Właśnie takiej treści esemesa dostałem przed kilkoma dniami. „A kto powiedział, że historia musi być sprawiedliwa?" – odpowiedziałem w pełni świadom, że to tylko retoryka.
Bo trudno, żeby to pytanie nie rosło w uszach. „Czy na tym polega sprawiedliwość historii?". Czy na tym, że prawdziwi twórcy stanu wojennego, sprawcy ludzkich tragedii dożywali swoich dni w głębokim przekonaniu o własnym patriotyzmie, że ich procesy wlekły się przez lata, a kolejne sondaże wykazywały, iż połowa Polaków jest gotowa wierzyć, że uchronili kraj przed chaosem? A gdzie 10 tysięcy internowanych, jeszcze więcej poddanych brutalnej weryfikacji? Gdzie wyrzucani z pracy, brutalnie łamani przez służbę bezpieczeństwa? Gdzie pałowani na komisariatach, bici do utraty przytomności przez nieznanych sprawców? Gdzie mordowani po cichu jak ks. Jerzy Popiełuszko albo przypadkowo rozstrzeliwani w tłumie jak Bogdan Włosik? Gdzie szantażowani, zmuszani do moralnej prostytucji, bydlęceni donosiciele? Gdzie w końcu milionowa emigracja ludzi stanu wojennego, którzy – tracąc resztki nadziei – sprzedawali mieszkania, pakowali rodziny i uciekali gdzie pieprz rośnie, byle dalej od komunistycznego raju Jaruzelskich i Kiszczaków? Gdzie to wszystko?
Mogę w końcu – choć z trudem – uwierzyć, że generałowie bali się jak śmierci inwazji Sowietów, że byli przez nich szantażowani, upokarzani i włóczeni. Znamy te sceny z wystraszonym jak dzieciak Jaruzelskim, który pędził na spotkanie z Ustinowem do Brześcia nad Bugiem, i tajne obrady w kolejowej salonce, z których wychodził blady jak śmierć. Wierzę, że mógł się przestraszyć, że tylko go to zdopingowało do prac nad zamachem stanu. Ale czy mógł nie rozumieć, że raz uruchomiony mechanizm opresji musi wyzwolić skrajne emocje: zwierzęcy strach, nienawiść, brutalną siłę, agresję? Czyżby nie czytał Zimbardo?
To żart oczywiście. Gorzki żart. Z pewnością nie czytał, ale czy trzeba czytać Zimbardo, by wyobrazić sobie zachowanie brutalnych kretynów z resortów siłowych, którym ktoś w końcu pozwolił upokarzać ludzi? Czy trzeba dużej wyobraźni, by przewidzieć ich reakcję? Nie mogli być aż takimi idiotami Kiszczak i Jaruzelski. Uważali to za mniejsze zło, poboczne koszty kreowania historii. Jednak mniejsze zło nie staje się automatycznie dobrem. Poboczne koszty są wciąż kosztami. Trudno to interpretować inaczej.
Powinni być sądzeni. Oni i ich pretorianie. Nie tylko nie zostali osądzeni, ale pozwolono im spokojnie żyć. Z zabunkrowanymi w specjalnych schowkach wykradzionymi z archiwów kwitami. Dziś pośmiertnie te papiery wypływają. Ładunki z opóźnionym zapłonem. Podłożone pod wolną Polskę. Jak w tym całym moralnym bałaganie widzieć Wałęsę i sprawę jego teczek?