Tak rozpoczyna się książka prof. Krzysztofa Mrowcewicza „Rękopis znaleziony na ścianie", a jeżeli w otwierającym zdaniu pojawia się pistolet, to w ostatnim broń zapewne wypali. Ta myśl pojawiła się w uzasadnieniu Nagrody Literackiej Gdynia, którą w ubiegłym tygodniu prof. Mrowcewicz otrzymał w kategorii esej. Zawarta w laudacji intuicja jest jak najbardziej trafna nie tylko ze względu na życiorys bohatera książki, ale również dlatego, że esej poświęcony hrabiemu Janowi Potockiemu (1761–1815) to literacka salwa honorowa na część tego wybitnego pisarza tworzącego w języku francuskim.
Oprócz nowego przekładu „Rękopisu znalezionego w Saragossie" Anny Wasilewskiej z 2015 r. książka prof. Mrowcewicza jest najważniejszą pozycją obracającą się wokół Potockiego, którego dwusetna rocznica śmierci wypadła niecałe trzy lata temu. Rocznica obchodzona nazbyt cicho i nieśmiało, a przecież niewielu mamy w historii literatury rodaków, których nazwisko znałby cały oczytany świat. A Potockiego podziwiają nie tylko Francuzi i Polacy, „Rękopis znaleziony w Saragossie" to dzieło stawiane obok „Don Kichota z La Manchy" Miguela de Cervantesa oraz „Życia i myśli JW Pana Tristrama Shandy'ego" Laurence'a Sterne'a. Powieść z charakterystyczną konstrukcją szkatułkową – ściśle ustrukturyzowana, a jednocześnie mogącą się toczyć w nieskończoność. Napisana z ambicjami uniwersalistycznymi (historia historii i opowieść o snuciu opowieści) i na wskroś postmodernistyczna, wyprzedzająca swe czasy o kilkaset lat.
Prof. Mrowcewicz w swym niedługim, acz wysmakowanym eseju przypomina życie i czasy hrabiego Potockiego. Wpisuje jego twórczość w epokę, nakładając na to polityczną sytuację Rzeczypospolitej oraz intelektualne prądy tamtych czasów. Rozjaśnia fascynacje pisarza, przypomina liczne podróże i mniej znane literackie dokonania oraz prywatne historie, z wieloma awanturami i romansami w tle. Oddaje się dalekim dygresjom i nie boi się odejść od biograficznego wątku, a jednocześnie jako wytrawny eseista cały czas panuje nad snutą narracją. Precyzyjnie odmierza proporcje historyczne, biograficzne oraz literaturoznawcze. Ma również śmiałość dodać coś od siebie, zwłaszcza kiedy analizuje jakże rozbuchane ambicje Potockiego: stworzenia dzieła absolutnego, jakiego nikt przed nim jeszcze nie napisał.
Przechodząc do ostatniego aktu eseju, a jednocześnie ostatniego rozdziału życia swego bohatera, autor wspina się na eseistyczne wyżyny. Czytamy, jak samotny Potocki w towarzystwie pieska imieniem Pateau w przesadnym poczuciu niespełnienia popada w coraz większe odrętwienie. Mrowcewicz pisze o tym, jak Potocki „zaczyna rozumieć, że zasadą życia nie jest gromadzenie, lecz strata. Tracimy czas, wrogów, przyjaciół, bliskich, miłość, przyjaźń, zdrowie, urodę, okazje, siły, marzenia, wreszcie złudzenia". To zaskakujące, że pisarz, który dzisiaj jawi się jako jeden z barwniejszych, ciekawszych i nienasyconych intelektualnie, swoje ostatnie dni przeżywał, smakując gorycz klęski.
Prof. Krzysztof Mrowcewicz zagłębia się w życie i dzieła twórcy, o którym – wydawałoby się – powiedziano już wszystko. A jednak udaje mu się nieustannie zaskakiwać czytelnika i mimo dobrze znanego tragicznego zakończenia trzyma w napięciu do ostatnich stron. Do momentu, gdy żelazna gałka od cukiernicy roztrzaskała czaszkę samotnego, starzejącego się – choć na dzisiejsze warunki zupełnie jeszcze młodego – 54-letniego Potockiego i szpetnie rozbryzgała jego mózg na ścianie dworku w ukraińskiej Uładówce.