Olimpijski krajobraz XXI wieku. Problemy Igrzysk w Rio de Janeiro

Gigantyczne budżety, powiązania polityczno-biznesowe, systemowy doping, zagrożenie terroryzmem – tak rysuje się olimpijski krajobraz XXI wieku. To także problemy zaczynających się właśnie igrzysk w Rio de Janeiro.

Aktualizacja: 06.08.2016 13:23 Publikacja: 06.08.2016 00:01

Ben Johnson – najsłynniejszy olimpijski dopingowy banita

Ben Johnson – najsłynniejszy olimpijski dopingowy banita

Foto: AFP PHOTO, Romeo Gacad

Nowoczesny olimpizm" na dobre (a raczej na złe) rozpoczął się w Monachium, 5 września 1972 roku, o godzinie 4.40. Ośmioosobowy oddział uzbrojonych Palestyńczyków podających się za ruch Czarny Wrzesień szturmuje izraelskie kwatery w wiosce olimpijskiej. Terroryści mordują dwie osoby i biorą dziewięciu zakładników. Żądają uwolnienia 234 palestyńskich więźniów przetrzymywanych w Izraelu i dwójki Niemców, też terrorystów, z więzienia we Frankfurcie. Na czas negocjacji igrzyska zostają zawieszone. Wieczorem władze zachodnioniemieckie decydują się na akcję zbrojną. W wyniku chaotycznej strzelaniny na lotnisku w bazie wojsk NATO (terroryści zażądali samolotu i zostali tam przetransportowani wraz z zakładnikami) ginie pięciu napastników, policjant, pilot helikoptera i wszyscy porwani. Po 34-godzinnej przerwie przewodniczący MKOl Avery Brundage stwierdza: „Igrzyska muszą trwać". Jednak są to już inne igrzyska. Te i wszystkie następne.

– Po Monachium zaczęło się izolowanie sportowców. Bezpośredni kontakt z gwiazdami stał się bardzo trudny. W tamtym momencie zaczął się strach – zauważył Bohdan Tomaszewski, sprawozdawca z igrzysk olimpijskich w latach 1956–1980.

Wała Ruskim

Decyzja o tym, gdzie odbędą się igrzyska 1980, zapadła w 1974 roku. W głosowaniu Moskwa pokonała wówczas Los Angeles. Jednak inwazja Armii Czerwonej na Afganistan w 1979 roku znacznie osłabiła olimpijski entuzjazm Zachodu. Prezydent USA Jimmy Carter wystosował wobec Kremla ultimatum: jeśli radzieccy żołnierze w ciągu miesiąca nie opuszczą terytorium sąsiada, amerykańska ekipa nie przyjedzie do Moskwy. Rosjanie pozostali w Afganistanie przez kolejną dekadę. Do amerykańskiego bojkotu przyłączyły się 63 kraje (m.in. RFN, Japonia, Kanada. Argentyna, Egipt, Iran, Indonezja, Izrael, Korea Południowa, Pakistan, Turcja, Norwegia). Zostało 80 reprezentacji i 5217 sportowców. W ramach protestu chorążowie 16 ekip, zamiast flag narodowych, nieśli białe proporce z pięcioma kołami olimpijskimi lub chorągwie swoich komitetów olimpijskich.

Tuż po otwarciu igrzysk „Trybuna Ludu", organ KC PZPR, zachwyciła się poziomem imprezy. Doniosła nawet, że na trybunach Stadionu Olimpijskiego amerykańscy turyści rozwinęli transparent ze słowami poparcia dla ludzi radzieckich i potępienia dla prezydenta Cartera. W kolejnych dniach pochylała się ze współczuciem nad kibicami w RFN, którzy, z racji skąpych relacji miejscowych mediów, nie mogli śledzić olimpijskich zmagań. Zanotowano podobno duży ruch w strefach przygranicznych, m.in. przy granicy z NRD, gdzie można było odbierać telewizję wschodniego sąsiada.

Było co oglądać – choćby finał rywalizacji w skoku o tyczce. Organizatorzy i kibice na trybunach stadionu na Łużnikach robili wszystko, by ich faworyt, Konstantin Wołkow, pokonał Władysława Kozakiewicza i Tadeusza Ślusarskiego. Otwierali i zamykali wrota stadionu, by zmienić kierunek wiatru, buczeli, gwizdali... Tymczasem Kozakiewicz wygrał, pobił rekord świata i na zeskoku wykonał gest, który od tej pory nazywany jest jego nazwiskiem. Ślusarski był drugi.

– Wściekłem się na te gwizdy i musiałem im pokazać, co o nich myślę i co mi w tym momencie mogą... A w ogóle jestem dumny, że ten wypięty kułak połączono z moim nazwiskiem – mówi po latach mistrz z Moskwy, dodając że wała pokazał Ruskim dwukrotnie – po zaliczeniu 5,70 i 5,75 m. Kiedy miał już złoto w kieszeni, zaatakował jeszcze rekord świata – 5,78. Też skoczył, ale trzeci raz tego gestu już nie pokazał. „Stanę na najwyższym stopniu podium, biało-czerwona flaga pójdzie w górę, a dla mnie zagrają Mazurka Dąbrowskiego. To będzie największy wał dla publiczności" – napisał w autobiografii „Nie mówcie mi, jak mam żyć".

Zdjęcie gestu Kozakiewicza obiegło świat, ale czytelnik polskiej prasy go nie zobaczył. W „Trybunie Ludu" była fotografia z podium i informacja o tym, że najpierw skoczył o tyczce, a potem „skoczył z radości i pokłonił się trybunom nisko, do samej ziemi".

Ambasador ZSRR w Polsce zażądał ponoć odebrania Polakowi medalu i unieważnienia rekordu za obrazę narodu radzieckiego. Wytłumaczono mu jednak, że gest Kozakiewicza to wynik nagłego bólu ramienia.

Zawody Przyjaźni

Politbiuro nie wybaczało afrontów i czekało na okazję do rewanżu. Nadeszła już cztery lata później, wraz z igrzyskami w Los Angeles. ZSRR i jego 16 satelitów zbojkotowały amerykańskie igrzyska pod pretekstem braku bezpieczeństwa i smogu panującego w LA. Wyłamały się Rumunia, Jugosławia i Chiny.

W Polsce decyzję ogłoszono dwa miesiące przed rozpoczęciem amerykańskich igrzysk, na posiedzeniu zarządu Polskiego Komitetu Olimpijskiego. „Po wszechstronnej dyskusji i uwzględnieniu wszystkich elementów sytuacji zaistniałej wokół igrzysk w Los Angeles, PKOl postanowił nie zgłaszać polskiej reprezentacji do udziału w tych igrzyskach" – głosiło oświadczenie. „Niestety, postulaty i apele narodowych komitetów olimpijskich, zabiegi MKOl, powszechne zaniepokojenie opinii światowej – to wszystko zostało zignorowane przez administrację amerykańską, która ograniczyła się do ogólnikowych deklaracji, a nie podjęła rzeczywistych działań zapewniających bezpieczeństwo uczestnikom igrzysk i niezbędną dla olimpiady atmosferę. Powstała nieznośna sytuacja: bezkarnie działają dywersyjne organizacje stawiające sobie za cel niedopuszczenie do udziału w igrzyskach sportowców radzieckich i innych krajów socjalistycznych, przygotowuje się werbowanie uciekinierów i gromadzi się na ten cel specjalne fundusze, grozi się prowokacyjnymi akcjami. (...) Znane są nam też przygotowania różnych antypolskich ośrodków w Los Angeles do prowadzenia działalności dywersyjnej wobec ekipy polskiej".

Sportowcy wiedzieli swoje, ale w większości siedzieli cicho. Zaprotestował tylko mistrz olimpijski z Montrealu (1976) Janusz Peciak. – Zebraniem kierował prezes PKOl Marian Renke, jakkolwiek najwięcej do powiedzenia miał jakiś ruski generał – wspomina pięcioboista. – Po wielu politycznych przemówieniach i propagandowych wystąpieniach naszych szefów byłem zdziwiony, że nikt się nie sprzeciwiał całej tej absurdalnej ideologii. Wreszcie nie wytrzymałem i powiedziałem: „Ja nie jestem politykiem, a sportowcem i nie po to trenowałem tyle lat, żeby teraz bojkotować igrzyska". Była dosyć długa cisza, aż w końcu Irena Szewińska, jako jedyna w sali, publicznie mnie poparła, twierdząc że czuje to samo. Oprócz niej nikt.

– O tym, że nie jedziemy, przeczytałem we Włoszech, gdzie byłem na obozie. Ale już podczas igrzysk w 1980 roku wiadomo było, co się święci. Czuliśmy na plecach oddech Moskwy i trudno było tego nie przewidywać – mówi Jacek Wszoła, złoty medalista z Montrealu i srebrny z Moskwy. Żałuje, że nie miał szansy powalczyć o medal na trzecich z rzędu igrzyskach – w dniu finału skoku wzwyż bez trudu uzyskał taki sam wynik jak brązowy medalista z Los Angeles. – W 1984 roku prowadziłem rozmowy z sekretarzem generalnym Międzynarodowej Federacji Lekkoatletycznej, Johnem Holtem, o tym, co by było, gdybym zechciał wystartować w Los Angeles pod flagą olimpijską – wspomina skoczek. – To można było załatwić jednym telefonem, ale zdawałem sobie sprawę z konsekwencji. Musiałem myśleć o rodzinie, i to nie tylko tej najbliższej – żonie i córce – ale też o rodzicach, siostrze i dalszych krewnych. Pewnie dostałoby się wszystkim Wszołom, nawet tym niespokrewnionym.

W dniu otwarcia amerykańskich igrzysk na stronach sportowych w prasie znalazła się relacja z Festiwalu Szachowego PKWN. W kolejnych dniach informacje z Los Angeles były, ale dość skąpe.

W tym czasie polscy sportowcy występowali w Zawodach Przyjaźni, które odbyły się w kilku socjalistycznych stolicach. Kolumny sportowe ożywiły się, a nasi uczestnicy zostali potraktowani jak olimpijczycy – dostali odznaczenia i premie za medale.

– Kuriozalne zawody, od początku do końca – wspomina swój występ Wszoła. – Zdecydowałem się skakać dla własnej motywacji, bo w tym czasie nie było żadnej innej okazji, żeby się podbudować. Tymczasem po rozgrzewce i próbnych skokach wprowadzono na stadion grupę Pigmejów, czy Bóg wie kogo... jak z bajki o karłach, dosłownie. Przepraszam, że tak mówię, ale chciałem, żeby do moich zawodów dopuszczano ludzi na moim poziomie – to jest sport. No i tamci zaczęli skakać od metra trzydzieści, żeby pokazać, że „świat jest z nami". To było tak śmieszne, że ręce nam, najlepszym, opadły – wspomina mistrz olimpijski.

Pech Bena, szczęście Carla

Echa bojkotu odbijały się jeszcze w 1988 roku – do Seulu nie przyjechali reprezentanci Korei Północnej obrażeni, że organizacji igrzysk nie przyznano obu państwom półwyspu. Nie było też Kuby, Albanii, Etiopii, Libii i wciąż wykluczonej za segregację rasową RPA.

Jednak pamięć o koreańskich igrzyskach ma inne oblicze – to twarz Bena Johnsona. Kanadyjczyk zdobył złoto i ustanowił rekord świata w biegu na 100 metrów (9,79 s). Do czasu jednak – po trzech dniach, gdy w jego organizmie wykryto steroid anaboliczny, stanozolol, urodzony na Jamajce sprinter został zdyskwalifikowany. Pozbawiono go także poprzedniego rekordu (9,83 s), ustanowionego podczas mistrzostw świata w 1987 roku. Złoty medal olimpijski i tytuł najszybszego człowieka świata (9,92 s) trafił do Amerykanina Carla Lewisa, który też miał swoje za uszami.

W świetle dokumentów, jakie przekazał dr Wade Exum, były szef działu kontroli antydopingowej Amerykańskiego Komitetu Olimpijskiego, Lewis był na liście stu sportowców, którym wybaczono pozytywne wyniki kontroli w latach 1988–2000. W czasie prób przedolimpijskich poprzedzających igrzyska w Seulu miał zostać przyłapany trzykrotnie. Sam zainteresowany utrzymywał, że zakazane substancje – m.in. efedryna i pseudoefedryna – znalazły się w jego organizmie przypadkiem, w efekcie przyjmowania suplementów diety. Dzisiejsze przepisy dopuszczają poziomy stymulantów wykryte u Amerykanina, jednak według ówczesnych norm powinien zostać zawieszony na sześć miesięcy.

Triumfował, a przypadek Bena Johnsona można uznać za symbol igrzysk, podczas których przepaść pomiędzy systemowym dopingiem a antydopingowym pościgiem była chyba największa. Na czele tabeli medalowej znalazły się ZSRR oraz NRD i były to ostatnie igrzyska w historii obu państw.

Zmagania w Barcelonie (1992) odbyły się już w innej rzeczywistości geopolitycznej. Poważniejszych zgrzytów nie odnotowano, chociaż to był czas, w którym na Bośnię i Hercegowinę spadały bomby. „Pokój boży" obowiązujący podczas igrzysk olimpijskich był już tylko sportową legendą.

27 lipca 1996 roku znów padła formuła „The Games must go on". Tej nocy w centrum olimpijskiej Atlanty wybuchła bomba, dwie osoby zmarły (jedna na skutek wybuchu, druga – na atak serca), 112 odniosło rany. Sprawca – który podłożył także trzy ładunki przy innych okazjach – wyznał później, że powodem, dla którego chciał zmusić władze do przerwania igrzysk, nawet kosztem ludzkiego życia, była – tu cytat z jego oświadczenia: „Wstrętna praktyka dopuszczenia aborcji na życzenie przez rząd w Waszyngtonie".

Głosy na wagę złota

Po politycznych bojkotach przyszedł czas na afery korupcyjne. Tak było przy okazji zimowych igrzysk w 2002 roku, gdy szefowie komitetu organizacyjnego z Salt Lake City mieli przekazać przedstawicielom MKOl korzyści na łączną kwotę miliona dolarów. Jednak amerykański sąd oddalił zarzuty i igrzyska mogły się odbyć w lepszej atmosferze, o co wtedy nie było łatwo, bo rozpoczęły się zaledwie pięć miesięcy po zamachach terrorystycznych na USA.

Nastroje w stolicy stanu Utah były napięte – niekończące się przeszukania, żołnierze paradujący w pełnym rynsztunku i – jak okazało się niedawno – kontrola wszystkich e-maili i esemesów przychodzących i wychodzących z miasta w półrocznym okresie okołoolimpijskim.

Rocky Anderson, który był wówczas burmistrzem Salt Lake City, uznał, że takie działania, zlecone przez rząd prywatnej firmie, były „skandalem stulecia", a każdorazowe złamanie tajemnicy korespondencji – przestępstwem federalnym. Złość Andersona jest uzasadniona, ale rząd USA należy pochwalić, bo wybrał świetny moment, by oswoić obywateli z wszechobecną inwigilacją. Poczucie zagrożenia było dojmujące i kwestionowanie argumentów o bezpieczeństwie stawiało kwestionującego w kręgu podejrzenia. Dziś w okolicach olimpijskiego centrum stoi centrala przetwarzania danych Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA), gdzie można zgromadzić 5 zettabajtów (bilionów gigabajtów) danych.

Głosy kupowało nie tylko Salt Lake City. W roku 2005, przy okazji wyboru gospodarza igrzysk w 2012 roku, w wyniku dziennikarskiej prowokacji na łapówkarstwie wpadł prezes Bułgarskiego Komitetu Olimpijskiego Iwan Sławkow (zięć byłego komunistycznego przywódcy kraju Todora Żiwkowa). Za milion euro miał oddać głos na Londyn.

Nowy sport

Przy okazji letnich igrzysk w Pekinie (2008) mówiło się o przymusowych wysiedleniach z terenów przeznaczonych pod budowę obiektów olimpijskich, a także o prewencyjnym zatrzymywaniu miejscowych działaczy na rzecz praw człowieka (kolejna próba podczas zimowych igrzysk w 2022 roku, które także przyznano Chińczykom).

Przymusowe przesiedlenia biedoty to powszechna praktyka – wysiedlano i w Seulu, i w Rio de Janeiro. Szczególnie pojętnym uczniem okazał się Władimir Putin – wystarczyło skorzystać z doświadczeń sowieckich. Oprócz wysiedleń okolicznej ludności, gigantycznej korupcji (budżet igrzysk oszacowano na 50 mld dolarów) i zamykania ust obrońcom praw człowieka, igrzyska w Soczi okazały się festiwalem dopingowym rosyjskich sportowców. Raport Światowej Agencji Antydopingowej (WADA) wskazuje, że nad wszystkim czuwał rosyjski minister sportu. Ujawnienie wspomaganego przez państwo dopingu – nie tylko w sportach zimowych – stało się przyczyną wykluczenia części rosyjskich sportowców (w tym wszystkich lekkoatletów) z igrzysk w Rio.

Afery dopingowe, od czasu spektakularnej wpadki Bena Johnsona, wracają przy okazji niemal każdych igrzysk i chyba już mało kogo dziwią, jak choćby słynny barszcz z krokietami, którym Polonia z Calgary miała nakarmić hokeistę Jarosława Morawieckiego w 1988 roku. To dlatego w jego organizmie wykryto podwyższony poziom testosteronu, dlatego został zdyskwalifikowany na półtora roku (a wkrótce dożywotnio, bo później, już w kraju, znów skusił się na barszczyk) i dlatego też – zamiast wygrać w meczu z Francją 6:2 – Polska przegrała w Calgary walkowerem.

Swoją aferę miały nawet sympatyczne igrzyska w Turynie (2006). Miejscowa policja i WADA przeprowadziły wówczas nalot na kwatery austriackich sportowców, w efekcie dwaj biatloniści i czterej narciarze zostali dożywotnio zdyskwalifikowani za doping krwią.

Wpadki wciąż będą, także dlatego, że w myśl najnowszych przepisów WADA próbki z igrzysk można ponownie badać w ciągu dziesięciu lat od pobrania. Wśród pięciu przyłapanych w ten sposób uczestników letnich igrzysk w Atenach (2004) znalazł się ukraiński zwycięzca konkursu pchnięcia kulą Jurij Biłonoh. Także materiał pobrany od olimpijczyków w Pekinie był już powtórnie sprawdzany.

– Próbki krwi przebadano ponownie już pięć miesięcy po zakończeniu igrzysk, bo koledzy ze Szwajcarii opracowali nową metodę wykrywania CERA, czyli EPO trzeciej generacji – wyjaśnia dr Andrzej Pokrywka, dyrektor warszawskiego Instytutu Sportu, w którym mieści się polskie laboratorium antydopingowe. I rzeczywiście, w pięciu próbkach z 2008 roku znaleziono ślady CERA (między innymi u zwycięzcy biegu na 1500 m Rashida Ramziego z Bahrajnu).

W maju MKOl ogłosił, że po kolejnym badaniu próbek z Pekinu oraz Londynu liczba pozytywnych wyników sięga 98. Nazwiska zostaną ujawnione po igrzyskach w Rio de Janeiro.

Nowoczesny olimpizm" na dobre (a raczej na złe) rozpoczął się w Monachium, 5 września 1972 roku, o godzinie 4.40. Ośmioosobowy oddział uzbrojonych Palestyńczyków podających się za ruch Czarny Wrzesień szturmuje izraelskie kwatery w wiosce olimpijskiej. Terroryści mordują dwie osoby i biorą dziewięciu zakładników. Żądają uwolnienia 234 palestyńskich więźniów przetrzymywanych w Izraelu i dwójki Niemców, też terrorystów, z więzienia we Frankfurcie. Na czas negocjacji igrzyska zostają zawieszone. Wieczorem władze zachodnioniemieckie decydują się na akcję zbrojną. W wyniku chaotycznej strzelaniny na lotnisku w bazie wojsk NATO (terroryści zażądali samolotu i zostali tam przetransportowani wraz z zakładnikami) ginie pięciu napastników, policjant, pilot helikoptera i wszyscy porwani. Po 34-godzinnej przerwie przewodniczący MKOl Avery Brundage stwierdza: „Igrzyska muszą trwać". Jednak są to już inne igrzyska. Te i wszystkie następne.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji