Tymoteusz Zych: W środowisku Ordo Iuris mamy do czynienia z ideologią

Tradycję rozumiem na pewno inaczej niż jako zbiór banalnych odpowiedzi na skomplikowane pytania – bo takie odpowiedzi są ideologią. A to, że w środowisku Ordo Iuris mamy do czynienia z taką ideologią, to chyba rzecz zupełnie oczywista - mówi Tymoteusz Zych, prezes instytutu Logos.

Publikacja: 04.03.2022 17:00

Tymoteusz Zych: W środowisku Ordo Iuris mamy do czynienia z ideologią

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Plus Minus: Pierwszy raz szczerze się dziwię, że ktoś chce ze mną rozmawiać... Po co ci to?

Potrzebne są wyjaśnienia, bo okoliczności powstania Instytutu Logos zostały przedstawione w przestrzeni publicznej w rażąco nieprawdziwym świetle. Nosi to niestety wszelkie znamiona działania świadomego i celowego, by nasz think tank został utopiony, nim na dobre wystartował. Dzień przed tym, kiedy ruszyliśmy, prezes Ordo Iuris (OI) Jerzy Kwaśniewski podał sprzeczną z jego własnymi wypowiedziami sprzed kilku miesięcy informację, że zrezygnowałem z pracy w OI „z przyczyn prywatnych", a następnie ruszyła kampania hejtu w internecie, w której przeplatały się wątki prawdziwe z ordynarnymi kłamstwami, tworząc atmosferę skandalu obyczajowego. Swoje zwieńczenie miała ona w artykule Marcina Dobskiego, który – jak przyznaje sam Dobski – był inspirowany przez osoby z kierownictwa OI.

Ale to wszystko już powiedziałeś w poprzednich wywiadach. Powiem ci wprost – z punktu widzenia mediów to stare dzieje, a ty teraz sam zgłaszasz się do nas z pretensjami, że nie dajemy ci odpowiedzieć na zarzuty, jakie padły na naszych łamach. Po co chcesz ciągnąć skandal obyczajowy?

Chcę powiedzieć jedną rzecz, która być może jest nawet zasadnicza dla całej tej sprawy: wiele artykułów publikowanych w mediach na przełomie stycznia i lutego nagle poznikało, nie da się ich nigdzie znaleźć. Zniknęły także wpisy w serwisach społecznościowych, które opisywały w sensacyjny i nieprawdziwy sposób sprawy związane z moim życiem osobistym.

Bo masz renomę świetnego prawnika, więc nikt nie chce ryzykować.

Nie musiałem podejmować żadnych działań prawnych – przyszła pewnie refleksja, że w atmosferze medialnej nagonki pozwolono sobie na zbyt dużo.

Czytaj więcej

Wielki powrót pisma obrazkowego

Nie, po prostu już się nie klikało, a żaden portal nie chciał, byś ich pozwał – nawet jak nikomu nie groziłeś.

Nawet jeśli autorzy oszczerstw po prostu bali się, że ich pozwę, to pokazuje tylko, że ich artykuły były nierzetelne. Gdyby byli przekonani, że to, co piszą, jest prawdą, nie mieliby przecież powodu, by to usuwać. Widać dziś wyraźnie, że mieliśmy do czynienia z bezprecedensową nagonką, która z naszych prywatnych spraw próbowała uczynić tanią sensację. Bo, mówiąc wprost, sam fakt, że ktoś się rozwodzi, nie jest przecież żadną sensacją we współczesnym świecie – także w świecie konserwatywnym czy prawicowym. Jest to dla wszystkich oczywiste i przyjęło się, że takich spraw po prostu się nie komentuje.

Żartujesz sobie? Nie jest to sensacją, gdy chodzi o ludzi, którzy przez lata pouczali innych, jak należy żyć, a dziś zachowują się wbrew własnym naukom?

Tak tę sprawę przedstawiła na łamach „Plusa Minusa" Kataryna, nazywając mnie „moralizatorem", a inni przypisywali mi poglądy, jakobym był „przeciwnikiem rozwodów". A ja nigdy w żaden sposób nie moralizowałem, nie wytykałem nikogo palcem, że żyje inaczej, niż powinno się żyć, a także nigdy nie wypowiadałem się przeciwko możliwości rozwodów. Wręcz przeciwnie – wielokrotnie w publicznych wypowiedziach podkreślałem, że procedura rozwodowa powinna w miarę możliwości ograniczać antagonizację dotychczasowych małżonków. „Moralizatorami" byli ci, którzy mnie zaatakowali, opierając się na strzępkach informacji o sprawach osobistych, w dodatku podawanych tylko przez jedną stronę sporu.

Ale i ty, i Karolina Pawłowska, którzy dzisiaj się równolegle rozwodzicie, byliście frontowymi prawnikami Ordo Iuris – instytucji, która pouczała wszystkich, jak ważna jest wierność małżeńska.

Sam jestem wobec siebie krytyczny i zawsze byłem, a jeżeli kogoś w jakikolwiek sposób zawiodłem, jest mi przykro. Trzeba jednak oddzielić kwestię prawa do rozwodu od obowiązku wierności małżeńskiej. Nie zamierzam komentować insynuacji, które rozpuszczają osoby z kierownictwa OI i jego otoczenia. I nie zamierzam też wyciągać przyczyn rozpadu czyjegokolwiek małżeństwa, uważam bowiem, że wywlekanie takich rzeczy w przestrzeni publicznej to ohydne zachowanie. Zarzuty dotyczące wierności małżeńskiej oraz podobne kwestie będę ścigać prawnie i tylko tak je skomentuję. Natomiast sama kwestia rozwodu jest jednak, mówiąc wprost, elementem naszej kultury.

Naszej – na pewno, ale czy kultury środowiska tradycjonalistycznego?

Dotykamy tu szerszego zjawiska, bo rzeczywiście w naszym społeczeństwie istnieją pewne światy równoległe. Część środowiska konserwatywnego, ale mniejszościowa, żyje w rzeczywistości, którą możemy porównać do platońskiego świata idei – tam wszystkie wzorce stawia się w sposób bezwzględny i oczekuje ich realizacji w stopniu doskonałym nie tylko od świętych, ale od całego społeczeństwa. Lecz mamy też świat rzeczywisty, który nas naprawdę otacza, w którym 30 proc. dzieci rodzi się w ogóle poza małżeństwem, a połowa małżeństw się rozpada – i mówimy o Polsce, jednym z najbardziej konserwatywnych krajów Europy. Zresztą w historii nie jest to niczym nadzwyczajnym, to nie efekt jakiegoś szczególnego nihilizmu, zepsucia i degeneracji. W antycznym Rzymie, do którego konserwatyści lubią nawiązywać, kilka rozwodów było wręcz normą społeczną. Oczywiście rozwód zawsze jest problemem i trudnym doświadczeniem, rzadko zawinionym przez jedną stronę – ale także Kościół katolicki uznaje od początku swego istnienia możliwość stwierdzenia nieważności małżeństwa. Nawet Sobór Trydencki jasno wyklinał tych, którzy twierdzili, że jest to niedopuszczalne.

Myślę, że nie musisz tego tłumaczyć oczytanym odbiorcom „Plusa Minusa", ale to ty byłeś w instytucie założonym przez brazylijską bardzo tradycjonalistyczną organizację Tradycja, Rodzina i Własność (Tradition, Family and Property – TFP), której jednym z dogmatów jest właśnie zakaz rozwodów. I co ty sobie myślałeś, będąc w ich think tanku?

Właśnie, to jest chyba kluczowa sprawa – ja dołączyłem do Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, a nie do TFP. O tym, że w ogóle jakieś TFP jest z nim powiązane, dowiedziałem się później. Chciałem, żeby OI było polskim Heritage Foundation, które jest najważniejszym think tankiem konserwatywnym w USA, szeroko podchodzącym do spraw związanych z prawem, gospodarką i kulturą.

Tyle że OI reprezentuje jednak zupełnie inny rodzaj konserwatyzmu niż Heritage Foundation.

Wbrew pozorom OI przez lata było instytucją bardzo pluralistyczną. Może nie było tego zbyt wyraźnie widać na zewnątrz, ale w środku o bardzo wielu tematach szeroko dyskutowano i w wielu nie było konsensusu. Od początku były dwie konkurencyjne wizje, jak ma działać instytut. Pierwsza, zapoczątkowana przez Aleksandra Stępkowskiego – tworzenia dobrego infrastrukturalnie, szerokiego think tanku opartego na wpłatach prywatnych darczyńców – pod którą się podpisywałem. A druga Jerzego Kwaśniewskiego – wizja aktywności medialno-akcyjnej. Do pewnego stopnia obie można było godzić, szczególnie, że aktywność medialna jest wręcz potrzebna, by zdobywać wsparcie darczyńców. Jednak problem zaczął się wtedy, gdy druga wizja zaczęła w pewnym momencie przykrywać pierwszą na tyle, że OI zaczął być postrzegany jako organizacja bardzo kontrowersyjna czy wręcz jako katoliccy fundamentaliści, jak w „Plusie Minusie" pisał na początku 2019 r. Michał Szułdrzyński.

Czytaj więcej

Gotowi na chude lata? Dlaczego niedobór potrwa dłużej niż pandemia

Wtedy prezes Kwaśniewski zagroził nam pozwem, a ty napisałeś do nas polemikę z Szułdrzyńskim.

Bo niezależnie od tego, że w 2016 r. OI rzeczywiście przesadził z postulatem karania kobiet za aborcję, co przyczyniło się do powstania Czarnego Protestu i Strajku Kobiet, to ciągle miałem przekonanie, że to jednak ma być think tank z szerokim podejściem. Jednocześnie OI nigdy nie przyjął charakteru organizacji religijnej – zawsze było w nim miejsce dla ludzi różnej wiary, a także zupełnie niewierzących. Ja uważałem, że trzeba posługiwać się argumentami niereligijnymi, jeśli chce się oddziaływać na kogoś więcej niż tylko wąskie grono ludzi już przekonanych. Czyli argumentami konstytucyjnymi i naukowymi. I takiego IO broniłem w tej polemice.

Ale sam przyznajesz, że OI się zmieniał – i wiem, że to właśnie TFP wymuszało coraz ostrzejszy kurs instytutu. A ty wcale nie stałeś zawsze w kontrze do tych zmian, bo kiedy pod naciskiem TFP odwoływano prezesa Stępkowskiego, wziąłeś aktywny udział w tym przewrocie.

To prawda – w 2017 r. poparłem zmiany osobowe w instytucie, które miały głównie tło organizacyjne. Liczyłem jednak, że dzięki mojej obecności wizja think tanku będzie kontynuowana – to raz. A dwa, TFP samo w sobie nie jest organizacją, którą oceniałbym całościowo negatywnie, a przynajmniej polskie TFP, czyli Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi. Więcej, nie uważam, by dyskurs w ich piśmie „Polonia Christiana" czy w portalu PCH24.pl był prymitywny, w przeciwieństwie do dyskursu wielu innych środowisk silnie prawicowych. Co nie znaczy, że podoba mi się to idealizowanie mitycznego dawnego świata, tego sprzed rewolucji francuskiej, do którego niby należałoby wrócić. Już samo przekonanie, że w ogóle można do niego wrócić, jest według mnie niesamowicie naiwne. W ten sposób powstaje raczej mała zamknięta grupa ludzi świętych, wiernych i przekonanych o własnej doskonałości, a nie zmienia się społeczeństwo jako takie. Tak radykalny przekaz małej grupy może wręcz jeszcze bardziej oddalić większość ludzi od cennych wartości.

I Ordo Iuris poszło właśnie w tę stronę?

Myślę, że po prostu te dwie różne wizje, czym powinien być ten instytut, całkowicie już się rozeszły...

A mówi ci coś nazwisko Konstantin Małofiejew?

Niewiele, ale to chyba nazwisko, które pojawiało się w publikacjach Klementyny Suchanow na temat Ordo Iuris.

Tak, to rosyjski oligarcha, który realizuje jeden z pomysłów Kremla na tzw. miękką siłę, soft power – wspiera finansowo zachodnie organizacje tradycjonalistyczne, by rozbijać wewnętrznie Zachód.

Nic mi nie wiadomo o powiązaniach OI z Moskwą, jeśli o to pytasz, co nie znaczy oczywiście, że takich powiązań nie ma w innych środowiskach konserwatywnych w Europie. W Polsce związki z Rosją są jednak stygmatyzujące i poza kilkoma postaciami, które w ewidentny sposób się z takimi konotacjami obnoszą, pieniędzy z Kremla nikt poważny nie bierze – to wyklucza z życia społecznego.

A TFP bierze?

Nie mam przesłanek, żeby tak sądzić. Wiem, że w latach 90. TFP domagało się od Michaiła Gorbaczowa uznania niepodległości Litwy, więc nie sądzę, by grało w kremlowskiej orkiestrze.

Ale w latach 90. Kreml jeszcze nie wspierał tak szeroko tradycjonalistów.

Myślę, że największym problemem w tej kwestii jest funkcjonujący na Zachodzie mit świętej Rusi, o której pisze chociażby Alain Besançon – mit nieskazitelnej natury konserwatywnego rosyjskiego ludu. My w to nie wierzymy, bo doświadczyliśmy tego rosyjskiego ducha na własnej skórze, ale z daleka ta intelektualna iluzja może się wydawać pociągająca, szczególnie, że zachodni konserwatyści nie widzą dla niej poważnej alternatywy. Wystarczy więc, że Moskwa wykonuje trochę gestów na rzecz rodziny, demografii czy religii – i już niektórym przypomina się figura cara, który bronił kultury europejskiej przed rewolucją francuską.

OI przez lata bardzo ściśle współpracowało z organizacjami, które realizują rosyjską soft power.

W obecnych warunkach nie ma na pewno pola do współpracy z organizacjami finansowanymi przez Rosję – co więcej, uważam, że wszyscy w Unii Europejskiej powinniśmy zerwać dziś jakiekolwiek relacje instytucjonalne ze wszystkimi podmiotami rosyjskimi. Sam zakładałem uczelnię Collegium Intermarium właśnie po to, by integrować organizacje naukowców, ekspertów i społeczników ze środkowej Europy w opozycji do zagrażającego nam ze Wschodu autorytaryzmu i totalitaryzmu. W ostatnich dniach angażuję osoby z tej sieci kontaktów we wspólną akcję na rzecz objęcia embargiem rosyjskich surowców energetycznych. Ale uważam też, że większe znaczenie ma dzisiejsza postawa wobec rosyjskiej agresji niż to, co ktoś mówił lub z kim się spotykał lata temu. Na pewno duże wrażenie zrobiło na mnie zachowanie prezydenta Czech, który był uważany za adwokata Putina, a teraz odciął się od niego bardzo stanowczo – i myślę, że to naturalna reakcja każdego rozsądnego człowieka.

Zachód dziś się bardzo wzmocnił – liberalna demokracja pokazała, że plotki o jej śmierci były mocno przesadzone.

Też nie wieściłbym jej upadku, co nie znaczy, że liberalna demokracja odniesie sukces, jeśli będzie stawiać na uproszczone frazesy i ideologię Altiero Spinellego, który uważał, że samo istnienie państw narodowych powoduje antagonizmy i wojny – to koszmarny banał, bo żadna instytucja nie przetrwa bez organicznych fundamentów.

A organiczną podstawą jest naród?

Nie tylko – są nią wszystkie wspólnoty, w których człowiek jest zakorzeniony. To jest wpisane w nasz byt: nie jesteśmy plastycznymi jednostkami, które można dowolnie kształtować, tylko rodzimy się i dojrzewamy w konkretnych wspólnotach i naszą świadomość kształtują konkretne wzorce kultury. I tu jest pole do tego, by współpracować z zachodnimi konserwatystami, nawet jeśli pobłądzili oni w obszarze szeroko rozumianej geopolityki.

Jaki jest twój pomysł na Instytut Logos? Domyślam się, że na razie głównie taki, by go w ogóle uratować.

Krótko mówiąc, by wydobyć go spod sensacyjnych i w większości nieprawdziwych informacji, które zdominowały dyskusję o nim. W efekcie powstał chyba tylko jeden artykuł, który by się odnosił do naszego otwierającego „Raportu o stanie państwa. Polska w dobie wielkich transformacji".

Obawiam się jednak, że założyłeś think tank, który jest już nie do uratowania, ale po prostu nie masz żadnego planu B. Może lepiej się z tym pogodzić?

Pogodzić się, że została przypięta nam etykietka, którą trudno jest oderwać? Pytanie, czy fakt, że ktoś się rozwiódł, sprawia, że nie może się wypowiadać w takich kwestiach jak europejska polityka klimatyczna czy wolność słowa w internecie? Nagonka, jaką przeprowadzono, w ogóle nie wpływa na jakość ekspertyz think tanku.

I co, po tej wielkiej kłótni będziecie się teraz zwalczać wzajemnie z Ordo Iuris?

W ogóle nie myślę tymi kategoriami – będziemy zajmować się innymi tematami. W ogóle nie kwestionuję sensu istnienia OI i jego aktywności. Po prostu uważam, że należy robić to innymi środkami i dużo szerzej patrzeć na rzeczywistość. Potrzebujemy dzisiaj merytorycznych argumentów, a nie podbijania za wszelką cenę stawki ideologicznego sporu.

Czytaj więcej

Michał Łuczewski: Uwięzieni w spirali przemocy

Czyli Logos, jak wskazuje nazwa, to ma być sama mądrość i porządek, zero emocji?

Nazwa by na to wskazywała, rzeczywiście, ale paradoksalnie spotkaliśmy się z reakcją w postaci wręcz skrajnych emocji (śmiech). I rozum z tymi emocjami przegrał.

Jak patrzę na waszą politykę miejską, za którą ma odpowiadać Jacek Władysław Bartyzel z samochodowego lobby Lubię Miasto, to nie widzę tu za dużo rozsądku i porządku, raczej popłuczyny po jakimś XIX-wiecznym indywidualizmie.

Rozumiem, dlaczego tak to możesz odbierać, bo w gronie ekspertów rzeczywiście są ludzie, którzy angażują się w bieżącą politykę miejską i zabierają głos w sprawach doraźnych, które wiążą się z bieżącymi problemami konkretnych ludzi. Ale ci ludzie potrafią też wyrazić swoje zdanie w sposób systematyczny oraz przemyślany – i taka też jest część naszego raportu poświęcona polityce miejskiej.

To masz teraz szansę, by czytelnikowi, który nie przeczytał tego 200-stronicowego raportu, wyjaśnić w kilku zdaniach, co się w nim znajduje.

Szukamy rozwiązań, jak usprawnić państwo. Raz, chodzi o tworzenie prawa, a dwa, o jego wdrażanie – kodeks postępowania administracyjnego przyjęto w 1960 r., a prawnicy ciągle się śmieją, że do dziś się nie przyjął.

Okej, czyli typowo prawniczy think tank.

Prawniczy, ale nie typowo specjalistyczny, tylko patrzący na problemy systemowo, bo w Polsce mamy duży problem z tzw. sektorowością – każdy ciągnie w swoją stronę. Musimy szukać złotego środka czy inaczej – miary właściwej. A czasami ta miara nie jest prostym wyważeniem zdań, które aktualnie padają w debacie publicznej. Zdarza się, że czasem takim złotym środkiem okazuje się coś, co w danym momencie uznawane jest za ekstremalne.

Prawda nie leży więc pośrodku?

Czasami leży, czasami nie. Nie interesuje nas walenie się pałką po głowach, stawanie po jednej czy drugiej stronie sporu w kwestiach polityki miejskiej, klimatycznej czy jakiejkolwiek innej. Esencją naszej tradycji jest zdolność do pewnej elementarnej niepokorności myślenia i podejmowania działań, które większości ludzi nie odpowiadają, ale są po prostu właściwe. I to mi się zawsze podobało w OI, tylko miałem wrażenie, że zakres działania instytutu dotyczył coraz węższej gamy tematów, a zdolność zabrania głosu w jakiejkolwiek innej kwestii była mocno ograniczona właśnie przez etykietkę, jaką OI dał sobie przyczepić.

Czyli uciekasz teraz z tego tradycjonalistycznego świata?

Nie czuję, żebym skądkolwiek musiał uciekać. Ale tradycję rozumiem na pewno inaczej niż jako zbiór banalnych odpowiedzi na skomplikowane pytania – bo takie odpowiedzi są ideologią. I tradycjonalizm jako ideologia mnie nie interesuje, a to, że w środowisku OI mamy do czynienia z taką ideologią, to chyba rzecz zupełnie oczywista. Natomiast tym, co ja cenię w tradycji, jest właśnie brak ideologii – podważanie każdego dogmatu i szukanie istoty rzeczy.

Tymoteusz Zych (ur. 1986)

Doktor nauk prawnych i radca prawny, prezes Instytutu Logos, członek Europejskiego Komitetu Ekonomiczno- -Społecznego i wspólnik kancelarii ZZW. W latach 2017–2021 był wiceprezesem Fundacji Ordo Iuris, w latach 2017–2022 kierował Ośrodkiem Analiz Prawnych, Gospodarczych i Społecznych im. Hipolita Cegielskiego

Plus Minus: Pierwszy raz szczerze się dziwię, że ktoś chce ze mną rozmawiać... Po co ci to?

Potrzebne są wyjaśnienia, bo okoliczności powstania Instytutu Logos zostały przedstawione w przestrzeni publicznej w rażąco nieprawdziwym świetle. Nosi to niestety wszelkie znamiona działania świadomego i celowego, by nasz think tank został utopiony, nim na dobre wystartował. Dzień przed tym, kiedy ruszyliśmy, prezes Ordo Iuris (OI) Jerzy Kwaśniewski podał sprzeczną z jego własnymi wypowiedziami sprzed kilku miesięcy informację, że zrezygnowałem z pracy w OI „z przyczyn prywatnych", a następnie ruszyła kampania hejtu w internecie, w której przeplatały się wątki prawdziwe z ordynarnymi kłamstwami, tworząc atmosferę skandalu obyczajowego. Swoje zwieńczenie miała ona w artykule Marcina Dobskiego, który – jak przyznaje sam Dobski – był inspirowany przez osoby z kierownictwa OI.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Derby Mankinka - tragiczne losy piłkarza Lecha Poznań z Zambii. Zginął w katastrofie
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?