Kiedy cofam się pamięcią, potrafię wyłapać tytuły książek, które odcisnęły na mnie piętno. Mogę zrekonstruować miejsca, w których oddawałam się lekturze, panującą wtedy za oknem aurę, a przede wszystkim nastrój, emocje. W podstawówce to były „Dziwne losy Jane Eyre" Charlotte Brontë i „Wichrowe wzgórza" Emily Brontë, które wydobyły ze mnie umiłowanie do mroku, niedopowiedzeń i toposu straty. W liceum odkryłam literaturę iberoamerykańską, która pokazała mi, że świat literacki może być poszatkowany, a płynący w nim czas płynny. Myślę, że to dzięki „Grze w klasy" Julio Cortazara w moich książkach mamy różne płaszczyzny czasowe, które wzajemnie się dopowiadają. No i szwedzka pisarka Majgull Axelsson. Jej powieści wydobyły siedzącą we mnie retrospektywność i umiłowanie przeszłości, która wciąż nas goni i nie daje spokoju.