Właśnie takiej treści esemesa dostałem przed kilkoma dniami. „A kto powiedział, że historia musi być sprawiedliwa?" – odpowiedziałem w pełni świadom, że to tylko retoryka.
Bo trudno, żeby to pytanie nie rosło w uszach. „Czy na tym polega sprawiedliwość historii?". Czy na tym, że prawdziwi twórcy stanu wojennego, sprawcy ludzkich tragedii dożywali swoich dni w głębokim przekonaniu o własnym patriotyzmie, że ich procesy wlekły się przez lata, a kolejne sondaże wykazywały, iż połowa Polaków jest gotowa wierzyć, że uchronili kraj przed chaosem? A gdzie 10 tysięcy internowanych, jeszcze więcej poddanych brutalnej weryfikacji? Gdzie wyrzucani z pracy, brutalnie łamani przez służbę bezpieczeństwa? Gdzie pałowani na komisariatach, bici do utraty przytomności przez nieznanych sprawców? Gdzie mordowani po cichu jak ks. Jerzy Popiełuszko albo przypadkowo rozstrzeliwani w tłumie jak Bogdan Włosik? Gdzie szantażowani, zmuszani do moralnej prostytucji, bydlęceni donosiciele? Gdzie w końcu milionowa emigracja ludzi stanu wojennego, którzy – tracąc resztki nadziei – sprzedawali mieszkania, pakowali rodziny i uciekali gdzie pieprz rośnie, byle dalej od komunistycznego raju Jaruzelskich i Kiszczaków? Gdzie to wszystko?