"Wilimowski": Przed burzą

„Wilimowskim" Miljenko Jergović udowadnia dwie rzeczy – że jest najważniejszym współczesnym pisarzem bałkańskim i że to nie Polacy najlepiej opowiadają o polskiej duszy.

Aktualizacja: 17.04.2016 15:27 Publikacja: 17.04.2016 01:01

To był mecz: Wilimowski (z uniesionymi dłońmi) już w niemieckich barwach, po sportowym zwycięstwie n

To był mecz: Wilimowski (z uniesionymi dłońmi) już w niemieckich barwach, po sportowym zwycięstwie nad Szwajcarią. Berno, październik 1942 r.

Foto: Picture Alliance/PAP

Niech nie zmyli czytelników tytuł nowej książki Chorwata. Postać najsłynniejszego przedwojennego polskiego (niemieckiego? śląskiego?) piłkarza to dla Jergovicia tylko pretekst do tego, żeby przyjrzeć się Europie przed katastrofą i pożenić „Czarodziejską górę" z Ludwigiem Wittgensteinem oraz miejskimi – a raczej wiejskimi – legendami. Potrzeba mu na to ledwie 180 stron. Wykorzystanych, dodajmy od razu, w stylu Jergovicia, czyli po mistrzowsku.

Chorwat z Sarajewa

Skąd w ogóle wziął się Miljenko Jergović? Wbrew pozorom nie z Chorwacji, lecz z Sarajewa, gdzie dorastał i studiował. Do Zagrzebia przeniósł się dopiero jako dwudziestosiedmiolatek w 1993 roku. Jego relacje z ojczyzną od początku były skomplikowane, bo tuż po przyjeździe – swym pretensjom z tego powodu dał wyraz w autobiograficznym eseju „Ojciec" – musiał się ochrzcić, żeby otrzymać chorwackie obywatelstwo. Dziś, choć nadal mieszka w stolicy Chorwacji, publikuje w Belgradzie i na prowincji. Kiedy w 2012 roku dostał Nagrodę Literacką Europy Środkowej Angelus, która podkreślała jego pozycję czołowego pisarza w Europie Środkowo-Wschodniej, opowiadał, że o wyróżnionej laurem znakomitej powieści „Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki" w Chorwacji „nie napisano nigdy ani wersu". Warto zresztą dodać, że Angelus to tylko jedno z długiej listy wyróżnień Jergovicia.

Pozycja prozaika cenionego w Europie i tłumaczonego na wiele języków z pewnością nie ułatwiła Jergoviciowi życia w prowincjonalnej z punktu widzenia literatury światowej Chorwacji. Sympatii rodaków nie przysparzają mu też wywiady. W jednym z nich mówił, że dawniej denerwowali go serbscy nacjonaliści ze Slobodanem Miloševiciem na czele, a potem chorwaccy nacjonaliści pod przewodem Franjo Tudjmana, dziś zaś „denerwują go wszyscy". Także chorwacki establishment literacki, który z przewodniczącą tamtejszego PEN Clubu Nadeždą Čačinovič na czele ogłosił pisarza „czetnikiem", co w Chorwacji jest jedną z cięższych obelg. Status „pisarza wyklętego" w ojczyźnie nie powinien dziwić nie tylko z powodu środowiskowej zawiści. Jergović w swoich powieściach, felietonach i esejach niejednokrotnie piętnował chorwacką przeszłość wojenną, szczególnie współpracę Kościoła z Niemcami, obóz koncentracyjny w Jasenovacu i gloryfikację zbrodniarzy z czasów II wojny światowej po rozpadzie Jugosławii.

Nie ma więc przypadku w tym, że „Wilimowski" do tej pory nie ukazał się po chorwacku, choć autor „Ruty Tannenbaum" ukończył książkę już przed czterema laty. Polskie wydanie to światowa premiera. Warto to podkreślić, bo podobne sytuacje w przypadku obcych pisarzy zdarzają się u nas rzadko, szczególnie gdy mowa o autorze wybitnym. Jeszcze rzadziej pisarze tej miary co Jergović zajmują się tak bliskim nam tematem.

Jest 4 czerwca 1938 roku. Emerytowany krakowski fizyk Tomasz Mieroszewski, twórca genialnego radioodbiornika i anteny, które mogłyby podbić świat, gdyby profesor miał takie ambicje, trafia ze schorowanym ośmioletnim synkiem do Mirili Frankopanskich, małej wioski w Dalmacji, o której kiedyś opowiedział mu pewien znajomy Jugosłowianin. Ów znajomy dzięki tamtejszemu powietrzu wyleczył się z gruźlicy, choć wydawało się, że stoi nad grobem. Profesor Mieroszewski udaje się do Mirili, choć wie, że jego genialnemu synowi Dawidowi nic na gruźlicę kości pomóc już nie może. Ale Mieroszewski chwyta się ostatniej nadziei, stracił bowiem wszystko, gdy zmarła jego ukochana żona Estera.

Wyprawa do Mirili – a doprawdy jest to wyprawa, ponieważ obsunęła się droga i trzeba, jak w Indiach, zatrudnić tragarzy, Dawid zaś podróżuje w dziwacznej lektyce i, osłaniany przed komarami, wygląda niczym mumia – ma też inny ukryty cel: profesor zamierza śledzić triumfalny marsz Polski po tytuł mistrzowski w piłce nożnej i odbudować nadwątlone relacje z synem. 5 czerwca biało-czerwoni mają się zmierzyć z Brazylią, w której składzie roi się od piłkarzy o mitologicznie brzmiących nazwiskach, by wspomnieć Herculesa i Leonidasa. Ten ostatni wcieli się zresztą w rolę pogromcy, ale zanim to się stanie, obaj Mieroszewscy, a także gospodarze hotelu Orion będą świadkami jednego z najbardziej niesamowitych popisów w przedwojenne historii futbolu. Ezi Wilimowski, Ślązak grający dla Polski, w czasie wojny obywatel niemiecki drugiej kategorii (nosił literę P, jego matka, która wyszła za rosyjskiego Żyda, zginęła w Auschwitz), zdobędzie cztery wspaniałe bramki. Mecz w Strasburgu kończy się wynikiem 5:6. Dla Brazylii zdaje się zabawą, dla Polaków – tak to przedstawia Jergović – jest wojną, a właściwie jej zapowiedzią.

Jergović w swoim stylu, znanym choćby ze „Srdji" i „Ruty Tannenbaum", porusza się między faktem a fikcją, nadając opowieści wymiar miejskiej legendy. Czy Dawidek naprawdę był „karaozem", czyli pokracznym wesołkiem, w którym miejscowi chcieli zobaczyć szatana? Tymczasem to mały, śmiertelnie chory geniusz, który jak z rękawa sypie parafrazami wielkiego XX-wiecznego filozofa Ludwiga Wittgensteina. Można by pomyśleć, że Jergović chce grać czytelnikowi na emocjach, ale w postaci Dawida Mieroszewskiego nie ma melodramatyzmu. Podobnie zresztą jak w całej, nienagannej stylistycznie – co jest również zasługą znakomitej tłumaczki Magdaleny Petryńskiej – powieści.

Jergović jak zwykle nie stroni także od odwołań do klasyki. Oprócz oczywistej w kontekście choroby – zarówno fizycznej, jak i metafizycznej, naznaczonej kontekstem wojny – „Czarodziejskiej góry" znajdziemy tutaj cytaty z Karola Dickensa i z cieszącej się wielką popularnością na Bałkanach powieści „W pustyni i w puszczy" Henryka Sienkiewicza. Całość ujęta jest w formę cokolwiek egzotycznej ustnej opowieści, ale wyraźniejsza jest tutaj skłonność Jergovicia do aforyzmu. Co rusz można tu bowiem natrafić na efektowne, godne zapamiętania frazy, choćby takie: „Język śmierci żywym jest nieznany i zawsze inny. U każdego człowieka jego własny" albo „Najważniejszych rzeczy w życiu człowiek nie robi dla innych, istnieją więc powody, żeby ich nie ujawniać".

Niemiec, Polak, Ślązak

Nie to jednak decyduje o tym, że z polskiej perspektywy „Wilimowski" to po prostu ważna książka. Ernest Wilimowski jest dla Jergovicia pretekstem, by pisać o przedwojennej Polsce i polskiej duszy, a przede wszystkim, by ukazać nasz powikłany los. Chorwat jak rzadko który pisarz – na myśl przychodzi chyba tylko György Spiró – rozumie Polskę. Dlatego właśnie najstraszniejsze przekleństwo w ustach profesora Mieroszewskiego zamieszkującego w hotelu Orion, zwanym Niemieckim Domem, brzmi „Niemcy". Dlatego jednym z ważnych epizodycznych bohaterów jest Fryderyk bądź Fritz Scherfke, reprezentant Polski i późniejszy kierowca szefów gestapo. Dlatego też Jergović może skonstatować wymazanie z mapy pamięci kulturowej Śląska. Wie bowiem, że po wojnie nie mógł już istnieć taki Wilimowski jak przed wojną, czyli i Polak, i Niemiec zarazem.

Jergović potwierdza „Wilimowskim" tezę, że o naszej historii i duszy najlepiej opowiadają dziś cudzoziemcy. Znakomitym tego przykładem są książki wspomnianego Spiró („Iksowie" z Wojciechem Bogusławskim w roli głównej, świetni „Mesjasze" o towianistach) czy Kristiny Sabaliauskait?, która w „Silva rerum" pięknie ożywiła Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Oczywiście okres przedwojenny w naszej literaturze się pojawia, ostatnio także nie brak w niej Śląska (dzięki Szczepanowi Twardochowi i Annie Dziewit-Meller), ale nie da się ukryć, że takich książek jak „Wilimowski" bardzo u nas brakuje. Aż dziw, że żaden prozaik nie zajął się u nas śląskim pisarzem, choćby tak, jak to zrobił Jergović – biorąc go za pretekst do rozważań o czasach przełomu i naturze zła. Inna rzecz, że niewielu jest dziś w Polsce pisarzy, którzy władaliby piórem tak jak Chorwat. Niewielu zdaje się też wiedzieć to, co Jergović – że to opowieści przekazywane przez wieki czynią nas takimi, jacy jesteśmy.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Niech nie zmyli czytelników tytuł nowej książki Chorwata. Postać najsłynniejszego przedwojennego polskiego (niemieckiego? śląskiego?) piłkarza to dla Jergovicia tylko pretekst do tego, żeby przyjrzeć się Europie przed katastrofą i pożenić „Czarodziejską górę" z Ludwigiem Wittgensteinem oraz miejskimi – a raczej wiejskimi – legendami. Potrzeba mu na to ledwie 180 stron. Wykorzystanych, dodajmy od razu, w stylu Jergovicia, czyli po mistrzowsku.

Chorwat z Sarajewa

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kryzys demograficzny, jakiego nie było. Dlaczego Europa jest skazana na wyludnienie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał