Niebo było jasnoniebieskie, jakby umyte
Suraż jest drugą pod względem liczby mieszkańców miejscowością w gminie Szum. Wieś liczy około tysiąca pięciuset mieszkańców. Jak na zachodnią Ukrainę, z dużą liczbą małych miejscowości, półtora tysiąca mieszkańców to całkiem sporo.
Szumsk i Suraż są połączone drugą co do ważności arterią komunikacyjną w obwodzie wolskim – autostradą P-26.
Codziennie setki ludzi korzystają z tej szosy, podróżując z Suraża do Szumska: aby uczyć się w szkołach średnich i zawodowych, pracować i kupować towary.
Ale tego marcowego dnia było inaczej.
To z Szumska do Suraża przyjechały setki ludzi. (…)
Specjalny pojazd z ciałem żołnierza Gwardii Narodowej Ukrainy Iwana Anina przybył na Szumszczyznę przed południem 19 marca. Nawiasem mówiąc, w dzisiejszych ukraińskich strukturach siłowych „żołnierz” to nie tylko ogólna nazwa wszystkich wojskowych, jak to było w czasach sowieckich, ale też całkiem konkretny stopień wojskowy. Odpowiada to polskiemu szeregowemu.
Mówi się, że nad ranem sen człowieka jest najmocniejszy i najsłodszy. Jednak mieszkańcy Szumska nie spali. Setki ludzi wyszły do południowego wjazdu do miasta i uklękły ze świecami w rękach. Oddali ostatni hołd swojemu obrońcy.
Na pogrzeb przyszło jeszcze więcej osób. Za trumną, obok krewnych i nauczycieli, mieszkańców wsi i przyjaciół z dzieciństwa Iwana Anina, szli także ci, którzy go nie znali za życia.
Pożegnanie żołnierza odbyło się w kościele Narodzenia Matki Bożej na ulicy Gorod. (…)
Nabożeństwo żałobne odprawił biskup tarnopolski i krzemieniecki Kościoła Prawosławnego Ukrainy – Nestor. Towarzyszyli mu księża z diecezji. Biskup odprowadził trumnę na cmentarz wiejski, gdzie dopełnił ceremonii pogrzebowej.
Procesja była milcząca. Gdyby zlecono mi wybór ścieżki dźwiękowej do filmu z tej procesji, bez wahania zaproponowałbym nokturn trzynasty (c-moll) Chopina. Ta sama wściekła determinacja prześwitywała przez cichy smutek. Nie było krzyków i wrzasków, tak zwyczajnych na rzadkich pogrzebach młodych ludzi. Iwan Anin miał dopiero dwadzieścia trzy lata. Kobiety płakały cicho, bez szlochów i łkania. Rozumiały, że krzyki są niestosowne na pogrzebie młodzieńca, który spełnił swój obowiązek jako żołnierz i mężczyzna.
Rówieśnicy zmarłego zaciskali usta i pięści. Starsi, osiadli gospodarze mówili krótko, że w tym roku trzeba będzie więcej posiać i zasadzić, bo zachodnie obwody muszą zasilić Ukrainę. I że uprawy trzeba będzie chronić przed dywersantami, a zbiory przed szabrownikami. I o szóstym już zabitym sowieckim generale – dowódcy Ósmej Armii, generale poruczniku Andrieju Mordwiczowie. I o kolejnym niepowodzeniu rosyjskich armii nacierających na Kijów.
Iwan Anin zginął podczas obrony Kijowa. Odpierał ataki agresora, który próbował okrążyć stolicę Ukrainy od zachodu. W jednym z tych szybkich i zaciekłych bojów, w których liczy się każda sekunda i każdy metr terytorium, gdzie szybkie i zwrotne pojazdy kołowe są na wagę złota, Iwan Anin, strzelec wozu pancernego w dywizji przeciwlotniczej ukraińskiej Gwardii Narodowej, odniósł rany, od których zmarł.
Miejscowi przekazali przybyszom, że Iwan nie mieszkał w Surażu od dawna. Jego matka przeniosła się do wioski z sąsiedniej Wołożewki po rozwodzie z mężem. Kobiecie i dzieciom w osiedleniu się pomogli jej bracia, rolnicy. Wygląda na to, że Iwan Anin również zamierzał związać swoje życie z rolnictwem. Po ukończeniu szkoły wstąpił do szkoły zawodowej w Szumsku. Ale w czasie studiów interesował się nie tylko traktorami i siewnikami. Olha Jewsiukowa, która w czasie studiów Iwana Anina kierowała biblioteką szkolną, wspomina:
– Zawsze był w bibliotece. Przeczytał wszystko, co tam było. Interesował się historią. Mówił: „Przyjdą takie czasy, że Ukraina będzie Ukrainą!”. Pewnie dlatego poszedł na służbę. I to było w jego sercu…
A potem był cmentarz.
I ostatnia część nabożeństwa.
I skąpe, stosowne, męskie słowa burmistrza miasta i komisarza wojskowego.
I lekkie stukanie wieka o krawędź trumny.
I jedyny krzyk matki w ciągu całego dnia: „Nie zamykajcie! Oddajcie mi go!”.
I salwa honorowa.
I hymn narodowy śpiewany przez orkiestrę wojskową.
I flaga narodowa z trumny syna, którą matka przycisnęła do serca.
Gdybym mógł, to właśnie to zdjęcie powiesiłbym w biurach wszystkich „głęboko zaniepokojonych” europejskich biurokratów.
Niebo nad cmentarzem w Surażu było jasnoniebieskie, jakby umyte. Ktoś przypomniał sobie, że 19 marca bociany wracają na Wołyń. Wołyniacy uważają te ptaki za symbol płodności i pokoju.
Do skupionego w ciszy cmentarza dobiegało natarczywe dudnienie traktora. Mały czerwony T-25 przygotowywał teren pod uprawę ziemniaków. Mieszkańcy Suraża wcześnie sadzą ziemniaki, aby nie tracić wilgoci ze śniegu, co daje nadzieję na dobre zbiory na tutejszych piaszczystych glebach.
A tegoroczne zbiory powinny być dobre.
W końcu może się okazać, że zachodnie regiony będą musiały wyżywić całą Ukrainę.
Albo udzielić schronienia wielu Ukraińcom.
Fragment książki Serhyja Syniuka i Krzysztofa Petka „Tysiąc bochenków. Zapiski z zaplecza wojny” w przekładzie Julii Makszajewej, która ukaże się 15 czerwca nakładem wydawnictwa Bukowy Las
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji