Bogusław Chrabota o historii Portugalii

Ponownie w tym roku Portugalia. Trudno na nią patrzeć inaczej niż jak na uosobienie, oazę stabilności w Europie.

Aktualizacja: 05.08.2016 02:15 Publikacja: 04.08.2016 11:46

Bogusław Chrabota o historii Portugalii

Foto: Fotorzepa

Mówi o tym cała historia tego kraju na krawędzi kontynentu. Cała lokalna architektura, a nawet genetyka mieszkających tu ludzi. Trwałe granice, osadzone w łacińskiej tradycji miasta, integralna architektura i ten wyjątkowy epicki styl niesiony przez stulecia, płachty błękitno-białych azulejos, płytek ceramicznych na murach i ścianach kościołów, opowiadające historię tej ziemi i jej literatury.

Niebywała jest trwałość granic. Nie zmieniły się praktycznie od połowy XIII wieku, kiedy król Alfons III Dzielny wygnał Maurów z terytorium dzisiejszej Portugalii. Rekonkwista zachodnich terenów Półwyspu Iberyjskiego trwała dzięki temu prawie 250 lat krócej niż terenów późniejszego królestwa dynastii kastylijskiej. Zaczęła się już w IX wieku, by wraz z rosnącym w siłę państwem wydzierać od północy muzułmanom kolejne skolonizowane niegdyś przez Rzymian tereny.

W 1254 roku było po wszystkim. Upadła ostatnia twierdza Maurów Faro w Algarve i odtąd Portugalia, mimo zmiennej historii, trwa nienaruszenie w swoich średniowiecznych granicach jako jedyne chyba państwo w Europie.

Podobnie z Lizboną. To jedno z tych europejskich miast, których stołeczność nigdy nie została podważona. Miasto u ujścia Tagu od 1254 roku niemal nieprzerwanie (z wyjątkiem krótkiego epizodu na początku XIX wieku, kiedy zastąpiło je brazylijskie Rio de Janeiro) było stolicą i niekwestionowanym cywilizacyjnym centrum państwa portugalskiego. Mimo rozwijającej się konkurencji w postaci przemysłowego Porto ani metropolia u ujścia Douro, ani żadne inne z portugalskich miast nigdy Lizbonie nie zagroziły.

Portugalczycy to bardzo stara rasa o wyjątkowej tożsamości genetycznej. Sprzyjały temu warunki geograficzne. Wciśnięte na sam kraniec Europy państwo od czasów Maurów niemal nie doświadczało (prócz lokalnych konfliktów z sąsiednią Hiszpanią i czteroletniej okupacji francuskiej za Napoleona) wojen i krwawych rewolucji. Portugalscy żeglarze wyprawiali się za morza i zdobywali kolonie, ale w niewielkim stopniu integrowali się z ludnością zamorskich dominiów w Indiach czy Afryce. Nieco inaczej było w Brazylii, ale też transfer genetyczny działał w tym przypadku raczej w jedną niż w dwie strony: ze starego kontynentu na nowy. W niewielkim więc stopniu wpłynął na Portugalię.

Widziałem tej kraj po raz pierwszy w roku jego akcesu do Wspólnoty Europejskiej, czyli równo przed 30 laty. Byłem zachwycony ówczesnym kolonialnym klimatem Lizbony i Porto. To był jeszcze inny kraj, na progu nowoczesności. Dwanaście lat po rewolucji goździków nie tylko w powietrzu czuło się zapach naftaliny reżimu Salazara. Nie było nowoczesnych autostrad i biznesowych dzielnic Lizbony. Portugalia była parterowa i wydawała się przykryta delikatną patyną konserwatywnej tradycji. Lata izolacji zakonserwowały ją obyczajowo i strukturalnie. Jak gdyby młyn wielkich przemian społecznych XX wieku działał tu dużo wolniej.

Dziś to już inny kraj. Odmieniony jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przez obecność w Unii. Ale ta odrobina dawnej patyny wciąż zachwyca. I zachwycają ludzie, którzy wydają się wyjątkowo mocno przywiązani do swoich korzeni. Nie tylko w sferze symbolicznej (portugalski patriotyzm może się wydawać głośny i nachalny). Tu rzeczywiście w swoich miastach i wioskach rody mieszkają nieprzerwanie od wielu stuleci. Portugalczycy są z Porto lub z Coimbry, Bragi czy Barcelos. Mają to szczęście, że nikt nigdy znikąd ich nie wyrzucał ani nigdzie nie przesiedlał. Lokalne więzi trwają od stuleci w sposób nienaruszony. Jakże to rzadkie nad Wisłą.

Ale i ta Portugalia szybko się zmienia. Awans ekonomiczny kraju przyciągnął wielu mieszkańców dawnych kolonii. Portugalia staje się wielorasowa jak nigdy w swojej historii. Otwarte europejskie granice spowodowały masową migrację Portugalczyków za pracą. Dziś to ponad milion ludzi.

Zarazem wspólny rynek wywrócił tradycyjną gospodarkę. W coraz mniejszym stopniu to społeczeństwo rybaków i rzemieślników, w coraz większym bankowców i speców od IT. Jak bardzo zmienił się kraj nad Douro i Tagiem, doskonale widać w sławnym mieście Matosinhos. Sławnym, bo jego nazwa widniała na każdej z wielu milionów puszek z sardynkami, które przez ponad 100 lat wysyłano stąd w świat.

Matosinhos to sardynkowa stolica, epicentrum sardynkowej galaktyki. Jeszcze 30 lat temu było tu kilkadziesiąt małych rodzinnych fabryczek. Żyła z nich cała populacja wielotysięcznego miasta.

Jakie jest dziś Matosinhos? Setki opuszczonych domów. Dziesiątki zamkniętych przetwórni. Okna zabite deskami. Walące się sufity niegdyś bogatych domostw. Wiatr od morza huczy w pustych oczodołach dawnych rezydencji. Tylko niektóre z nich przekształcono w restauracje. Reszta starego Matosinhos powoli umiera. Kończy się coś, by coś mogło się zacząć? Nie wiadomo.

Plus Minus
Co można wyczytać z priorytetów prezydencji przygotowanych przez polski rząd? Niewiele
Plus Minus
Po co organizowane są plebiscyty na słowo roku? I jakie słowa wygrywały w innych krajach
Plus Minus
Gianfranco Rosi. Artysta, który wciąż ma nadzieję
Plus Minus
„Rozmowy o ludziach i pisaniu”. Dojmujące milczenie telefonu w domu
Plus Minus
„Trojka” Izabeli Morskiej. Tożsamość i groza w cieniu Rosji