Józef Stalin, pełniący początkowo funkcję komisarza ds. narodowościowych, już jako dyktator świadomie oparł się na rosyjskim żywiole. Stalin, pomimo że był Gruzinem, doskonale wiedział bowiem, że Rosjanie – jako dominująca nacja – są najbardziej zainteresowani w utrzymaniu państwa sowieckiego.
Podczas II wojny światowej sowiecka propaganda szeroko więc odwoływała się do patriotycznych emocji Rosjan, a w tym samym czasie ciemiężone wcześniej mniejszości narodowe z entuzjazmem kolaborowały z Niemcami, za co spotkały je po wojnie brutalne represje, łącznie z przymusowym wysiedleniem, jak to miało miejsce choćby w przypadku Czeczenów czy Tatarów Krymskich.
Związek Sowiecki przez cały okres swojego istnienia wykorzystywał antynacjonalistyczne hasła do prowadzenia brutalnej polityki ujarzmiania wchodzących w jego skład narodów. Ten sowiecki wkład został doceniony – świadomie czy mniej świadomie – przez współczesnych postępowców, którzy każdy przejaw narodowej tożsamości czy odmienności zwalczają z pozycji antynacjonalistycznych.
Jednak taka polityka skończyła się w przypadku Sowietów spektakularnym krachem. Gdy pod koniec lat 80. strach przed represjami minął, konflikty zamrożone dotąd pod czapą komunistycznej ideologii rozsadziły Związek Sowiecki od środka.
Jugosławia, twór nieudany
O tym, że trudno budować wielonarodowe struktury pod przymusem, przekonała się również nieboszczka Jugosławia. Państwo to powstało po I wojnie światowej pod wpływem strachu. Był to strach dawnych poddanych austrowęgierskich – Chorwatów i Słoweńców – przed pozbawieniem ich prawa do własnej państwowości.
Po upadku Austro-Węgier Chorwaci i Słoweńcy powołali nieuznawane przez nikogo niepodległe państwo, które zwycięska Ententa zamierzała oddać pod kontrolę Włochom. Aby uniknąć włoskiej okupacji, Chorwaci i Słoweńcy – bardziej z rozsądku niż z miłości – zdecydowali się na połączenie z Serbią, tworząc Królestwo Jugosławii.
Jednak pomimo etnicznej bliskości narodów tworzących Jugosławię w państwie narastały konflikty związane z dominacją Serbów. Na to nakładały się różnice historyczne, kulturowe i religijne – Chorwaci i Słoweńcy przyznawali się do katolicyzmu, Serbowie i Czarnogórcy do prawosławia, a Albańczycy do islamu. Macedończykom i Bośniakom, którzy – jeśli nie liczyć Albańczyków – byli najbardziej odmienni od reszty narodów tworzących Jugosławię, w ogóle nie przyznano żadnej autonomii. Zmieniło się to dopiero po II wojnie światowej.
Po raz pierwszy do otwartego konfliktu doszło właśnie podczas II wojny światowej. Chorwaci zdołali przy pomocy Niemców utworzyć własne państwo. Serbowie – przeciwnie – padli ofiarą wyjątkowo brutalnej okupacji. Obie nacje zwalczały się wzajemnie, Chorwaci często brali udział w akcjach pacyfikacyjnych skierowanych przeciw Serbom. Podobnie Bośniacy, których część zaangażowała się w muzułmański legion SS.
Powrót Jugosławii na mapę Europy po wojnie należy zawdzięczać ustaleniom zachodnich mocarstw, które solidarnie wsparły komunistyczną partyzantkę Josifa Broza-Tity. Tito był Chorwatem, jego partyzanci w większości Serbami. Jako realny zwycięzca wojenny Tito miał ogromne ambicje przewodzenia całym Bałkanom. Próbował nawet wciągnąć w skład nowej komunistycznej Jugosławii Bułgarię, do czego jednak ostatecznie nie doszło, ponieważ nie chciał zaoferować Sofii pozycji równorzędnej z Belgradem.
Jugosławia, podobnie jak Związek Sowiecki, zamroziła istniejące wcześniej konflikty, ze strachu przed represjami, których Tito nie szczędził swoim przeciwnikom. Potem państwo zostało scementowane relatywnie dużą zamożnością na tle ubóstwa sąsiednich krajów komunistycznych. Powszechnie przypisywano te sukcesy dyktatorskim rządom Tity.
Śmierć Tity, a dziewięć lat później upadek komunizmu w Europie stały się początkiem końca bałkańskiej federacji. Dla Słoweńców i Chorwatów znacznie bardziej atrakcyjnymi partnerami od Serbów były państwa zachodniej Europy, a zwłaszcza Niemcy, które niemal w jawny sposób zaczęły wspierać dążenia niepodległościowe Chorwacji i Słowenii.
Krwawa wojna, która stała się następstwem rozpadu Jugosławii, była dowodem na to, że federacja – pomimo 70 lat istnienia – była tworem nieudanym. Rywalizacja Serbów i Chorwatów uniemożliwiła dalsze istnienie wspólnego państwa. Okazało się, że dwa narody o podobnym potencjale nie były w stanie zmieścić się w jednym organizmie państwowym.
Afryka podzielona linijką
Podobne doświadczenia, często w Europie w ogóle nieznane, ma wiele państw Trzeciego Świata. Zwłaszcza w Afryce, którą kolonialne rządy w Londynie, Berlinie i Paryżu dzieliły pod linijką, zupełnie nie bacząc na zamieszkujące te ziemie narody. Skutkiem było umieszczenie w jednym nowo powstałym państwie wielu wzajemnie zwalczających się nacji i plemion.
Rządy kolonialne wykorzystywały te konflikty, wspierając niekiedy jedno plemię przeciw drugiemu i utrzymując w ten sposób kontrolę nad podbitym terytorium. Po odzyskaniu niepodległości dawne państwa kolonialne stały się areną krwawych wojen, gdy zamieszkujące je narody postanowiły wyrównać ze sobą zadawnione rachunki.
W gruncie rzeczy niemal każde państwo Czarnej Afryki jest państwem wieloetnicznym (albo chociaż wieloplemiennym). Ta multikulturowość uznawana we współczesnej, postępowej Europie za wielkie bogactwo, jest największym przekleństwem większości państw afrykańskich. Poszczególne narody i kultury mają bowiem to do siebie, że próbują się wzajemnie zdominować. Niedostrzeganie tego faktu to prosta metoda do utraty własnej podmiotowości. Stąd tak trudno zbudować trwałą ponadnarodową wspólnotę.
Ameryka, wspólnota wolnych ludzi
Nie oznacza to jednak, że jest to niemożliwe. Przykładem mogą być Stany Zjednoczone, które zawdzięczają swoją potęgę m.in. przybyszom z całego świata budującym wspólnie jeden wieloetniczny konglomerat. Jest jednak coś, co odróżnia doświadczenie amerykańskie od wszystkich innych. Stany Zjednoczone powstały na mocy umowy wolnych ludzi, kolonistów z Wielkiej Brytanii, którzy ustanowili reguły rządzące wspólnotą.
Reguły te okazały się na tyle atrakcyjne, że Ameryka od samego zarania była i jest państwem imigrantów – ludzi, którzy – podobnie jak niegdyś koloniści z Wirginii – świadomie i dobrowolnie podjęli indywidualną decyzję, aby stać się Amerykanami. W odróżnieniu od nich Europejczyk nigdy nie stawał się Europejczykiem na mocy swojej indywidualnej decyzji, po prostu jest nim wskutek urodzenia się i wychowania w określonej narodowej tradycji.
Czy w Europie jest więc możliwe powtórzenie amerykańskiego eksperymentu? Wydaje się, że nie. Amerykańska tożsamość, tak jak niegdyś rzymska, jest jednolita, oparta na prawie, ustalonych w nim regułach i wartościach.
Tożsamość Europy ma zupełnie inny charakter. Opiera się na geograficznie osadzonych społecznościach, historii, językach i kulturze. Wszelkie próby zniwelowania tych różnic, lub upakowania ich w jeden państwowy organizm i poddania jednemu standardowi prawnemu, zawsze będą prowadzić do konfliktów.
Ameryka jest – przynajmniej w założeniu – wspólnotą wolnych ludzi, Europa zaś – wspólnotą wolnych narodów. I niech tak pozostanie.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95