„Rodzaje życzliwości”, czyli filmy mogą jeszcze być po prostu dobrą zabawą

Czarna komedia, absurd, demonstracyjnie fikcyjne fabuły. Dzięki filmom Yorgosa Lanthimosa, takim jak wchodzące właśnie do kin „Rodzaje życzliwości”, możemy poczuć smak surrealizmu. Czy jednak można jeszcze tworzyć filmy nieobciążone polityką?

Publikacja: 05.09.2024 14:28

Aktorzy błagają Yorgosa Lanthimosa, by znalazł dla nich rolę – właśnie dlatego, że trzeba będzie zag

Aktorzy błagają Yorgosa Lanthimosa, by znalazł dla nich rolę – właśnie dlatego, że trzeba będzie zagrać wycinanie sobie wątroby albo wybieranie dziecka na ofiarę. Na zdjęciu amerykańska aktorka Emma Stone i grecki reżyser w trakcie śniadania prasowego dla nominowanych do Oscara, 12 lutego 2024 r., Beverly Hills w Kalifornii

Foto: Valerie MACON/AFP

Pewien mężczyzna jest tak ściśle kontrolowany przez swojego szefa, że tamten reguluje nawet jego posiłki i zbliżenia z żoną oraz zabrania posiadania dzieci. Kiedy jednak szef żąda popełnienia zabójstwa, poddany postanawia mu się sprzeciwić. Policjantowi wydaje się, że jego żona, cudem ocalała z morskiej katastrofy, to tak naprawdę niedoskonały sobowtór przysłany, by go omamić. Postanawia więc sprawdzić, czy dublerkę będzie stać na ostateczne poświęcenie. Para sekciarzy poszukuje kobiety, która potrafi wskrzeszać zmarłych, by w prosektorium poddać ją ostatecznej próbie.

We wszystkich trzech częściach „Rodzajów życzliwości”, najnowszego filmu Yorgosa Lanthimosa, grają ci sami aktorzy, wcielając się w trzy–cztery role. Nawet gdyby fabuły nie były demonstracyjnie absurdalne, to całość przypominałaby sen, który śnimy wiele razy w różnych wariantach. Bohater każdej części tryptyku musi spełnić niedającą się odrzucić prośbę, za każdym razem kogoś przy tym zabijając – to właśnie oznacza tytuł. Widzowie, którzy znają tylko „Faworytę” czy „Biedne istoty”, dwa poprzednie filmy reżysera, mogą poczuć się skonsternowani wzbierającą falą absurdu. Widzowie, którzy cenią wcześniejsze filmy Lanthimosa, będą uradowani, że znów gra z nimi w grę wolną od politycznego moralizowania i zbyt łatwego żartu.

Czytaj więcej

"Tatuażysta z Auschwitz”. Ile prawdy, ile kiczu

Yorgos Lanthimos – prowincjusz, który zdołał przebić się do Hollywood

Lanthimos to przypadek rzadki: europejski reżyser z peryferyjnego kraju, który zdołał przebić się do Hollywood, nie tracąc całkiem swojego stylu (co uzasadnione oczywiście tym, że styl można sprzedać). Aktorzy, tacy jak Colin Farrell, Rachel Weisz czy ostatnio najchętniej z nim pracująca Emma Stone, błagają go podobno, by znalazł dla nich rolę – właśnie dlatego, że trzeba będzie zagrać wycinanie sobie wątroby albo wybieranie dziecka na ofiarę.

O czym mówi kino Lanthimosa? Znajdziemy liczne, niekiedy rozbudowane interpretacje, odsyłające do psychoanalizy, krytyki nowoczesnej kultury, krytyki stosunków społecznych, a w przypadku „Kła”, który przyniósł greckiemu reżyserowi wyróżnienie na festiwalu w Cannes w 2009 r. i po raz pierwszy zwrócił na niego uwagę miłośników kina artystycznego, nawet narodzin totalitaryzmu.

Teorie te nie wydają się szczególnie wiarygodne, tym bardziej że poszczególne obrazy Lanthimosa poza absurdalnym humorem łączy stosunkowo niewiele. Skomplikowane interpretacje prowadzą w ślepą uliczkę: tu trzeba przede wszystkim przeżywać, śmiać się, obserwować absurdalne zranienia i zgony, uczestniczyć w grze, w zabawie, a nie konstruować ze strzępków sensu przesadnie wyrafinowane teorie. Fabuły Lanthimosa sprowadzają się na koniec do poetyki snu, czarnego humoru, absurdu, który bywa o wiele ważniejszy od idei i ideologii. W tym sensie są to rzeczywiście filmy „o niczym”.

„Nic” – tyle właśnie znaczy w języku rumuńskim (nieistotne, że właśnie w tym języku) tytuł krótkometrażowego filmu Lanthimosa z 2019 r., „Nimic”. Tytuł kojarzy się z angielskim rzeczownikiem mimic, czyli „naśladowca”. W „Nimic” rzeczywistość wykoślawia się podobnie jak w „Rodzajach życzliwości”: nieistotna, przypadkowa wymiana słów wywraca życie wiolonczelisty do góry nogami. „Nic” prowadzi do zmiany we „wszystkim”. Koszmar dzieje się na jawie, jednak losem bohatera nie sposób głębiej się przejąć: czarny humor nie dotyka materii społecznej, tylko konwencji kina.

U Lanthimosa najlepsze są te przebłyski, kiedy znajomy, spokojny świat nagle wykręca salto i okazuje się koszmarem, absurdem, czymś od początku do końca wymyślonym. Grek potrafi przemyślnie grać ze schematami fabularnymi i gatunkowymi, ale efektem ma być śmiech, a nie pozbawiona wdzięku analiza. W końcu „nie ma sensu myśleć zbyt dużo o tym świecie, ponieważ on nie istnieje” – mówił o „Lobsterze” (2015). To samo zobaczymy w „Zabiciu świętego jelenia” (2017), gdzie nastolatek zmusza chirurga, ojca rodziny, by złożył w ofierze jedno ze swoich dzieci jako zadośćuczynienie za śmierć pacjenta. W pysznej scenie bar z frytkami okazuje się sceną greckiej tragedii, ale film ten jest parodią greckiej tragedii. Aby to uchwycić, musimy zasmakować w czarnym humorze, a tego smaku nie wyczujemy przy nadmiarze powagi.

Lekkości i przewrotnego humoru mogą Grekowi pozazdrościć twórcy kina „zaangażowanego”. Właśnie ta niezobowiązująca, błyskotliwa, radosna, złośliwa lekkość – bliska tematom najpoważniejszym, jak wolność, zbrodnia i śmierć – wydaje się niemal skandalem.

Trzeba by zapytać Lanthimosa, czy nie czytał „Pornografii” lub „Kosmosu” Witolda Gombrowicza. Artyści, którzy cenią humor absurdalny, zdobywają czasami renomę twórców wyjątkowych, „surrealistów”. Ich myśli mogą się nam wydawać tyleż uniwersalne, co poniekąd banalne, jeśli uznamy, że naprawdę chodzi o to, że mieszczańskie aspiracje są idiotyczne, zaś idealne rodziny często dotyka grzech i zbrodnia. Mniej chodzi tu bowiem o myśli, a bardziej – o zabawę i śmiech.

„Lobster” i stopniowe odchodzenie od rzeczywistości

W najlepszych momentach filmy Lanthimosa przypominają sny, w których odczuwamy szczęście, bez względu na to, co dokładnie się wydarza. W momentach najsłabszych przypominają nudne i niezrozumiałe koszmary. W „Lobsterze” Lanthimos po raz pierwszy pozwala sobie na wyraźne odstępstwa od rzeczywistości: samotni mężczyźni i kobiety trafiają do ośrodka, w którym mają 45 dni na znalezienie partnera, w przeciwnym razie zostaną zamienieni w zwierzęta. David, główny bohater, w razie porażki będzie pędził życie homara. Pierwsza połowa filmu zachwycała absurdalnym humorem i kaskadą pomysłów, w drugiej prawie zupełnie ich zabrakło. To znudzenie, utrata gęstości, często się zdarza Lanthimosowi. Dzieła awangardowe zwykle są nierówne, trzeszczą w nich szwy, a nawet mogą się rozsypać na naszych oczach.

Jakie spoiwo działa najlepiej? Lanthimos zaczynał przy produkcji reklam, co pozwoliło mu zdobyć doświadczenie w pracy z kamerą i pieniądze, które pomogły sfinansować pierwsze filmy. Oglądając „Faworytę” czy „Biedne istoty”, nie dowiemy się, co Lanthimos naprawdę potrafi. W tym celu trzeba obejrzeć „Kieł”, ewentualnie „Alpy” (2011), a potem „Lobstera” i „Zabicie świętego jelenia”. Obrazy te cechuje ubóstwo środków przy jednoczesnej kontroli nad każdym kadrem. Dlaczego to ubóstwo jest cenniejsze od bogactw Hollywood?

W „Kle” troje młodych dorosłych żyje w izolacji od świata, za żywopłotem rezydencji na odludziu, pod czujnym okiem rodziców – a jednak w każdej chwili mogliby uciec przez prześwit nad bramą. Czy powstrzymuje ich coś więcej niż lęk przed kotami domowymi, które według rodziców polują na ludzi – tego się nie dowiadujemy. W „Lobsterze” nie zobaczymy, jak wygląda transformacja samotnej osoby w zwierzę. Tylko główny bohater pojawia się z psem, który podobno był wcześniej jego bratem. Ten chwyt jest jak dziecinny żart, a jednak działa, bo reżyser wierzy, że to działa; bohaterowie akceptują absurdalne wydarzenia i akceptujemy je także my, widzowie, chociaż pamiętamy jednocześnie, że to nie ma sensu. Częściej niż z tego, co dzieje się na ekranie, śmiejemy się z reakcji własnego wnętrza.

Widzowie i krytycy nierzadko nie zdają sobie sprawy, że film wcale nie musi „oszałamiać wizualnie”, być „ucztą dla zmysłów” – a właśnie w taki sposób komplementują filmy, o których niewiele więcej można powiedzieć. Artystę znać po tym, jak posługuje się skromnymi środkami. Chociaż w literaturze często sprawdza się zasada „show, don’t tell”, filmoznawca David Bordwell zachęcał przewrotnie: „tell, don’t show”. Na taki humor nie zdecyduje się twórca zadomowiony w Hollywood, gdzie liczy się jak najwyższa production value i efekty specjalne ceni się bardziej od stylu.

Czytaj więcej

Być córką legend kina

Film gorszy – „Faworyta” i najgorszy – „Biedne istoty”

Kolejna faza twórczości Lanthimosa to „Faworyta” (2018) i „Biedne istoty” (2023): coraz wyższe budżety, jeszcze więcej gwiazd w obsadzie, rozmach, sukces kasowy, dziesiątki nominacji do nagród filmowych i coraz większa pula zdobytych statuetek. Nic dziwnego, bo Lanthimos został po prostu wynajęty do nakręcenia tych filmów, co odbiło się na stylu. Scenariusze poprzednich obrazów napisał wspólnie z Efthymisem Filippou, który najwyraźniej czuje absurd co najmniej równie dobrze – przy tych dwóch produkcjach opracowywał cudze pomysły.

Humor absurdalny pojawiał się coraz rzadziej i ledwo zauważalnie zamieniał w slapstick, jak w scenie „Biednych istot”, w której bohaterowie zaczynają się po prostu bić. Dlatego też chociaż niby tak wystawne wizualnie, pozostały one daleko w tyle choćby za wyobraźnią Davida Lyncha, do którego nie sposób Lanthimosa nie porównywać. Jak pisze z kolei o „Faworycie” Michał Oleszczyk, „jeden malutki króliczek pozbawiony życia z dosłownością pamiętaną z poprzednich dzieł – i takiego sukcesu oscarowego mogłoby już nie być”. Króliczki hołubi „przedstawiona” w filmie – trudno nie brać tego słowa w cudzysłów – królowa brytyjska Anna Stuart, a tematem są pałacowe intrygi dwóch kobiet konkurujących o jej względy. Chociaż bohaterów łączą nieludzkie relacje, w „Faworycie” gubi się pozbawiony emocji dialog, wcześniej znak rozpoznawczy filmów Lanthimosa. Niemniej dwór zdziwaczałej królowej okazał się całkiem przyjaznym środowiskiem dla resztek absurdu.

Z kolei oglądając „Biedne istoty”, miałem wrażenie, że reżyser zachłysnął się nowymi możliwościami i postanowił porzucić stare zabawki. Co by się wydarzyło, gdyby szalony naukowiec z epoki wiktoriańskiej przywrócił do życia piękną topielicę, a przy tym przeszczepił jej mózg jej własnego nienarodzonego dziecka? Oczywiście, istota taka łamałaby wszelkie obyczajowe i kulturowe tabu. Błąd Lanthimosa – grającego przez całą karierę z pokazywaniem brutalnej przemocy i osobliwego seksu, jednak bez przesadnej dosłowności – polegał na tym, że tym razem postanowił być dosłowny. „Biedne istoty”, co zdarza się dziś już rzadko, zasłynęły z powodu tak zwanych „śmiałych” scen erotycznych, które jeden z aktorów określił jako „uczciwe”. Powiedzieć o surrealizmie, że jest „uczciwy”, to go zabić – i „Biedne istoty” były najgorszym, najmniej dziwnym filmem Lanthimosa.

Widzowie nie musieli już w prawie nic wierzyć na słowo. Balony na różowym niebie, hybrydy zwierząt i ludzi, budynki przypominające części ciała – świat wypełniony tymi dekoracjami okazał się nudnawy, nadmiar barw – bezbarwny. Znane z poprzednich filmów niezwykle szerokie kadry i obiektyw rybie oko nie mogły uratować słabych żartów podszytych zbyt oczywistą satyrą. Wydawało się, że reżyser przetrawił truizmy epoki i zamierza podobnie jak niezliczeni inni twórcy obwinić „patriarchat” za problemy „naszej kultury”: mężczyźni najpierw stworzyli silną, niezależną kobietę, potem próbowali ją okiełznać i zostali ośmieszeni. Tymczasem satyra, z którą zgadzają się wszyscy, to tylko konwencja. Od kina popularnego nie należy wymagać zbyt wiele.

Sukces finansowy i pozytywne recenzje pozwoliły Lanthimosowi odzyskać część wolności. Scenariusz „Rodzajów życzliwości”, filmu znacznie lepszego od „Biednych istot”, napisał znów razem z Filippou, dzięki czemu absurd wraca do dawnych poziomów. W tryptyku znajdziemy spontaniczne zbrodnie, spełniające się teorie spiskowe, seksualną sektę, prorocze sny, domowe wideo, które nie przypomina w niczym domowego wideo, samookaleczenia, sobowtóry, prezenty przypominające o śmierci. Fabuły zaczynają się dość niewinnie, ale fragmenty znanego nam życia prędzej czy później zostają zniekształcone i przemielone, zmienione w składanie ofiar, kuriozalną przemoc, mroczne sekrety rodzinne i saunę, w której przymusowo oczyszczają się niewierni wobec guru członkowie sekty. Czy jednak znów powinniśmy dopatrywać się w tym kinie satyry?

W „Rodzajach życzliwości” Yorgos Lanthimos znów uwalnia nas od realizmu

Filmy Lanthimosa deformują i przedrzeźniają naszą rzeczywistość czy raczej to, co wydaje nam się rzeczywistością. O ile w „Biednych istotach” możemy widzieć feministyczną mitologię, zaś w „Lobsterze” krytykę współczesnych konwencji dobierania się w pary, o tyle jednak Lanthimos zniechęca w wywiadach do interpretowania jego dzieł jako politycznej czy społecznej satyry.

Życie, rzeczywistość to dla niego tylko papka, z której modeluje swoje marionetkowe postaci i szalone fabuły. Dostrzegam w jego kinie żywioł antypsychologiczny i antyrealistyczny. Punktem wyjścia jest jakieś proste założenie, dziecinnie postawione pytanie, na które – z wyjątkiem „Biednych istot” – nie ma „dojrzałej” odpowiedzi. W jaki sposób dorośli ludzie mogliby żyć w całkowitej izolacji i wiecznym dzieciństwie? Co by było, gdyby osoby samotne były zamieniane w zwierzęta? Albo gdyby pozbawiony emocji nastolatek sterował życiem szanowanego chirurga, zsyłając plagi na jego rodzinę? Eksperymenty te tworzą alternatywny świat szaleństwa i snu, niespójny z regułami logiki, świat, którego nie należy oglądać na poważnie i nie należy interpretować zbyt poważnie.

Lanthimos wystawia na próbę tych, którzy chcieliby, żeby film był „o czymś”, żeby był „głęboki”, a fabuła opierała się „na faktach”. Demonstracyjnie zrywa z prostackim realizmem, który jest podwaliną kultury popularnej. (Niedawno pisałem o tym zjawisku w 27. numerze „Plusa Minusa” z 2024 r. na przykładzie „opartych na faktach” książek i serialu z akcją osadzoną w Auschwitz, wykorzystujących temat Zagłady, by rozemocjonować odbiorcę). Przywraca przyjemność związaną z doznaniem, efekt zaskoczenia, przewrotny żart, złośliwą radość, oderwany od rzeczywistości humor, który na granicy mainstreamu daje powiew świeżości w coraz bardziej spolaryzowanej i upolitycznionej kulturze.

Czytaj więcej

Zobacz: to się dzieje naprawdę

A gdyby tak nie opierać się na faktach, pyta swoimi filmami Lanthimos? A gdyby tak tworzyć w inny sposób, bez obciążenia balastem rzeczywistości? A gdyby tak bawić się, zamiast głosić kazania? Obecnie coraz częściej kultura traktowana jest jako narzędzie zmiany społecznej albo okazja, by stworzyć jeszcze jeden sequel lub remake. Nawet filmy dla dzieci i adaptacje komiksów niosą ze sobą coraz bardziej bezbarwne i puste „idee”. W rezultacie kultura coraz rzadziej kojarzy się z fikcją i zabawą. Czy potrafimy sobie jeszcze wyobrazić twórczość, która nie próbuje nawracać ani krytykować, wychwalać ani indoktrynować? Wierzę, że to, co w kulturze bezużyteczne, potrafi być bezcenne.

W „Kle” uwięzione w posiadłości dorosłe dzieci obserwują z ciekawością samoloty przecinające niebo – a potem rodzice pokazują im samolot zabawkę, mieszczący się w dłoni. Dzieci uwierzyły, że to zabawka sunęła po niebie. Potworny, mroczny szczegół? Pewnie tak. Ale w tym mroku czai się też wspaniały, niezobowiązujący śmiech, którego na koniec nie warto tłumaczyć.

Przemysław Batorski

Literaturoznawca i publicysta związany z Klubem Jagiellońskim.

Pewien mężczyzna jest tak ściśle kontrolowany przez swojego szefa, że tamten reguluje nawet jego posiłki i zbliżenia z żoną oraz zabrania posiadania dzieci. Kiedy jednak szef żąda popełnienia zabójstwa, poddany postanawia mu się sprzeciwić. Policjantowi wydaje się, że jego żona, cudem ocalała z morskiej katastrofy, to tak naprawdę niedoskonały sobowtór przysłany, by go omamić. Postanawia więc sprawdzić, czy dublerkę będzie stać na ostateczne poświęcenie. Para sekciarzy poszukuje kobiety, która potrafi wskrzeszać zmarłych, by w prosektorium poddać ją ostatecznej próbie.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Niezwykłe życie Geoffreya Hintona. Od sieci neuronowych do ostrzeżeń przed AI
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Taki pejzaż