Nikt nie wiedział, kim jest Satoshi ani czemu właściwie to robi, ale podstawy jego przemyśleń były jasne dla każdego, kto poświęcił temu uwagę: bitcoin stanowił projekt polityczny mający na celu osłabić nie tylko jeden rząd, lecz rządy – w liczbie mnogiej.
Wszystko zaczęło się od kryptowojen z lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia, kiedy to grupa ówczesnych komputerowców zebrała się na niszowym forum internetowym, żeby podyskutować o tym, jak nie dopuścić, by nowe technologie cyfrowe doprowadziły do koszmaru inwigilacji w stylu „Roku 1984”. To eklektyczne zbiorowisko hakerów, anarchistów i libertarian określało siebie mianem „cyberpunków”. Przez kilka lat omawiali i projektowali zaszyfrowane przeglądarki internetowe oraz anonimowe systemy e-mailingowe, poszukując sposobów wzmocnienia prywatności w sieci, a przy okazji osłabienia autorytarnych rządów, ale jedyna technologia, która naprawdę ekscytowała cyberpunków, wiązała się z pieniędzmi. Rządy trzymały pieniądze w żelaznym uścisku – drukowały je, monitorowały i opodatkowywały. Ustalały stopy procentowe wyznaczające ich wartość i tworzyły przepisy decydujące o tym, kto może je mieć. Z punktu widzenia cyberpunków politycy wykorzystywali tę władzę, żeby dbać o własne interesy, a nie żeby pomagać obywatelom.