No właśnie, zapach. Jest niemą treścią Wielkanocy, towarzyszy każdemu z aktów tego dramatu. Od początku, pachnących gałązek oliwnych słanych przed wkraczającym do Jerozolimy Jezusem. Przez olejek, wtarty włosami prostytutki w nogi Zbawiciela sześć dni przed Golgotą; olejek, którego woń rozeszła się tak szeroko, że aż wżarła się w karty Ewangelii, każąc o sobie wspomnieć. Każdy odcień zapachu wszystkich dań serwowanych podczas ostatniej wieczerzy był już pochwytywany wyostrzonymi grozą zbliżających się chwil zmysłami. A ogród oliwny tuż przed świtem – czy to właśnie nie jego słodkie opary ukołysały do snu mających towarzyszyć Jezusowi w czuwaniu uczniów? I czy krwawy pot mógł pozostać bezwonny? Ten zapach szczególnie nie daje mi spokoju. Musiało być w nim zapisane przecież to, co rozgrywało się już przed oczami trzęsącego się ze strachu Boga. Metaliczny odcień gwoździ, ostre tony biczów. Ten zapach rozejdzie się nad światem w dzień Sądu.
Czytaj więcej
Jasieński przedarł się przez las, za którym rozpoczynała się sięgająca aż po horyzont tafla zamarzniętego jeziora. To na nim wszystko miało się rozstrzygnąć.
Potem był już głównie tłum, jego w każdym czasie i miejscu ten sam smród. Nieświeży zapach z rozwrzeszczanych ust, zaduch spoconych od podniecenia i gniewu ciał. I ten drugi, bardziej cywilizowany, zmieszany z oliwą czy jakimś innym pachnidłem, odór spoconych od machania biczami Rzymian. Do końca, do duszących oparów octu, w którym zamoczono podtykaną pod usta konającego Jezusa gąbkę. I do tej chwili po końcu, a nawet po początku, kiedy w noc po szabacie kobiety udały się do grobu z wonnościami. To zapach jest tropem prowadzącym do Zmartwychwstania.
Dlaczego mówi się o naukowcach, że siedzą właśnie z nosem w książkach? Albo policjantów nazywa pieszczotliwie psami? Droga do prawdy, rozwiązania każdej z zagadek, jest usłana zapachem. Podchwycić trop to zmierzać ścieżką jego śladów do miejsca, z którego się wydziela. Z nosem przy ziemi, w pokorze i uniżeniu. Na kolanach.