Kurator Barbara Nowak to ani mi brat, ani swat. Wiele z jej wypowiedzi mnie oburza, inne uważam za mało rozsądne, a jeszcze inne za szkodliwe dla sprawy, który – jak mówi – sama broni. Nie zamierzam też bronić jej wpisu mówiącego o tym, że ratunkiem dla Polski jest modlitwa różańcowa, choć się z nim zgadzam. Jako kurator ma prawo do takich wypowiedzi. Tyle że w jej ustach przynosi ona skutki raczej odwrotne od zamierzonych. Działa bowiem jak płachta na byka i to nawet wobec tych, którzy sami odmawiają różaniec.

Ale to wszystko nie usprawiedliwia ani wyśmiewania samej modlitwy, a takie wpisy w mediach społecznościowych się pojawiły, ani próby narzucania modelu laicyzacji. Choć funkcjonuje on we Francji, to nie ma żadnego umocowania prawnego w Polsce i w wielu innych krajach Unii Europejskiej. Kwestie modlitwy i jej znaczenia tym razem zostawię na boku. Istotne jest co innego. Otóż pani kurator stawia się zarzut ujawniania swoich poglądów religijnych, co ma być – rzekomo – niezgodne z zasadą laickiego państwa. Problem polega na tym, że jeśli termin państwo laickie rozumieć tak, jak rozumieją je Francuzi (a dokładnie tak jest ono rozumiane przez stawiających zarzut), to taki model w Polsce nie obowiązuje. Polski system konstytucyjny mówi o „przyjaznym rozdziale” państwa i Kościoła i pozwala nie tylko na pełną wolność sumienia i wyznania, ale także na dzielenie się swoimi poglądami także przez urzędników państwowych czy polityków.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Heroizm odmowy

Nie jesteśmy w tym osamotnieni. Amerykańska polityka pełna jest odniesień do Boga i religii (i to po obu stronach sceny politycznej), niemiecki czy włoski system są też podobne do naszego, a w kilku krajach skandynawskich wciąż istnieją Kościoły państwowe. Każdy z tych modeli jest dopuszczalny, akceptowalny i w pełni demokratyczny, o ile nie ogranicza prawa do ekspresji religijnej (czy antyreligijnej), nie dyskryminuje ze względu na wyznanie czy jego brak, nie pozbawia dostępu do funkcji publicznych.

Złośliwie powiem nawet, że najmniej liberalnym ze wszystkich omawianych jest właśnie moim zdaniem system francuski, który eliminuje religię ze strefy publicznej, kompletnie nie biorąc pod uwagę, że ta ostatnia ma także ten wymiar. Bycie katolikiem realizuje się także w przestrzeni politycznej, a świadectwo wiary jest istotnym zadaniem dla wszystkich w zasadzie chrześcijan. Ograniczenie tego prawa pozostaje w pewnym sensie ograniczeniem prawa do wolności sumienia i wyznania. Opinia ta nie oznacza, że zamierzam odbierać Francuzom ich prawa, byle tylko nikt w Polsce nie próbował narzucać mi identycznego. Bliższy jest mi zupełnie inny model. Chciałbym, aby kuratorka opowiedziała nam o sile różańca, ale także prezydent wielkiego miasta opowiedział nam o spinoziańskiej koncepcji Boga, jakiś przyszły minister sprawiedliwości powspominał publicznie pielgrzymkę do Mekki, a szef służb specjalnych wyjaśnił, jak w życiu pomaga mu medytacja buddyjska. Fajnie byłoby też, gdyby poseł prawicy czy lewicy, w sumie wszystko jedno, jako ateista polemizował z teizmem. Taki, rzeczywiście pluralistyczny świat, lubię bardziej niż miejsce, w którym religijność, będąca przecież istotnym elementem naszych tożsamości, jest zepchnięta w polityczno-społeczny niebyt.