Tak miała mówić zmarła niedawno „najstarsza matka w Polsce”, która swoje bliźnięta urodziła w wieku 60 lat, a osierociła, gdy miały zaledwie 9 lat. Po jej śmierci dzieci trafiły do rodziny zastępczej, a o ich przyszłości zadecyduje sąd rodzinny. I nawet gdyby Wanda Nowicka rzeczywiście obiecała zmarłej, że po jej śmierci zaopiekuje się jej dziećmi, to przecież nie ma w prawie procedury zapisania niespokrewnionej osobie opieki nad dziećmi w testamencie. Przy najlepszej woli pani Nowickiej może to być zwyczajnie niemożliwe. O ile faktycznie złożyła kobiecie taką obietnicę, bo sama dziś twierdzi, że to nieporozumienie i niczego takiego nie obiecywała, a nie mam powodu, żeby jej nie wierzyć. Wychowanie dwójki cudzych dzieci zawsze jest ogromnym wyzwaniem, na które niewielu stać, a gdy samemu ma się 67 lat, jest dość heroiczne. Czym innym jest bowiem popieranie 60-letniej kobiety w realizacji jej marzeń o mocno spóźnionym macierzyństwie, a czymś zupełnie innym – osobiste ponoszenie konsekwencji tych marzeń. Gdy więc temat przestanie interesować media, zostanie dwójka samotnych jak palec dzieci, które – jeśli będą miały szczęście – trafią na stałe do jakiejś rodziny zastępczej i tam znajdą drugą szansę na szczęśliwe dzieciństwo. O ile można mieć jeszcze szansę na szczęśliwe dzieciństwo, gdy się oglądało śmierć własnej matki, a potem przeszło „na własność” bezdusznego ze swojej natury systemu.