Kiedy doszło do inwazji rosyjskiej na Ukrainie, poraził mnie komentarz Marka Migalskiego, w swoim czasie europosła i naukowca, dziś przede wszystkim komentatora na politycznym froncie. Z wyraźną obawą konstatował niemiłą perspektywę: na wojnie skorzysta Zjednoczona Prawica, bo jej liderzy z polityków atakowanych za wszystko staną się partnerami dla całego świata i organizatorami zbiorowego wysiłku.
W tej obserwacji jest sporo racji: międzynarodowe kryzysy wywołują odruch skupienia się wokół rządzących. Na dokładkę – czego Migalski ani nie mógł przewidzieć, ani zapewne nie chciałby przyznać – obecne polskie władze radzą sobie ze wszystkimi wyzwaniami całkiem sprawnie. Niemniej uderza jednostronny ton tej diagnozy. Nie liczył się, nie został zauważony w tym komentarzu jakikolwiek inny wymiar tej tragedii poza bilansem partyjnych sił w Polsce.
Granice obrachunków
Czekałem tylko, aż padnie uwaga, że Władimir Putin zaatakował Ukrainę po to, aby wesprzeć Jarosława Kaczyńskiego. Wcześniej podobne tezy przecież się pojawiały. Żyjący w trwałej politycznej gorączce Roman Giertych sugerował to choćby w związku z akcją napuszczania przez Aleksandra Łukaszenkę imigrantów na wschodnią granicę Polski. Celem miało być wsparcie PiS.
Wobec proroctw Migalskiego środowiska opozycyjne powinny przystąpić do jakiejś kontrofensywy. Pojawiły się jedynie jej wątłe próby. Naczelny „Newsweeka" Tomasz Lis czy wspomniany już mecenas Giertych gromko zażądali w pierwszych godzinach na Twitterze rozliczenia rządzącej ekipy – przede wszystkim za flirt z eurosceptykami, np. premierem Węgier Viktorem Orbánem czy francuską polityczką Marine Le Pen. W szerszym sensie odpowiedzialność miała dotyczyć domniemanego odpychania Polski od Unii Europejskiej i NATO. Niepożądanego, kiedy potrzeba antyrosyjskiej jedności.
Wzajemne obrachunki zaczęły się ze strony polityków, aczkolwiek nie tylko opozycyjnych. Podczas debaty nad uchwałą kwitującą w Sejmie rosyjską agresję Borys Budka, szef klubu Platformy Obywatelskiej, zaczął dopytywać o stan sądownictwa w Polsce. Skoro w Rosji nie ma wolnych sądów, czas, żeby Zjednoczona Prawica wycofała się ze swojej „reformy" – dowodził. Było to pójście drogą Lisa i Giertycha, choć mniej radykalne i mniej cyniczne. Ale też dzień wcześniej podczas debaty nad pierwszą uchwałą antyputinowską to z kolei premier Mateusz Morawiecki nazywał Europejską Partię Ludową (EPP), do której należy także PO, „partią Nord Stream 2" i pytał wojowniczo o odpowiedzialność Donalda Tuska, formalnie przewodniczącego obu tych formacji, za uległą politykę wpływowych części Unii wobec Rosji.