Mówiłem o radykalizmie i konserwatyzmie, a o terroryzmie jako zjawisku niszowym.
Konserwatyzm nie ma nic wspólnego z radykalizmem. Jeżeli ktoś chce wyznawać wiarę w taki, a nie inny sposób, to jego sprawa. Każdy ma prawo do przeżycia życia w taki sposób, jak chce.
To jak mamy połączyć siły przeciw radykalizacji?
Trzeba zacząć od tego, by nie mówić, że muzułmanin to terrorysta. Na razie tylko tyle, nie potrzebujemy innej pomocy. Chcemy jedynie, by nas nie mylono z naszymi katami. Resztę zostawcie nam, będziemy się z nimi bić i zwyciężymy.
Jeżeli o mnie chodzi, to ma pan sprawę załatwioną. Wiele razy pisałem, że nie wszyscy muzułmanie są terrorystami.
Nie tak trzeba pisać. Inaczej: że terroryści to zbrodniarze, którzy nie mają nic wspólnego z religią.
Ale jest wolność, o której pan mówi. A oni mówią, że mają dużo wspólnego z religią.
Co nas to obchodzi, pieprzyć ich. Ci, którzy są rasistami, mówią, że nie są.
Skoro pan już poruszył temat rasizmu. Bohater powieści „Aniołowie umierają od naszych ran", bokserski mistrz Turambo, doświadcza niewyobrażalnego rasizmu Europejczyków, głównie Francuzów. Nawet w domu publicznym wyrażają oburzenie, że pojawia się tam miejscowy muzułmanin.
Ma pan dzisiejszy punkt widzenia. To się działo 80 lat temu i wtedy to było na porządku dziennym. Kolonista, właściciel, uważał się za istotę stojącą wyżej. Na początku XX wieku była wystawa kolonialna we Francji, w chatkach pokazywano czarnych i mówiono: tu jest Kongijczyk, a tu inny. W czasie drugiej wojny, nie tak dawno, kiedy podjęto decyzję, by wykorzystać w armii czarnych, to pojawiła się propozycja, by nawet eskadry lotnicze były stworzone z samych czarnych. I co powiedzieli biali? – Murzyn? Przecież on nigdy nie będzie mógł prowadzić samolotu, to tak, jakbyśmy gorylowi to powierzyli. A co teraz mamy? Czarny jest w Białym Domu. Na szczęście świat ewoluuje.
Nic nie zostało z tej atmosfery konfliktu między kolonizatorami a muzułmanami. Pana kolega po piórze, też muzułmanin z Maghrebu, Tahar Ben Jalloun mówił mi, że wojna francusko-algierska wciąż trwa.
Tak, ale nie dla narodu. Dla niektórych reżimów to jest pretekst do przetrwania. Francuzi jako cudzoziemcy są nacją najlepiej przyjmowaną w Algierii. Szczególnie ci, którzy się tam urodzili. Kiedy przyjeżdżają na swoje dawne włości, są traktowani jak bracia i siostry. Ta wojna zatrzymała się na pewnym poziomie politycznym. Jestem Algierczykiem, byłem wojskowym algierskim, a mam 4 miliony czytelników we Francji. Wojna trwa tam, gdzie ludzie chcą, by trwała. Ja nie czuję się dyskryminowany, jest rasizm, ale nie w całym narodzie francuskim. Gdy osiem lat temu ukazała się moja powieść „Co dzień zawdzięcza nocy", dostałem mejla od rasisty z Frontu Narodowego z Tulonu. Napisał: „Uwielbiam to, co robisz, ale byłbym dwa razy szczęśliwszy, gdybyś pojechał do siebie". Jak idę na spotkanie z czytelnikami we Francji, to jest wspaniała atmosfera, godzinami podpisuję książki. Są oczywiście tacy, którzy nigdy po nie nie sięgną, nie mogą znieść tego, że jakiś Algierczyk jest tak znanym pisarzem francuskojęzycznym. W internecie są portale, na których próbuje się mnie pozbawić tytułu pisarza frankofońskiego, piszą tam, że jestem szpiegiem, człowiekiem systemu czy antysemitą. Tak to bywa. Ma pan środowisko, gdzie panu kadzą, i takie, gdzie pana obrabiają.
Są miasta w świecie arabskim, jak Oran, o którym pan pisze, a także Algier, Tanger czy Aleksandria, gdzie jeszcze 70 lat temu muzułmanie, Arabowie stanowili mniejszość. Była masa Europejczyków, przedstawicieli różnych nacji i wyznań. I to się nagle skończyło. Teraz to miasta całkowicie muzułmańskie. Dlaczego tak się stało?
Być może wskutek neurotycznego poszukiwania tożsamości. Być może dlatego, że ci ludzie nie mają prawdziwego punktu odniesienia, a jak nie mają, to się wpatrują w siebie i tworzą taką wspólną tożsamość. To nie oznacza, że to jest rzeczywistość. W Algierii są Arabowie, Berberowie i Żydzi. Wystarczy spojrzeć, jak wyglądają Algierczycy. Są blondyni z niebieskimi oczami, są typy arabskie, są czarni. I wszyscy są Algierczykami. Potrzebujemy czasu, by dorosnąć.
W 1962 roku w Oranie były 32 sale kinowe na 300 tys. mieszkańców, a teraz dwa kina i 3 miliony ludności. W latach 60. była księgarnia na każdej ulicy, teraz trzy, cztery w całym mieście. Przedtem chodziło się do teatru, opery. Reżim wyciął w pień wszystkie przejawy kultury, wielu młodych ludzi nie wie, co to kino, bo tak chce reżim. Ale przyjdzie czas, gdy dojdziemy do tego, do czego aspirujemy. Wy, Polacy, przeszliście szybciej od komunizmu, bo macie za sobą solidną kulturę. My próbujemy ją dopiero wymyślić, w tym wymyślaniu są różne niezręczności, zdarza się, że giną ludzie. Potrzeba czasu. Mimo wszystko jestem optymistą.
Yasmina Khadra to pseudonim literacki Mohammeda Moulessehoula (powstały od imion jego żony), wybitnego pisarza algierskiego piszącego po francusku. Moulessehoul urodził się w 1955 roku w Kenadsie, oazie na Saharze w zachodniej Algierii, ukończył szkołę kadetów i był oficerem armii algierskiej. W czasie wojny domowej w latach 90. walczył z oddziałami islamistów. Z ojczyzny wyjechał w 2001 roku. Mieszka we Francji. W 2014 roku chciał kandydować jako bezpartyjny w wyborach prezydenckich w Algierii, ale nie zebrał odpowiedniej liczby podpisów. W Polsce ukazało się kilka jego powieści, m.in. „Aniołowie umierają od naszych ran", którą pisarz sam uznaje za najlepszą, „Ostatnia noc Kaddafiego", „Co dzień zawdzięcza nocy" (wszystkie w wydawnictwie Sonia Draga) i „Jaskółki z Kabulu" (Amber). W czerwcu Yasmina Khadra był gościem warszawskiego Big Book Festival
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95