Xięgarnia, buch|bund, Librairie Polonaise, czyli książki na emigracji

Jeszcze Polska nie zginęła, póki my czytamy. Zwłaszcza na obczyźnie, gdzie polskie księgarnie istnieją od lat lub powstają od nowa.

Publikacja: 14.09.2018 18:00

Nina Mueller jest Niemką, Marcin Piekoszewski Polakiem. Najmniej kłopotu mieli z nazwą swej berlińsk

Nina Mueller jest Niemką, Marcin Piekoszewski Polakiem. Najmniej kłopotu mieli z nazwą swej berlińskiej księgarni: buch|bund, w wolnym tłumaczeniu – związek książek

Foto: Magdalena Rohrmann

Księgarnia leży na przedmieściach Rzymu przy dworcu Tiburtina, wciśnięta między tory kolejowe i autostradę. Przed laty miała być leczniczą grotą solną – nic z tego nie wyszło, ale pozostała ściana wyłożona kryształami, solne lampy i stalaktyty wiszące z sufitu. Solne elementy przyciągają uwagę przechodniów, a wszystko jest na sprzedaż. – Kryształy soli zapewniają zdrowie, oczyszczają powietrze, zwłaszcza postawione przy łóżku ułatwiają oddychanie w nocy – zachwala miejsce Katarzyna Kulina, właścicielka Libreria Polacca.

Rzymskie wakacje

Pochodzi z Kraśnika. Do Rzymu przyjechała w 1994 r. na własny ślub, po którym z mężem Andrzejem mieli wracać do Polski. Kłopoty ze zdrowiem sprawiły, że zostali na dłużej. Katarzyna znalazła pracę w polskim sklepie spożywczym, którego właściciel prowadził również księgarnię, ale po ośmiu latach zamknął interes. Księgarnia-kawiarnia miała swoją historię, klientów i oczywiście „wieliczkowy" wystrój. Katarzyna Kulina zobaczyła w tym biznes, choć znajomi uznali ten interes za straceńczą misję. Co to w ogóle za pomysł, żeby dostarczać Polakom we Włoszech lektury?

Po kilkunastu latach na cudzym Kulina poszła na swoje: – Wielu Polaków, którzy opuścili kraj w młodym wieku, w krótkim czasie stało się dojrzałymi i pewnymi siebie ludźmi, mają odważne serca – mówi. Sama ma nastoletnią córkę i męża, który pomagał w przedsięwzięciu. Musiała w przyspieszonym tempie nauczyć się obsługi komputera. Wspomina też, że otwarcie działalności gospodarczej w teorii nie jest skomplikowane, pomaga w tym ragioniere – włoski odpowiednik księgowego, ale w praktyce urzędnicy mogą ten proces wydłużyć. U niej trwał sześć miesięcy. Do kosztów administracyjnych doszła jeszcze inwestycja w lokal, towar i oczywiście czynsz. Dlatego księgarnia otwarta jest tylko w niedzielę.

W witrynie oprócz bryłek soli stoi Jan Paweł II i polska flaga – od razu wiadomo, gdzie jesteśmy. W środku papieskie kalendarze, kartki świąteczne i wigilijne opłatki. Sporo kryształowych kieliszków i wazonów; koszulki z orłem i trochę cepelii, nawet skórzane kierpce, bo zimą włoskie domy są słabo ogrzewane. Są też preparaty ziołowe i kosmetyki. Oferta też obejmuje pomoc w przewozie paczek z Polski i pośrednictwo w wyjazdach turystycznych. – Wszystko dla każdego. Jeśli miałabym sprzedawać tylko książki, musiałabym zamknąć księgarnię. Jak widać, prosperujemy do dziś, ale nie jest łatwo – mówi Polka. I dodaje, że dobrze sprzedają się czasopisma. Panowie chętnie prenumerują prasę polityczną, zaglądają też amatorzy wędkarstwa, budownictwa i sportu, którzy biorą pisma branżowe. U pań powodzeniem cieszą się „Twój Styl", „Gala" i inne czasopisma dla kobiet, bo po pracy trzeba się odprężyć. Młodzi pytali o „Bravo", więc też zaczęła je sprowadzać. Solo con calma, tylko spokojnie – książki też są!

Co z literatury wybierają Polacy? – Panowie sięgają po publikacje historyczne, często o II wojnie światowej. Panie wolą kryminały i coś o życiu kobiet, historie wzięte z życia. Książki kupują nie tylko Polacy z Rzymu, ale też z wielu innych miast, bo przy zamówieniu mogą wybrać dostawę do domu – mówi pani Katarzyna. Zauważyła, że Polacy czytają chętniej niż Włosi, dlatego wierzy, że jej księgarnia jest potrzebna. Wie jednak, że Polaków we Włoszech ubywa, w związku z tym oferta skierowana jest również do miejscowych – są albumy o Polsce, słowniki i podręczniki do nauki języka, książki kulinarne, coś z literatury, choć niewiele. No i kryształy, pamiątki.

Księgarnia informuje o koncertach muzyki Chopina, czytaniu dzieł Sienkiewicza i Mickiewicza. Współpracują też z ambasadą polską: pośredniczą w zamawianiu pomocy dydaktycznych, a niedawno też strojów krakowskich dla dzieci. Utrzymują kontakt z placówkami polonijnymi w różnych regionach Włoch, dla których zamawiane są książki i podręczniki. Właściciele angażują się – także finansowo – w imprezy organizowane przez Polonię, takie jak zjazdy Polonii europejskiej i zbiórki charytatywne dla polskich dzieci.

– Stawiamy na edukację języka i przybliżenie kultury polskiej w całym kraju. Pokazujemy nasze tradycje, rękodzieło i folklor. Wspieramy w szczególności edukację dzieci w związkach polsko-włoskich. Chodzi głównie o czytanie polskich bajek, legend i wierszy – mówi Kulina. Włochom opowiada zaś o święceniu koszyczka z pokarmami, palmach wielkanocnych i dzieleniu się opłatkiem.

Na paryskim bruku

To jeden z najbardziej znanych polskich symboli w stolicy Francji, żywy pomnik historii i literatury. Nad wejściem widnieje szyld „Księgarnia Polska", a niżej „Librairie Polonaise". Księgarnia ma wyśmienitą lokalizację przy bulwarze Saint-Germain w reprezentacyjnej VI dzielnicy, obok są sklepy z modą męską i butami. Z okazji „urodzin", zwyczajowo obchodzonych we wrześniu, księgarnię odwiedził polski ambasador. Był tłum gości, a mer dzielnicy Jean-Pierre Lecoq mówił o pępku świata księgarskiego i wydawniczego.

Księgarnia znajduje się przy bulwarze od niemal stu lat, wcześniej kilka razy zmieniała lokum. Powstała w 1833 r. przy Quai Voltaire – to również świetny adres nad Sekwaną. Założył ją pisarz i wydawca Eustachy Januszkiewicz dla Wielkiej Emigracji, która po powstaniu listopadowym szturmowała Paryż. Księgarnia i drukarnia stały się miejscem wymiany intelektualnej, kulturalnej i politycznej; Mickiewicz, Słowacki i Norwid właśnie tutaj oferowali swoje prace.

Ciekawe, że podczas zimnej wojny George Minden, rumuński imigrant w USA i szef International Literary Centre, przekonał CIA do swojego planu, aby przemycać zakazaną literaturę zza żelaznej kurtyny. Do PRL trafiły tysiące egzemplarzy dzieł Miłosza czy Sołżenicyna. Działało to w dwie strony. Pierwsze paczki słano balonami, potem rozdawano za darmo w wybranych punktach w Europie Zachodniej, m.in. właśnie przy bulwarze Saint-Germain.

Jan Michalski wyjechał z Polski na studia w Kolegium Europejskim w Brugii oraz na Uniwersyteckim Instytucie Wyższych Studiów Międzynarodowych w Genewie. Tam poznał Szwajcarkę Verę Hoffmann, z którą w 1983 r. wziął ślub. Trzy lata później założyli wydawnictwo Noir sur Blanc – jedyne w Europie Zachodniej popularyzujące literaturę z Europy Wschodniej, szczególnie z Polski. W 1991 r. Michalscy kupili księgarnię polską w Paryżu, zostali właścicielami Oficyny Literackiej i Wydawnictwa Literackiego. Po śmierci Michalskiego powstała La Fondation Jan Michalski pour l'Ecriture et la Littérature, która wspiera młodych twórców. Panią domu przy Saint-Germain jest Vera Michalski, prezes grupy wydawniczej Libella SA, która podczas urodzin witała gości.

Księgarnia oferuje literaturę po polsku i francusku, słowniki, polską prasę, muzykę i filmy. Zaprasza m.in. po zbiór Wisławy Szymborskiej „O śmierci bez przesady" (wiersze z lat 1957–2009 w tłumaczeniu Piotra Kamińskiego), sekretny dziennik Witolda Gombrowicza „Kronos", „Krivoklat" Jacka Dehnela po francusku; powieść „Bieguni" Olgi Tokarczuk, nagrodzoną nagrodą Bookera, oraz „Farmę lalek" Wojciecha Chmielarza w dwóch wersjach językowych.

Przy Saint-Germain odbywają się też spotkania autorskie – niedawno dyskutowano wokół biografii Zbigniewa Herberta napisanej przez Brigitte Gautier. Tak to się robi w Paryżu!

Ale nie wszystkim wychodzi. W 1994 r. Andrzej Dobosz, pisarz i publicysta, znany także z epizodycznej roli w filmowym „Rejsie", umościł się przy Rue de la Bucherie – w dzielnicy łacińskiej niedaleko katedry Notre-Dame – ze swoją Librairie Dobosz. Pomógł przypadek, bo znajomy księgarz z Wyspy Świętego Ludwika wyprzedawał swe zbiory. Dobosz brał je partiami, aż zebrał wszystkie i otworzył księgarnię. Zgromadził tam asortyment według autorskiego klucza: Herling-Grudziński, Herbert, Miłosz; prace krytyków, encyklopedie i słowniki; trochę literatury francuskiej w polskich przekładach, a w centralnym miejscu kilka numerów „Kultury" (tam pisał) i „Tygodników Powszechnych".

Zdarzały się Doboszowi sukcesy np. spotkanie w 2006 r. z Jerzym Giedroyciem, gdy ukazała się jego autobiografia. W jeden wieczór sprzedano 120 egzemplarzy książki, a kolejka po autograf Księcia z Maisons-Laffitte ciągnęła się wzdłuż sąsiedniej ulicy. Ale oprócz książek Dobosz musiał też sprowadzać do księgarni kryształy i kolorowe ołówki. Liczni turyści z Polski zaglądali tylko po to, by zobaczyć i sfotografować słynnego gospodarza. „Uwielbiali wpaść na rozmowę, ale kupowali książek mniej niż w poprzednim tysiącleciu" – cytowała Dobosza depesza PAP z 31 lipca 2008 r., która informowała, że właścicielka kamienicy dwukrotnie podniosła czynsz i księgarnia przestaje istnieć. – Będę miał więcej czasu na pisanie książek, rozmowy i spacerowanie po Paryżu – komentował właściciel, który znalazł się na paryskim bruku.

Niebo nad Berlinem

Marcin Piekoszewski to absolwent anglistyki w Opolu, który studiował także w Krakowie literaturę amerykańską. Dorabiał tam w księgarni, gdzie poznał Ninę Mueller, studentkę politologii i historii z Monachium. On nie znał niemieckiego, a ona polskiego – wtedy rozmawiali po angielsku, dziś oboje znają język współmałżonka. Romantyczny pomysł otwarcia niemieckiej księgarni w Krakowie zmarł śmiercią naturalną, bo w 2004 r. trafili do Berlina, gdzie Nina kontynuowała studia, a Marcin pracował jako pisarz i tłumacz. Dlaczego Berlin? Ważną rolę odegrała m.in. geograficzna bliskość Polski, skąd nieustannie zamawiali książki na własne potrzeby przez przyjaciół. I nagle pojawiła się myśl: a może stworzyć księgarnię? Dla siebie i innych.

Teren był dziewiczy, nie było takich miejsc w Berlinie, jedynie w latach 80. istniał punkt z polskimi książkami z drugiego obiegu. Odpowiedniego lokum szukali przez rok, znaleźli je w Neukölln, gdzie czynsze są znośne, a poza tym mieszka tam spora część polskiej mniejszości szacowana nawet na 200 tys. ludzi. W Neukölln mieszka wielu muzułmanów. Obok przy Sanderstrasse rezyduje tureckie stowarzyszenie kulturalne, są tanie sklepy z tekstyliami i narodowe restauracje. Po drugiej stronie ulicy stoi galeria transwestyty Julity, malarki i showmanki.

Najmniej kłopotów mieli z nazwą: buch|bund, w wolnym tłumaczeniu – związek książek. Oni również zamawiają, co uznają za stosowne. Sami są rodzicami, więc w ofercie znalazła się literatura dziecięca (wiersze Tuwima i Brzechwy). Sprowadzili zabawki i organizują zajęcia z języka polskiego dla rodzin. Głównym założeniem było zachęcenie ludzi nie tylko asortymentem i wystawą, lecz także atmosferą miejsca. Nina chciała przyciągnąć ludzi rozmowami przy kawie, lemoniadzie i winie. Fotele i kanapy zapraszają do lektury, a pośrodku stoi drewniany stół.

Na regałach widać dzieła polskich autorów klasycznych i współczesnych. W oryginale i w niemieckim przekładzie, bo od początku było jasne, że księgarnia powinna być dla Polaków i Niemców. Tym bardziej że po latach mają wrażenie, iż więcej polskiej literatury jest tłumaczonej na język niemiecki niż na odwrót, bo Niemcy czytają więcej i są zainteresowani innymi kulturami. Po polsku czytani są autorzy współcześni, m.in. Andrzej Stasiuk, Joanna Bator i Olga Tokarczuk oraz klasyka XX wieku: Witold Gombrowicz i Bruno Schulz. – Chcieliśmy pokazać, że polski Berlin to nie tylko sprzątaczki i hydraulicy. Niemcy powinni widzieć, że polski rynek książki jest również bardzo zróżnicowany – mówią Nina i Marcin. Ale sklep online jest tylko w wersji niemieckiej. Sam zamawia książki od wydawców do Szczecina, gdzie jeździ co dwa lub trzy tygodnie i odbiera towar, co pozwala utrzymywać ceny na niskim poziomie.

Dla Marcina i Niny ważna jest współpraca z Instytutem Polskim, instytucjami niemieckimi, niemiecko-polskimi oraz organizacjami pozarządowymi. Podkreślają, że Berlińczycy wykazują zainteresowanie polską kulturą, historią i polityką. Ktoś po wizycie nad Wisłą dopytywał o powstanie warszawskie i chciał coś o nim przeczytać. Ludzie chcą też rozmawiać, dlatego księgarnia awansowała do rangi salonu i stworzyła dyskusyjny klub książkowy do spraw tematów trudnych o nazwie „O!buch". Mowa jest tam nie tylko o literaturze, lecz także o wielu sprawach, np. polsko-niemiecko-żydowskich. Regularnie odbywają się spotkania z autorami. Byli tam np. Leszek Szaruga, Dorota Masłowska, Michał Witkowski, Jacek Hugo-Bader, Anda Rottenberg, Tadeusz Rolke. Czasem za spotkania trzeba zapłacić: za wejście na wieczór z cyklu „Reportaże bez granic" z Justyną Kopińską trzeba było wydać 4 euro, podobnie jak za spotkanie autorskie z Janem Tomaszem Grossem.

O księgarni „Berliner Zeitung" pisał, że jest to „wzbogaceniu berlińskiego życia kulturalnego". A „Tageszeitung" wspomniał o „miejscu spotkań intelektualnych dla polskiego Berlina". W rozmowie z drugą gazetą księgarze opowiadali, że skupiają lewicową opozycję Polaków w Berlinie.

Marcin: – Młodzi ludzie, którzy przyjechali do Berlina, są aktywni. Chcą zrobić coś, czego nie mogą zrobić w Polsce. To nie przypadek, że tutaj powstał berliński oddział Partii Razem.

Nina: – Większość Polaków, którzy przybyli w ostatnich miesiącach, nie jest zwolennikami PiS.

Marcin: – Wielu wstydzi się tego, co dzieje się w Polsce. Inni demonstracyjnie angażują się w działalność na rzecz uchodźców.

Nina: – Polacy, którzy chodzą do kościoła w niedzielę do Südstern, nie kupują od nas książek.

Wiedeński walc

Zofia Reinbacher, przewodnicząca Stowarzyszenia Polonia, pomagającego rodakom w Austrii, przedstawia się krótko: „Lubię książki, spacery i czerwone wino". Jako studentka translatoryki przyjechała do Wiednia w latach 70. na trzymiesięczne stypendium. Na początku wraz z przyjaciółką zorganizowała półkę z polskimi książkami w księgarni Heinza Kolischa i stolik przy polskim kościele. Jej mentorzy – profesor Andrzej Zięba, matematyk i astrofizyk z UJ oraz Jan Chodakowski, wydawca z Londynu („Polonia" i „Puls") – namawiali ją na założenie księgarni stacjonarnej. W końcu profesor kupił lokal po sklepie z farbami w otoczeniu eleganckich kamienic przy Burggasse i Zofia Reinbacher nie miała wyjścia.

Napis „Farben Lake" przykrył czerwony szyld: „Bücher Książki". Ojciec przyjaciółki pożyczył jej pieniądze, podobnie jak Polska Fundacja Kultury. Inwestycję żyrowały organizacje polonijne, a londyńskie i paryskie wydawnictwa emigracyjne wyposażyły ją w „wyprawkę", czyli pierwsze książki do sprzedaży. Na dodatek liczni wiedeńscy znajomi (nieznajomi też) przynosili wszystko, co mogło się przydać. Na ściany trafiły obrazy wiedeńskiego artysty, na środek – stół do pracy. Otwarcie wyznaczono na 3 maja 1984 r. Profesor Zięba przyniósł samodzielnie zrobiony talizman (świnka z koniczynką) i limeryk: „Pewien podlotek z Warszawy/ życia nadmiernie ciekawy/ otworzył w Wiedniu księgarnię/ i któż go teraz przygarnie/ bez pieniędzy i bez sławy?".

Reinbacher była znana już wcześniej w środowiskach emigracyjnych z przemycania nielegalnych wydawnictw do Polski, rozprowadzała książki i czasopisma wydawców emigracyjnych, kolportowała na rzecz Instytutu Literackiego w Paryżu i dla „Kultury". Rozprowadzała prohibita wśród przybyszy z kraju.

Wiedeńska Xięgarnia specjalizuje się w poezji oraz beletrystyce autorów polskich i obcych; w literaturoznawstwie i historii literatury. Są też pozycje językoznawcze, słowniki, podręczniki, książki o historii Polski, wspomnienia, biografie; przekłady książek polskich autorów na niemiecki, a nawet książki o dawno już wyczerpanych nakładach! „Na życzenie postaramy się sprowadzić każdą książkę wydaną po polsku, oraz każdą wydaną przez oficyny niemieckie, austriackie i szwajcarskie" – kusi reklama. Pani Zofia zaopatrzy każdego klienta, dostarcza książki do Wiedeńskiej Biblioteki Miejskiej.

Profesor Zięba zmarł dwa lata po otwarciu w 1986 r., jego fotografia wisi na ścianie. W środku wciąż czuć ten sam klimat: książki od podłogi po sufit, rosnące stosy i stosiki. – Fakt, że księgarnia przetrwała 30 lat, można nazwać szczęściem, cudem, jak kto chce. Ludzie, mimo panującej na emigracji nieufności, zawierzyli Xięgarni. Od początku doświadczyłam ogromnej życzliwości – wspominała w wywiadzie Zofia Reinbacher.

Obok znajduje się sklep z baletowymi strojami i starociami, bo Burggasse to specyficzna ulica z różnymi sklepikami, barami dla studentów i artystów. Ktoś pozdrawia z ulicy, przez lata nawiązały się przyjaźnie i znajomości. – Chciałabym pracować jak najdłużej, póki będzie mi to sprawiało przyjemność. Jak moja mama, która zachowała pół etatu do 87. roku życia, bo uwielbiała swoją pracę! – mówi Zofia Reinbacher.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Księgarnia leży na przedmieściach Rzymu przy dworcu Tiburtina, wciśnięta między tory kolejowe i autostradę. Przed laty miała być leczniczą grotą solną – nic z tego nie wyszło, ale pozostała ściana wyłożona kryształami, solne lampy i stalaktyty wiszące z sufitu. Solne elementy przyciągają uwagę przechodniów, a wszystko jest na sprzedaż. – Kryształy soli zapewniają zdrowie, oczyszczają powietrze, zwłaszcza postawione przy łóżku ułatwiają oddychanie w nocy – zachwala miejsce Katarzyna Kulina, właścicielka Libreria Polacca.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku