Stoisko targowe, przy którym zgromadziło się kilka osób, odwiedzam od lat i zwykle spotykają się tam te same osoby z pobliskich ulic. Kobieta zapatrzona w korzeń chrzanu martwiła się nie tyle o stan warzywa, ile jak zawsze o sytuację w kraju. Po prostu dwie osoby stojące przed nami zaczęły najpierw cichą, ale zaczepną, potem już głośną i napastliwą dyskusję, nazwijmy to światopoglądową. Nie wiem, od czego się zaczęło, ale kiedy doszłam do targowiska, krzyczały na siebie jak przy mównicy sejmowej.
Obu kobietom towarzyszyła rodzina, a obrazek był o tyle szczególny, że jedni wybierali małe żółte kurczaczki do ozdobienia koszyków, a drudzy śnieżnobiałe serwetki do przykrycia ich przed poświęceniem. Całe stoisko oprócz owoców ozdobione było palemkami, pisankami, a przede wszystkim wielką ilością kwiatów w maleńkich doniczkach, kolorystycznie więc wiosenne tło przeczyło nastrojowi awantury. Zwłaszcza pani z małymi kurczaczkami w ręku wyglądała groteskowo, wygrażając osobom z białymi serwetkami. Wczesnowiosenna natura, miękkie bazie i pstrokate pisanki zupełnie nie przystawały do słów, jakie padały ze strony obu rodzin. „ Zdrada", „zamach", „złodzieje", „ komuniści", „donosiciele" – do takich epitetów pasowałby raczej stragan z białą bronią albo przynajmniej z workami kartofli. Doszło do takiego wrzenia, że obie rodziny rzuciły, co miały w rękach, i odeszły od straganu. I wtedy właśnie tamta kobieta, kiwając głową, powiedziała: – Co to się dzieje...
Kolejka była dość długa, ale wszyscy przytaknęliśmy tej pani. Znałam ją zresztą dobrze, bo niejedną rozmowę odbyłyśmy przy codziennych zakupach. Równie dobrze znałam kobietę, która, stojąc tuż za tamtą, przytaknęła: – Oj, tego się już nie da wytrzymać. Co oni z nami robią... Kobieta z chrzanem w ręku chętnie przytaknęła: – Odzierają nas, proszę pani, ze wszystkiego. – O, dobrze pani powiedziała – dodała ta druga. – Łupią nas z naszej duszy. I dzielą. Przede wszystkim dzielą.
Obie kobiety zaczęły zgodnie wybierać koszyki na święconkę. – Ja nie potrzebuję dużego – powiedziała pierwsza. – Sama spędzam święta, bo rodzina też nie może się dogadać. Też podzielona. – Co pani mówi! – ta druga aż uśmiechnęła się ze zdziwienia. – Ja też sama będę, bo w mojej rodzinie postanowili się w tym roku nie spotykać. Za dużo ich dzieli i nie mogą na siebie patrzeć. Do tego doszło. Może ten pani wybierze? Będziemy miały takie same.
Kobieta podała tej drugiej mały pleciony koszyk. Potem też razem, jak siostry, wybierały serwetki, pisanki, wiązanki barwinka. Nie przestawały jednak rozmawiać, jeśli to można nazwać rozmową, bo raczej były to dwa równoległe patriotyczne lamenty. Obie doszły do wniosku, że „tak dalej nie może być", że „to nas doprowadzi do zguby", że „ludzie są okropni" i że „nie mogą na to patrzeć".