Pierwszy na stałe zapisał się w światowym kanonie, literacki Nobel dla Esterházyego nikogo by nie zdziwił, z kolei Spiró to dziś pisarz bodaj najlepiej portretujący historię... Polski. Ale właściwie do tej trójki – sporadycznie publikowani są i inni pisarze, choćby Magda Szabó, która święci właśnie triumfy za oceanem – ogranicza się u nas obecność bratanków i dopiero Rok Kultury Węgierskiej w Polsce sprawił, że czytelnicy mają się okazję zapoznać z większą liczbą autorów. W innej sytuacji zapewne opowiadania Jánosa Háyego po polsku by się nie ukazały albo trudno byłoby znaleźć na nie wydawcę, mimo że Háy był już wcześniej w Polsce wydawany.
Oficyny alergicznie reagują na samo słowo „opowiadania", a już zbitka „opowiadania węgierskiego pisarza" brzmi niemal jak „praca naukowa". I trzeba powiedzieć, że byłoby to z podwójną stratą dla czytelników, bo – po pierwsze – to po prostu kawał solidnej literatury, a po drugie – w węgierskiej rzeczywistości lat 70. i 80. nietrudno zobaczyć późny PRL, szczególnie ten codzienny: z kolejkami, ciasnymi klitkami, Radiem Wolna Europa i przesączającą się z Zachodu kontrkulturą.
Zbiór „Syn ogrodnika" to właściwie bildungsroman, teksty układają się bowiem w portret gitarzysty z czasów młodości. Postaci są wyraziste, babcia głównego bohatera przypomina wręcz Hrabalowego stryja Pepina (szkoda, że pojawia się tylko w pierwszych utworach), a opowiadania skrzą się autoironią i humorem. Zabita dechami węgierska prowincja raczej śmieszy, niż przygnębia, dopiero gdy trafiamy do Budapesztu, zmienia się tonacja tomu. To celowy zabieg Háyego, rzeczywistość oglądamy bowiem z perspektywy dorastającego chłopca, który najpierw wraca upaprany fekaliami po nieudanej wycieczce z kolegą (świetne „Polowanie na lisy"), potem spędza z rodzicami jednodniowe wakacje w Siofok (ojciec eksternistycznie kończy technikum, stąd ten luksus), przed pójściem na studia trafia do wojska, a w końcu zakłada kapelę rockową i wyjeżdża z ukochaną do Wiednia.
János Háy nie błyszczy może frazą (pisze językiem prostym, choć nie można mu odmówić wyczucia mowy potocznej), za to udaje mu się przekonująco wskrzesić świat dzieciństwa i młodości, w której pierwsze skrzypce – a raczej gitarowe solówki – grał Jimmy Hendrix. Obok rock and rolla nie brak tu i zawiedzionych miłości, i licealnych imprez, i zaskakujących puent. Gdyby w prasie nadal ukazywały się opowiadania – „Plus Minus" stanowi tu szlachetny wyjątek – teksty Węgra mogłyby się stać ozdobą niejednego tytułu.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":
tel. 800 12 01 95