryje się wizja partnerskiej odnowy NATO, czy też jedyną ambicją nowej administracji jest wyrównanie bilansu handlowego przez zakupy amerykańskiego uzbrojenia?

Nikt realistycznie nie proponuje dziś zastępowania NATO, ale rola UE w projektowaniu, produkcji i zamawianiu uzbrojenia musi rosnąć. Wydatki UE na badania w obronności (10,7 mld euro) są dziś 12-krotnie niższe niż USA (129,6 mld euro). Jeśli mamy wytyczyć taki kierunek, potrzebujemy wielowymiarowego kompromisu w Europie. Rola Unii jest potencjalnie ważna, by wzmocnić i rozwijać zdolności europejskiego przemysłu zbrojeniowego. Jego braki uświadomiła nam wojna w Ukrainie. Jesteśmy jednak zbyt zintegrowani z USA, by zaczynać od protekcjonistycznego wykluczania nieeuropejskich producentów z tego procesu. Unijny projekt „Sky Shield” jest oparty na amerykańskich rakietach Patriot i nie ma w tym nic złego. By wyzyskać efekt skali, potrzebujemy rozwiązań europejskich. Pilność tych zadań oznacza współpracę z USA.

Abyśmy nie powtórzyli negatywnego scenariusza z ostatnich negocjacji ram finansowych, budżet UE musi być dostępny dla wszystkich chcących rozwijać zdolności przemysłowe. Dotyczy to także mniejszych firm, które mają rosnący udział w innowacjach i produkcji dóbr podwójnego zastosowania.

Z kolei niechętne wydatkom państwa północne będą musiały znaleźć nowe pieniądze. Tylko wtedy rozwiążemy kluczowy problem nowego budżetu UE, gdzie pieniądze na obronność nie mogą zlikwidować finansowania polityki regionalnej w Europie Środkowej. Dopiero wtedy otworzą się realistyczne scenariusze istotnych zmian w budżetowej architekturze. Bez tych powiązanych ze sobą kompromisów Europa nie odegra nowej roli w bezpieczeństwie. Szwecja, Dania i Finlandia już sygnalizują gotowość do zmian swego dotychczasowego stanowiska. Kompromis w sprawie zakupów broni pomógłby znaleźć pragmatyczne rozwiązanie w sprawie dziś najtrudniejszej – relacji handlowych między USA a UE. Najtrudniejszym tematem spornym między USA a UE jest handel. Gospodarka w Europie jest dwa razy bardziej zależna od handlu niż amerykańska. Tym samym jesteśmy bardziej podatni na nacisk handlowy. Lwia część to zależność gospodarki niemieckiej, co stwarza pokusę, by traktować to jako problem Berlina. Byłoby to krótkowzroczne. CDU proponuje tradycyjne rozwiązanie w postaci umowy handlowej z USA, która uchroniłaby przed kosztowną eskalacją. Jednak znaczna część partii buntu zbudowała się na opozycji wobec wolnego handlu, w tym amerykańskiej umowy TTIP. Kolejna sprzeczność do rozwiązania.

O stopniu resentymentu wobec Unii świadczy fakt, że to partie protestu, głośno na co dzień odwołujące się do kategorii interesu narodowego, bezwarunkowo kibicują prezydentowi USA nawet wtedy, gdy zapowiada uderzenie w gospodarcze interesy ich krajów za sprawą ceł i protekcjonizmu gospodarczego. Ten antyeuropejski resentyment przynajmniej części tych partii utrudni ustanowienie nowych partnerskich relacji między UE a USA, które słabością Europy będą tylko zachęcone do testowania nowych granic eskalacji.

Wbrew obiegowym opiniom ani Trump, ani tym bardziej Europa nie porzucą transformacji energetycznej, a szczególnie przemysłowej. Europa nie posiada własnych paliw kopalnych, więc amerykańska zmiana podejścia nie rozwiązuje problemu naszej zależności od ich importu i wysokich cen. Wzrost wydobycia gazu i ropy w USA pomoże natomiast Europie w wytyczeniu bezpiecznej – nierosyjskiej – ścieżki transformacyjnej. Ograniczy też rolę Rosji na rynku globalnym, co może przynieść dalsze osłabienie finansowania wojny.

Mamy dziś natomiast szansę na ukształtowanie znacznie bardziej korzystnego modelu tej transformacji, która – wbrew polskim protestom z lat 2020–2022 – zlekceważyła problem społecznej gotowości do ponoszenia kosztów tej operacji. Problemem gospodarczym jest zła sekwencja działań UE, która najpierw nałożyła na europejską gospodarkę kosztowne obciążenia regulacyjne, zbudowała rynek energii odnawialnej bez zdolności przemysłowej do wykorzystania tych możliwości. Skorzystały na tym Chiny. Europa natomiast zmuszona jest wydawać setki miliardów euro na ochronę obywateli i firm przed wysokimi cenami energii, czyli przed skutkami własnej polityki. Wbrew stereotypom problem ten wybuchł w pierwszym rzędzie nie w krajach Europy Środkowej, ale w bogatszej Francji i całkiem bogatej Holandii, gdzie poziom społecznej świadomości problematyki klimatycznej miał być większy.

Ewolucja stanowiska europejskiej centroprawicy zaczęła się jeszcze w 2023 roku, kiedy EPP zdecydowała się na próby hamowania prawa o odbudowie przyrody i rozporządzenia o produktach opartych na wylesianiu. Próby budowania alternatywnej większości w Parlamencie Europejskim spotkały się z bardzo ostrymi atakami ze strony lewicy, która trafnie oceniała, że taki pilotaż może przynieść znacznie większe tąpnięcie wpływów lewicy w Unii.

Wraz z wyborami 2024 r. emancypacja prawicy w UE postępuje dalej.

Czytaj więcej

Europa potrzebuje zmian. Ale nie każda zmiana jest dobra dla Polski

Styczniowe spotkanie liderów europejskiej chadecji (EPP) w Berlinie zgromadziło 13 premierów i wicepremierów, liderów opozycji z kolejnych sześciu krajów, przewodniczącą Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego i gospodarza – Friedricha Merza, który, jako nowy lider CDU, już niebawem może być kanclerzem Niemiec. Deklaracja celów EPP na 2025 r. oraz dokument gospodarczy zapowiada szeroką rewizję polityk unijnych w wielu kluczowych dla Polski dziedzinach.

EPP chce ograniczenia skomplikowanych obowiązków informacyjnych w zakresie zrównoważonego modelu biznesowego (ESG), który określa dziś kolosalne obowiązki sprawozdawczości pozafinansowej firm. Chce dwuletniego moratorium, a następnie ograniczenia obowiązków w zakresie opłat granicznych, które nie tylko mają chronić nas przed nierówną konkurencją z państw trzecich, ale także poszerzają ciężary regulacyjne. Pierwszy raz tak otwarcie mowa jest o swobodzie wyboru technologii w narodowych ścieżkach transformacji, otwarcie podważając wiążące cele w zakresie udziału odnawialnych źródeł energii. Razem z moratorium i reformą taksonomii można to odczytywać jako otwieranie szerszych możliwości dla energii nuklearnej w Unii Europejskiej. To bardzo rezonuje we Francji. Obie deklaracje wskazują na istotną reformę kierunku polityki UE dotyczącej ograniczenia regulacji, obciążeń, szczególnie dla małych i średnich przedsiębiorstw oraz redukowania społecznych kosztów transformacji. Prawdziwym testem tych intencji będzie Clean Industrial Deal, który ma być wkrótce ogłoszony przez Komisję Europejską.

W sprawie migracji mamy dalsze przesuwanie priorytetu w stronę ochrony granic, relegowania nielegalnych migrantów i bezpieczeństwa. O kontrowersyjnym pakcie migracyjnym czytamy, że jego „wdrożenie nie wpływa na wykonywanie obowiązków spoczywających na Państwach Członkowskich w zakresie utrzymania prawa i porządku oraz zapewnienia bezpieczeństwa wewnętrznego. Jednocześnie chcemy go stale ulepszać, pracując nad innowacyjnymi rozwiązaniami”. Idzie to w parze z ambitną wizją wzmacniania polityki przemysłowej, także w obronności, oraz jasnym kierunkiem wsparcia dla Ukrainy i otwartego przeciwstawienia się Rosji.

Jest to o tyle kluczowy element, że znacznie mocniej brzmiące postulaty w sprawie migracji i klimatu w dokumentach wielu partii protestu – nie tylko niemieckiej AfD – idą w pakiecie z pełnym odtworzeniem relacji z Rosją, odbudową Nord Stream 2, zniesieniem sankcji i blokadą pomocy Ukrainie. To tradycyjne partie prawicy, nie partie buntu, są gwarantem utrzymania, a nie zwijania wspólnego rynku Unii. Dla Polski to kluczowe elementy politycznych kalkulacji.

Polska ze swoją coraz bardziej odrębną sytuacją w transformacji energetycznej, coraz bardziej samotnie, musi zabiegać o reformy systemu ETS i ETS2. Europejska Partia Ludowa co prawda chce większego wykorzystania pieniędzy z ETS w gospodarce, ale na razie nie porusza postulatu premiera Donalda Tuska z debaty w Parlamencie Europejskiim, gdzie najbardziej dramatycznie wybrzmiały właśnie sprawy dodatkowych kosztów ogrzewania i transportu w Unii.

Ta nowa większość w UE narodzi się tylko wtedy, gdy tradycyjne partie będą zdolne do realnych, a nie udawanych czy połowicznych zmian unijnej agendy. Sztuką będzie nie tylko rewizja starych błędów, ale też unikanie nowych. Takim strategicznym błędem byłoby warunkowanie całego budżetu Wspólnoty realizacją reform makroekonomicznych w obszarach poza bezpośrednimi kompetencjami UE. Ten kuszący dla wielu w Brukseli technokratyczny schemat byłby powieleniem „matki wszystkich błędów”, jaką jest oderwanie działań Komisji Europejskiej od politycznych uwarunkowań stolic.

Patrząc na reformistyczne zamiary europejskiej prawicy, można odnieść wrażenie, że nie tylko Polak jest „mądry po szkodzie”.

Unia Europejska w niektórych tematach pozostawała głucha

To dławienie sygnałów, które przychodziły ze stolic, ma dłuższą tradycję w UE. Nie dotyczyło to tylko sygnałów przychodzących z Europy Środkowej, którą usilnie i paternalistycznie uznaje się wciąż za „nowe kraje członkowskie”. Nie dotyczyło to tylko krytyki ze strony środowisk, które łatwo można było pozbawić autorytetu za sprawą skłonności do przesady i złych intencji.

Pojawienie się nowych większości, opartych na bezpośrednim udziale partii buntu w rządach, to proces, który trwa od ponad dziesięciu lat. Dotyczy Austrii, Szwecji, Holandii, Finlandii, Danii, Belgii czy Włoch. Nowa równowaga między aspektami humanitarnymi a bezpieczeństwa w polityce migracyjnej jest widoczna od dawna we Francji, a ostatnio także w Niemczech. W Brukseli ta zmiana zachodzi najwolniej, gdzie wciąż jedyną odpowiedzią jest interesowne politycznie wykluczanie z debaty. Tak rosła bańka niezadowolenia.

Obrazuje to dobrze słabość unijnej demokracji. Parlament Europejski, mimo bezpośrednich wyborów, przyjmuje i wyraża polityczne zmiany zachodzące w europejskich demosach z największym opóźnieniem. Efekt wzmocniony słabnącą pozycją rządów jest taki, że Bruksela o nowych, szczególnie niepoprawnych zjawiskach na kontynencie dowiaduje się ostatnia. Na własną zgubę.

Ta nabyta głuchota Brukseli przyniosła sytuację jeszcze niedawno niewyobrażalną. Europejski entuzjazm został zgaszony nawet w takim kraju jak Polska, który przez 20 lat stoi na czele społecznego poparcia dla integracji wśród narodów UE. Statystyki jeszcze tego nie pokazują. Deklarujemy ogólne poparcie dla Unii, ale płytki euroentuzjazm uformowany w latach 90. może okazać się domkiem z kart przy pierwszej poważnej próbie. Jest to dysonans znany z innych badań. Wciąż deklarując, że rodzina jest najważniejszą wartością społeczną (80–90 proc. wskazań), mamy w Polsce od 2000 r. do czynienia z podwojeniem liczby rozwodów przy spadku liczby zawieranych małżeństw niemal o połowę.

To stąd bierze się zanik symboliki europejskiej w komunikacji, praktyczny brak obchodów 20-lecia członkostwa i zasadnicza zmiana języka w sprawie UE nawet po stronie sił najbardziej proeuropejskich. Musi to wychodzić w badaniach jakościowych, które rządzą komunikacją polityczną.

Nawet w Polsce społeczna baza dla integracyjnego status quo jest już za słaba, by obronić ogólnoeuropejską retoryką nie tylko błędną politykę klimatyczną, ale nawet akcesję Ukrainy do Unii, co przez lata było kanonicznym elementem głośnych apeli Warszawy. Została nam proteza w postaci pozycji beneficjenta netto budżetu UE, co wraz z gospodarczym sukcesem Polski musi wkrótce minąć.

Dlatego polityczna zmiana w Europie jest tak ważna. To jedyna droga, by przywrócić Europę państwom i obywatelom. Jednak ta zmiana nie może być pozostawiona radykałom i politykom, którzy po prostu chcą w ramach walki z realnymi błędami pozbawić nas również tego, co buduje naszą siłę.

Czytaj więcej

Konrad Szymański: Odrzucenie liberalizmu nie zapewni nam szczęścia

Europejskie państwa nie byłyby dziś silniejsze bez wspólnego rynku i wspólnej pozycji handlowej na świecie. Państwa biedne i coraz bardziej zależne od nowych potęg handlowych będą suwerenne tylko na papierze. Tak prymitywnie i kontrskutecznie rozumiana suwerenność sprowadzająca się do zwykłej samowoli, a czasem wręcz samookaleczania, jest dziś zaskakująco atrakcyjna dla milionów ludzi. Odzyskanie kontroli nad własnym losem nie musi przynosić takich kosztów. Wymaga to jednak istotnej rewizji także po stronie politycznego establishmentu.

Szczególnie w Polsce potrzebujemy opanowania tego resentymentu. Działanie pod jego wpływem może łatwo prowadzić do wyrządzenia szkody własnym interesom narodowym w bezpieczeństwie i gospodarce. Dlatego mamy specjalne powody, by wspierać proces zmian w Europie.

W przeciwieństwie do Włoch, gdzie partie protestu formują wspólnie rząd z resztą prawicy, w Polsce mamy niespotykany poziom sporu politycznego między krajowymi odpowiednikami (PiS i PO, PSL), przy którym dodatkowo za darmo ogrzewa się Konfederacja. To zapewne powód gwałtownej, a czasem i groteskowej krytyki wystąpienia Donalda Tuska w Parlamencie Europejskim, gdzie premier zgłaszał klasyczny katalog polskich postulatów w stosunku do Unii – zaostrzenie polityki migracyjnej, poluzowanie polityki klimatycznej, konsolidacja na rzecz bezpieczeństwa w związku z polityką Rosji.

Za to Mateusz Morawiecki szydził nie bez podstaw, że wystąpienie Donalda Tuska było oparte na jego własnych notatkach z wcześniejszych wizyt w Strasburgu. W tej polemice jest nie tylko więcej elegancji, ale i więcej sensu. W sprawie naprawy UE Polska nie od dziś ma wiele sensownego do dodania. Mieliśmy bowiem rację nie tylko w sprawie Rosji. Efekt Trumpa może paradoksalnie ośmielić i przyspieszyć te procesy w innych stolicach. Ale potrzebna jest też dojrzałość po wszystkich stronach europejskich sporów.

Konrad Szymański

Członek Rady Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Najbardziej widocznym i najchętniej dyskutowanym efektem wyboru Donalda Trumpa na urząd prezydenta USA jest uprawomocnienie i tym samym wzmocnienie wszelkich partii buntu w Europie. Wraz z prezydenturą Trumpa i erą MAGA (Make America Great Again, czyli Uczynić Amerykę Znowu Wielką) na amerykańskiej prawicy to już nie tylko podobne polityczne i retoryczne tropy, ale wręcz bezpośredni wpływ, a nawet udział polityków z obu stron Atlantyku w tej politycznej rewolcie. Wpływ ten jest widoczny także poza obozem protestu.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Sztuczna inteligencja zabierze nam pracę
Plus Minus
„Samotność pól bawełnianych”: Być samotnym jak John Malkovich
Plus Minus
„Fenicki układ”: Filmowe oszustwo
Plus Minus
„Kaori”: Kryminał w świecie robotów
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Plus Minus
„Project Warlock II”: Palec nie schodzi z cyngla