Zeus zesłał na ziemię Pandorę jako karę dla ludzi za nieposłuszeństwo, konkretnie za to, że Prometeusz wykradł bogom ogień z Olimpu. Epimeteusz pojął ją za żonę wbrew ostrzeżeniom swojego brata Prometeusza. W posagu Pandora otrzymała od Zeusa szczelnie zamkniętą glinianą beczkę – w literaturze europejskiej zwaną puszką Pandory, którą jej mąż popychany nieodpartą ciekawością otworzył. Znajdowały się w niej nieszczęścia, które rozpełzły się po świecie.
Mity nie kłamią, choć nigdy nie wyrażają prawdy wprost. Teraz na naszych oczach sytuacja się powtarza, a rolę otwierających puszkę wzięli na siebie naukowcy. Genetycy? Biolodzy? Fizycy? Chemicy? Oczywiście. Ale tego, że do tego grona dołączą archeolodzy, chyba nikt się nie spodziewał. A jednak. Badacze z Uniwersytetu w Nowosybirsku, prowadząc wykopaliska na Syberii, odkopując groby sprzed setek lat, oczekiwali ozdób metalowych i kościanych, w jakie wyposażano zmarłych na drogę w zaświaty, broni, resztek tkanin, skóry – ale nie wirusa ospy. Tymczasem taki właśnie „zabytek" wpadł im w ręce. Został zidentyfikowany w ciałach, jakie złożono w wiecznej zmarzlinie setki lat temu.
Dziw natury
Ta ziemia to wieczna zmarzlina, zjawisko trwałego – minimum dwa kolejne lata – utrzymywania się części skorupy ziemskiej w temperaturze poniżej punktu zamarzania wody niezależnie od pory roku. Powstaje w warunkach suchego i zimnego klimatu o średniej temperaturze powietrza poniżej minus 11 stopni Celsjusza. Obejmuje cztery piąte Alaski, większość północnej Kanady i dwie trzecie Syberii. Ciągła zmarzlina występuje prawie wyłącznie we wschodniej Syberii, w zachodniej jest obecna tylko na północnym wybrzeżu oceanu. Sięga aż do północnej Mongolii, punktowo występuje w Górach Skandynawskich i na Grenlandii. Jej głębokość waha się od 150 do 300 metrów w Ameryce, a na wschodniej Syberii sięga 600 metrów. Normalnie w miesiącach letnich warstwa ta rozmarza do głębokości dwóch metrów, ale obecne ocieplenie klimatu powoduje, że rozmarzanie sięga głębiej.
Wieczna zmarzlina rozmarza trwale na ogromnych obszarach Ameryki Północnej i Azji. Zjawisko to nasila się z roku na rok. Dlatego nie można wykluczyć, że powróci plaga minionych stuleci – wielka epidemia ospy. Wprawdzie naukowcy studzą obawy, zapewniają, że niebezpieczeństwo jest niewielkie, ale nie zaprzeczają, że istnieje. O czym mowa? Ospa prawdziwa (łac. Variola vera), dawniej nazywana czarną, to wirusowa choroba zakaźna o ostrym przebiegu wywoływana przez jedną z dwóch odmian wirusa ospy prawdziwej (variola minor lub variola maior). Okres inkubacji trwa od 7 do 17 dni. Chorobę cechuje śmiertelność 3 proc. u osób szczepionych, u nieszczepionych średnio 30 proc. jednak istnieją postacie choroby o śmiertelności 95 proc.
Dlaczego badacze przestraszyli się ospy właśnie teraz? Ponieważ w ciągu tegorocznego lata na Syberii zapanowały rekordowo wysokie temperatury, powodując trzykrotnie szybsze rozmarzanie wiecznej zmarzliny niż miało to miejsce w minionych latach. Z tego powodu poziom rzeki Kołymy w Jakucji i jej dopływów przyspiesza erozję brzegów, w pobliżu których przez wieki grzebano ofiary ospy. Że nie są to przelewki, niech uzmysłowią cyfry: Kołyma ma 2600 kilometrów długości, Wisła przy niej to liliput, zaś powierzchnia jej dorzecza wynosi 644 tys. kilometrów kwadratowych, ponaddwukrotnie więcej niż obszar Polski. Na tak ogromnym terytorium źle się dzieje, tykają tam biologiczne bomby z opóźnionym zapłonem.