Seria pogodnych nocy na początku listopada przyniosła pierwsze mrozy. Na stojącej wodzie pojawiła się warstewka lodu. Księżyc wisiał nisko nad miastem – żółty, gdy rósł; srebrny, gdy zanikał. Po mrozie przyszły wichury, a liście kasztanowca, poluźnione przez mróz, opadały setkami tysięcy na krawężniki i żywopłoty.
W dniu, kiedy wiatr strącał gawrony z drzew, pojechałem do Hope Valley w Peak District, żeby spotkać się z Johnem i Jan Beatty, którzy wiele miesięcy wcześniej zawieźli mnie żaglówką na Enlli. Chciałem jakoś podsumować serię podróży i wydawało się właściwe zrobić to w tym towarzystwie, z którym zacząłem. Poza tym John obiecał mi, że pójdziemy zobaczyć zające bielaki.