Bo z tymi winami to problem jest nie tylko we Francji, gdzie wszystko jest pokręcone, ale również w miłych, swojskich Włoszech, i to nie tylko z wymową. No bo co mają wspólnego chianti, brunello i sangiovese? Ano właśnie to ostatnie mają wspólne, to sangiovese.
Czytaj więcej
Ale są pytania zaskakujące. Słyszałem ich dziesiątki przez te ponad 12 lat, a że to remanent, to niektóre przypomnę.
Wszak Chianti czy Brunello di Montalcino to nazwy toskańskich apelacji, a więc regionów, w których wina tworzy się wedle ściśle przestrzeganych reguł, a wytwarzane tam wina robi się właśnie z sangiovese. To jeden z najpopularniejszych włoskich szczepów, uniwersalny, bo może dać wina lekkie, letnie, odświeżające, czysto owocowe, czasem różowe, ale można też zrobić z niego coś naprawdę poważnego, zabeczkować na dobrych kilka lat, a potem butelki wrzucić do piwnicy, by delektować się dojrzałym chianti czy brunello po kilkudziesięciu nawet latach. Naturalnie takie rarytasy robić można tylko z najlepszych owoców, z wyjątkowych parceli i wreszcie, niezbędny jest wybitny winiarz, ale przecież czasem takie combo w Toskanii się zdarza.
Naturalnie takie rarytasy robić można tylko z najlepszych owoców, z wyjątkowych parceli i wreszcie, niezbędny jest wybitny winiarz, ale przecież czasem takie combo w Toskanii się zdarza.
Samo sangiovese znali już Etruskowie, nazwa pochodząca od „sanguis Jovis”, czyli krwi Jowisza, wskazuje, że uprawiali je Rzymianie, a potem było już tylko lepiej. Dziś rośnie w całych środkowych Włoszech, więc proszę się nie przywiązywać do tej Toskanii, ba, włoscy emigranci zanieśli je do Argentyny, Ameryki, Australii czy RPA, jest więc wszędzie, ale umówmy się, że we Włoszech mu najlepiej. A gdzież może być lepiej niż pod Florencją?