Ten świat jest podzielony na dobre od dawna i nie da się go dziś połączyć. Czas drążył przepaści miedzy narodami przez ponad 100 lat, więc nadzieja, że w przewidywalnym czasie uda się je zasypać, jest mniej niż iluzoryczna. Każdy ma swoje dzieje, swoje męczeństwo, swoich bohaterów. I zapiekłe pretensje. Zarazem tylko za jednym z mocujących się na Bliskim Wschodzie stoi prawdziwa siła. To Izrael, ofiara podjętej przez Hamas prowokacji nazwanej „Burza Al-Aksa”. Ale czy do końca ofiara? Czy na pewno ofiara?
Stoimy w Polsce za Państwem Izrael od przemian w 1989 roku zazwyczaj nieugięcie. Załamania relacji przydarzają się rzadko. Choć trudno nie mieć wrażenia pewnej nierównoległości we wzajemnych relacjach. Polska od trzech dekad próbuje odbudować stosunki. To po części czysty racjonalizm; sojusznicy naszych sojuszników są naszymi sojusznikami. Izrael istnieje i ma siłę dzięki Stanom Zjednoczonym. Skrajnie proamerykańska Polska musi więc stać po stronie Tel Awiwu, to wynika z logiki polityki. Ale pewnie ważniejsza jest druga, dużo głębsza część relacji z Izraelem. To silne i pomieszane emocje; jest tu i dziedzictwo Holokaustu, który odbył się głównie na ziemiach polskich, jest i świadomość tego, że państwo izraelskie zakładali polskojęzyczni Żydzi znad Wisły. Jest i poczucie wstydu za przedwojenny polski antysemityzm, ogrom nazistowskich zbrodni z czasów wojny, jak i potępienie sprowokowanych przez komunizm czystek z końca lat 60. Innymi słowy, pragniemy jako ludzie odrobić lekcję, którą podyktowała nam historia. To nasza, polska strona. W Izraelu jest inaczej. Polska wciąż budzi skojarzenie z wielkim cmentarzyskiem, a Polacy z uczestnikami zbrodni. Choćbyśmy mieli i milion drzewek w Yad Vashem, zbudowali dziesięć muzeów Polin, póki żyją bezpośredni następcy ofiar, Polacy nie będą budzili zaufania, co wychodzi przy wielu wewnętrznych i międzynarodowych sporach i konfrontacjach.
Czytaj więcej
Ali Chamenei rozważa, czy uderzenie Hamasu przyszło w dobrym momencie, czy też lepiej zaczekać z interwencją Iranu, aż Izrael się bardziej osłabi. Od jego decyzji zależy przyszłość całego regionu - mówi Łukasz Fyderek, dyrektor Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ.
Po co o tym piszę? By na tym tak skomplikowanym tle pokazać wielokrotnie większą skalę napięć między Izraelem i Arabami. Skoro w młodym państwie izraelskim w relacjach z taką Polską dominuje wciąż napięcie związane z cudzymi zbrodniami sprzed ponad pół wieku, to jak mocne i zapiekłe muszą być relacje z żywiołem arabskim? Tu, w Tel Awiwie, przypomina się i analizuje każdy atak, każdą wojnę, każdy zamach, każdą indywidualną ofiarę. A krótka historia państwa założonego w 1948 roku to niemal same konflikty. Mimo iż początkowo liderzy arabscy nie widzieli w migracji Żydów do Palestyny większego zagrożenia, to po ogłoszeniu niepodległości w większości nie zaakceptowali istnienia nowego politycznego bytu. Tym bardziej że zgodnie z rezolucją ONZ nr 181 z 29 listopada 1947 roku Palestyna miała być podzielona na dwa państwa: żydowskie i arabskie. Już sama, niezaakceptowana przez świat arabski, rezolucja wywołała pierwsze walki. Rok później doszło do krwawej wojny, która wyzwoliła gigantyczne uchodźstwo Palestyńczyków. Kolejne wojny to lata 1967 i 1973.