Bogusław Chrabota: Niesprawiedliwość historii jako mechanizm dziejów

Żaden z komunistów nie został tak przeczołgany jak Wałęsa. Czy na tym polega sprawiedliwość historii?".

Aktualizacja: 28.02.2016 05:55 Publikacja: 26.02.2016 00:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Właśnie takiej treści esemesa dostałem przed kilkoma dniami. „A kto powiedział, że historia musi być sprawiedliwa?" – odpowiedziałem w pełni świadom, że to tylko retoryka.

Bo trudno, żeby to pytanie nie rosło w uszach. „Czy na tym polega sprawiedliwość historii?". Czy na tym, że prawdziwi twórcy stanu wojennego, sprawcy ludzkich tragedii dożywali swoich dni w głębokim przekonaniu o własnym patriotyzmie, że ich procesy wlekły się przez lata, a kolejne sondaże wykazywały, iż połowa Polaków jest gotowa wierzyć, że uchronili kraj przed chaosem? A gdzie 10 tysięcy internowanych, jeszcze więcej poddanych brutalnej weryfikacji? Gdzie wyrzucani z pracy, brutalnie łamani przez służbę bezpieczeństwa? Gdzie pałowani na komisariatach, bici do utraty przytomności przez nieznanych sprawców? Gdzie mordowani po cichu jak ks. Jerzy Popiełuszko albo przypadkowo rozstrzeliwani w tłumie jak Bogdan Włosik? Gdzie szantażowani, zmuszani do moralnej prostytucji, bydlęceni donosiciele? Gdzie w końcu milionowa emigracja ludzi stanu wojennego, którzy – tracąc resztki nadziei – sprzedawali mieszkania, pakowali rodziny i uciekali gdzie pieprz rośnie, byle dalej od komunistycznego raju Jaruzelskich i Kiszczaków? Gdzie to wszystko?

Mogę w końcu – choć z trudem – uwierzyć, że generałowie bali się jak śmierci inwazji Sowietów, że byli przez nich szantażowani, upokarzani i włóczeni. Znamy te sceny z wystraszonym jak dzieciak Jaruzelskim, który pędził na spotkanie z Ustinowem do Brześcia nad Bugiem, i tajne obrady w kolejowej salonce, z których wychodził blady jak śmierć. Wierzę, że mógł się przestraszyć, że tylko go to zdopingowało do prac nad zamachem stanu. Ale czy mógł nie rozumieć, że raz uruchomiony mechanizm opresji musi wyzwolić skrajne emocje: zwierzęcy strach, nienawiść, brutalną siłę, agresję? Czyżby nie czytał Zimbardo?

To żart oczywiście. Gorzki żart. Z pewnością nie czytał, ale czy trzeba czytać Zimbardo, by wyobrazić sobie zachowanie brutalnych kretynów z resortów siłowych, którym ktoś w końcu pozwolił upokarzać ludzi? Czy trzeba dużej wyobraźni, by przewidzieć ich reakcję? Nie mogli być aż takimi idiotami Kiszczak i Jaruzelski. Uważali to za mniejsze zło, poboczne koszty kreowania historii. Jednak mniejsze zło nie staje się automatycznie dobrem. Poboczne koszty są wciąż kosztami. Trudno to interpretować inaczej.

Powinni być sądzeni. Oni i ich pretorianie. Nie tylko nie zostali osądzeni, ale pozwolono im spokojnie żyć. Z zabunkrowanymi w specjalnych schowkach wykradzionymi z archiwów kwitami. Dziś pośmiertnie te papiery wypływają. Ładunki z opóźnionym zapłonem. Podłożone pod wolną Polskę. Jak w tym całym moralnym bałaganie widzieć Wałęsę i sprawę jego teczek?

Pamiętam go z lat 80. Był autentycznym symbolem wolności. Niemal bogiem „Solidarności". Już wtedy awansował w rejestry platońskie: bardziej idea niż żywy człowiek. Ci, co go znali osobiście, mogli osądzić jego siłę i słabości, ale dla milionów bezimiennych przeciwników reżimu był przede wszystkim ikoną sprzeciwu. Pamiętam ów październik 1983 roku, kiedy przyznano mu Pokojową Nagrodę Nobla. Pamiętam tamto wzruszenie i chwile satysfakcji, że ręce autorów stanu wojennego nie są aż tak długie, by sięgać do Oslo.

Czy Nobel był szczytem jego kariery? Myślę, że ledwie początkiem. Potem posypały się doktoraty honoris causa, worek orderów i cały ten blichtr, który musiał zawrócić mu w głowie. Człowiek Roku magazynu „Time". Jeden ze 100 najważniejszych ludzi stulecia. W końcu beneficjent szwedzkiej heraldyki z przyznanym mu herbem szlacheckim w kolorach białym i czerwonym. Czy mógł odlecieć? On, prosty człowiek o wielkiej charyzmie i małym wyrobieniu intelektualnym?

Nie tylko mógł. Musiał odlecieć. I odleciał w megalomanię o wymiarach kosmicznych. Pojął, że jest wybrańcem. Dziś próbuję sobie rekonstruować jego psychikę. Myślę, że on naprawdę uwierzył (w czym go upewniali usłużni akolici!), że samodzielnie obalił komunizm, że przyniósł narodom wolność, że ograł sowieckie imperium. Myślę, że skutecznie wyparł z pamięci wszystkie wstydliwe epizody i dziś mówi zupełnie szczerze: jaka współpraca z SB? Jakie donosy? Przecież to nie pasuje ani do osoby, ani do historycznej roli Wałęsy! „Nie ja was zdradziłem – twierdzi. – To wy zdradziliście Wałęsę". I ma w tym wiele racji. To my brukamy ideę. Wzorzec z Sevres. Ikonę wolności.

A gdzie w tym wszystkim prawda? O niej opowiedzą za jakiś czas historycy. I wtedy Wałęsa dołączy do Pułaskiego, Kościuszki, Traugutta, Piłsudskiego. Bohaterów narodowych, z których każdy ma coś za uszami. Trochę brudu i trochę świętości. Trochę dumy i wstydu. Żal mi osobiście Lecha Wałęsy jako człowieka. Zstępowanie z ołtarza bywa zwykle bolesne. Bo żywych ludzi ocenia się inaczej niż świętych. To już sprawa sumień. Indywidualnych sumień każdego z nas. Zwykłych ludzi.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

Plus Minus
Posłuchaj „Plus Minus”: Jakim papieżem będzie Leon XIV?
Plus Minus
Zdobycie Czarodziejskiej góry
Plus Minus
„Amerzone – Testament odkrywcy”: Kamienne ruiny z tropików
Plus Minus
„Filozoficzny Lem. Tom 2”: Filozofia i futurologia
Plus Minus
„Fatalny rejs”: Nordic noir z atmosferą