Kto nie chce debaty publicznej

Propagandyści III RP na argumenty odpowiadają erystycznymi chwytami i frazesami polskiej poprawności politycznej. Czyżby nie mieli nic do powiedzenia?

Aktualizacja: 01.03.2008 00:21 Publikacja: 01.03.2008 00:20

Kto nie chce debaty publicznej

Foto: Rzeczpospolita

Od dosyć dawna powtarzam tezę, że III RP to królestwo Tartuffe’a, czyli molierowskiego świętoszka. Przypadłości, na które cierpią jego koryfeusze, z reguły przypisują oni swoim krytykom. Próba analizy rzeczywistości ośmieszana jest przez nich jako „myślenie spiskowe”, któremu przeciwstawiane są politycznie poprawne frazesy. W odpowiedzi na diagnozę pojawiają się retoryczne chwyty. Pierwsze zdanie polemiki Ireneusza Krzemińskiego z moim tekstem „PO jako obiekt kolonizacji” („Wiatraki Wildsteina” „Rz” z 2.02.2008] brzmi: „Z rosnącym zdziwieniem słucham zarzutów, jakie politycy i publicyści pisowskiej prawicy formułują wobec PO i jej rządu”. Potem jest o Jarosławie Kaczyńskim i o mnie.

Od początku czytelnik (w tym ja osobiście) dowiaduje się więc o moim partyjnym zaangażowaniu, które jest mniej więcej równe zaangażowaniu partyjnego lidera. Zaangażowanie takie siłą rzeczy musi naznaczyć moją analizę stygmatem propagandy, a więc może zwolnić polemistę od rzeczowego do niej podejścia. Tekst Krzemińskiego jest tego doskonałym przykładem. Cytowane zdanie sugeruje również, że każda krytyka obecnego rządu z tzw. prawicowej pozycji musi mieć „pisowski” charakter, a tym samym pozbawiona jest wiarygodności.

Podejście takie uśmierca debatę publiczną. Niedobrze, jeśli zdarza się partyjnym funkcjonariuszom, znacznie gorzej, jeśli przejmują je intelektualiści jak Krzemiński czy dominująca część polskich mediów. Chór ten próbuje wszystkich, którzy nie włączają się w antykaczyńską nagonkę, zdezawuować jako propagandzistów PiS. Osobiście bywałem krytyczny wobec PiS, ale nigdy nie dołączę do grona, które domniemanie traktuje jako fakt, a insynuację jako uprawnioną krytykę. Niestety, postawa taka, którą uznać można za antykaczyńską histerię, przebija z tekstu Krzemińskiego.

Oto parę kwiatków. Autor przypisuje Kaczyńskim odpowiedzialność za „fatalny kształt Kancelarii Prezydenta Wałęsy”. W rzeczywistości to właśnie walka z patologią w otoczeniu ówczesnego prezydenta doprowadziła do konfliktu przyszłych twórców PiS z solidarnościowym liderem. Jeśli ustawy otwierające korporację prawniczą zawetowane zostały przez Trybunał Konstytucyjny, to Krzemiński za powód uznać może wyłącznie ich „fatalne” przygotowanie, gdy decyzja Trybunału motywowana była interesem korporacji, co podkreślali tak wybitni przedstawiciele tej profesji, jak prof. Lech Morawski. „Pisowska elita odwołała się do dawnej ideologiii narodowokatolickiej” – deklaruje Krzemiński bez cienia dowodu i związku z rzeczywistością.

Tę „głęboką ideologizację”, wyzierającą z tekstu Krzemińskiego, która powoduje, że nie czuje się on zobowiązany uzasadniać żadnej swojej tezy, autor przypisuje mnie. Nie pociesza mnie to, że pewnie nawet wierzy w to, co pisze.

Autor nie chce zrozumieć, co oznacza pojęcie „inteligencki populizm”. Uznaje, że skoro inteligencja jest lepiej wykształcona, to „wyklucza to poparcie przez nią populizmu – jako zbioru uproszczonych idei i nierealistycznych żądań”. Po czym dochodzi do wniosku, że formuła inteligenckiego populizmu oznacza, że niżej podpisany przeciwstawia reszcie inteligencji jej „prawdziwą” propisowską część, co autorowi kojarzy się z „prawdziwymi Polakami”. Jak widać, wszystko kojarzy się mu z PiS, a poprzez PiS z endecją. Problemem jest fakt, że obsesję tę podziela spora część polskiej inteligencji.

Stan ten dowodzi, że nawet intelektualiści, gdyż trudno profesora Krzemińskiego nie zaliczyć do tej grupy, zamiast analizy rzeczywistości potrafią stosować ideologiczne wytrychy. Okazało się, że „komunistyczna lodówka” najbardziej zamroziła stan umysłów polskiej inteligenckiej elity, której czkawką odbijają się nieaktualne już zupełnie podziały z lat międzywojennych. Tak zwani prości ludzie często wykazują w tych sprawach dużo większy rozsądek. Choćby to zjawisko pokazuje, że istnieje inteligencki populizm, choć w sensie etymologicznym termin ten może wydawać się karkołomny.

Jose Ortega y Gasset w swoim proroczym „Buncie mas” opisywał fundamentalne zagrożenie, które polega na tym, że elity przejmują mentalność tłumu. Odrzucają gorset wychowania, a więc twardych rygorów, które każą rezygnować z natychmiastowego zaspokojenia pragnień i generalnie podporządkowują niższe namiętności celom wyższym. Nie znaczy to, oczywiście, że wszyscy przedstawiciele warstw wyższych trzymali się owych szczytnych zasad, ale środowisko, którego etos był przez nie budowany, wywierało presję w celu ich przestrzegania. Współczesne elity rywalizują w „emancypowaniu się z przesądów patriarchalnej kultury”, innymi słowy: ze świata uznanych w kulturze zasad.

To wśród zachodnich elit znajdujemy ogromną liczbę nowomodnych przesądów i schematów myślenia, które nie wytrzymują zderzenia z elementarnym doświadczeniem czy zdrowym rozsądkiem. Takie postawy, wykpiwane w Polsce już przez Gombrowicza, wykorzystywane są przez współczesne odmiany inteligenckiego właśnie populizmu.

Myślenie ludzkie polega na abstrahowaniu i uogólnianiu. Zwłaszcza jeśli próbuje uchwycić złożone procesy społeczne. Łatwo więc je kwestionować, pokazując, że nie obejmuje wszystkich przypadków, coś mu się wymyka itd. Często nadużywamy uogólnień, ale co najmniej równie często, aby umknąć przed niewygodną rzeczywistością, negujemy ją, pokazując, że jakiś fakt nie mieści się w proponowanym modelu opisu. Jest to czysta erystyka, gdyż rzeczywistość nigdy bez reszty nie mieści się w modelach, ale bez posługiwania się nimi myślenie nie byłoby możliwe.

Inny mój polemista, Janusz Lewandowski („Wańka-wstańka, czyli polityczny kolonializm”, „Rz” z 30.01.2008) twierdzi, że takie pojęcia, jak establishment czy oligarchia, „zamykają, miast otwierać, rzeczywistość”. Po czym poucza, że „świat ludzi jest bogatszy niż najlepsza teoria”. Prawda to, ale czy oznacza ona, że powinniśmy się wyrzec teorii? Definicja jakiegokolwiek zjawiska czy pojęcia społecznego zawsze będzie niekompletna. Czy oznacza to, że mamy zrezygnować z nazywania i definiowania? Myśl społeczna od zarania posługuje się pojęciami oligarchii czy establishmentu – czy tylko z powodu prostactwa, o które oskarża mnie Lewandowski?

Osobiście bywałem krytyczny wobec PiS, ale nigdy nie dołączę do grona, które domniemanie traktuje jako fakt, a insynuację jako uprawnioną krytykę

Rozumiem, że precyzyjną kategorią jest natomiast „normalność”, do której odwołuje się ten autor i którą ma przywrócić nam jego partia. Zaprzeczeniem prostactwa ma być bezrefleksyjny zachwyt Lewandowskiego nad „pięknem projektu europejskiego!”. Sęk w tym, że nikt w Europie (może poza Lewandowskim) nie wie dokładnie, na czym ów od jakiegoś czasu sprzeczny wewnętrznie projekt ma polegać. Chyba jednak nie wie i on, gdyż, jako zwolennikowi wolnego rynku, wiele jego elementów winno jeżyć mu włosy na głowie.

Krzemiński przypomina mi, że III RP tworzyli także „szlachetni bojownicy z „Solidarności”„. Dziwne, że przypomina, gdyż napisałem, że establishment III RP tworzony był przez sojusz części solidarnościowych elit z postkomunistycznym układem. Co więcej, pierwotnie wydawało się (o czym pisałem również), że dominują w nim dawni solidarnościowcy. Pisze Krzemiński: „Kompromitacja całej formacji AWS polegała na tym, że działacze i mianowani na stanowiska postanowili korzystać z państwa pełną garścią, bijąc na głowę poprzedników z pierwszej, postkomunistycznej koalicji”. Jakoś dziwnie socjolog nie podaje danych, na których opiera to przeświadczenie. Część prawdy mieści się zresztą w jego konstatacjach. AWS postanowiła budować swój polityczno-biznesowy układ w oparciu o istniejące w Polsce postkomunistyczne siły gospodarcze. Efekt był katastrofalny dla tej formacji, która przyjmując tę strategię, musiała zadowalać się okruchami z pańskiego stołu, a skończyła jak skończyła. Prawdziwą alternatywę dla establishmentu stworzyły dopiero rządy PiS, co zresztą było powodem powszechnej przeciw niemu mobilizacji sił ancien regime’u. Fakt ten nie musi prowadzić do akceptacji ani metod, ani polityki PiS, ale wskazuje, jak ożywcze dla demokracji polskiej było zwycięstwo tej partii. Było więc dokładnie odwrotnie, niż dominujące ośrodki opiniotwórcze usiłują (skutecznie) wmawiać Polakom. Prawdziwa demokracja potrzebuje politycznej konkurencji.

Również PO nie mieściła się w establishmencie III RP. Dlatego dziś obserwujemy z jego strony próbę kolonizacji tej partii. Pisałem o tym zagrożeniu, nie przesądzając o jego pełnej realizacji, odwołując się do konkretów, do których nie odnieśli się moi polemiści.

Pisze Krzemiński, że III RP ewoluowała. To prawda. Tylko że ewolucja polegała nie na pluralizacji, nie na zwiększeniu przestrzeni wolności politycznej, gospodarczej i wszelkiej innej, ale na domykaniu się układu, na budowie oligarchii, która – to inna sprawa – nigdy nie zapanowała ostatecznie w Polsce i była jedynie quasi-oligarchią, co wielokrotnie podkreślałem. Proces ten osiągnął apogeum za czasów rządów Millera i afery Rywina, która była refleksem bratobójczej walki wewnątrz sił III RP, próbą podporządkowania sobie dotychczasowych partnerów z „Gazety Wyborczej” przez dominujących postkomunistów.

LiD jest manifestacją tego, czym była III RP. Dominująca część dawnych opozycyjno-solidarnościowych elit, wchodząc w koalicję z silniejszym postkomunistycznym partnerem, skazała się na postępującą marginalizację. To, co w LiD przebiegło błyskawicznie, w III RP trwało latami. Dominujące pierwotnie politycznie i medialnie środowisko rządu Mazowieckiego i „Gazety Wyborczej” tworzące później Unię Demokratyczną zaczynało ustępować przed postkomunistycznym układem osadzonym w biznesie i w niezmienionych personalnie, kluczowych instytucjach kraju. Oczywiście rywalizacja między tymi grupami występowała, ale występowała również współpraca. Unia Demokratyczna konkurowała z SLD w wyborach parlamentarnych, a w wyborach prezydenckich Jacek Kuroń rywalizował z Aleksandrem Kwaśniewskim. Linią graniczną była akceptacja okrągłostołowego status quo. Establishment III RP jednoczył się przeciw dekomunizacji czy lustracji, przeciw rozliczeniu PRL czy zmianie propagowanej przezeń polityki historycznej. Sojusz ten szczególnie wyraźny był na poziomie medialnym. UW mogła być w koalicji z AWS, ale w tym samym czasie w mediach publicznych była w głębszym sojuszu z SLD.

Można się zgodzić, że każda demokracja jest ograniczona przez fundamentalne zasady, choćby te spisane przez konstytucję (chociaż nie tylko), i wytwarza elity, które w dużej mierze się reprodukują. Różnicę ustrojową wyznacza kształt zasad i stopień petryfikacji elit. W III RP demokracja została radykalnie ograniczona. I to nie metodami administracyjnymi, choć i takie pojawiały się w niej próby, ale przez radykalną dominację w gospodarce i mediach coraz bardziej zwartej grupy interesu nie tylko wyznającej w miarę jednoznaczny światopogląd, ale i przyjmującej określone rozwiązania polityczne.

Ta przewaga przekłada się w konsekwencji również na administracyjną presję. Panowanie PiS nad wymiarem sprawiedliwości jest jedną wielką mistyfikacją. Nikt dotychczas nie podał ani jednego dowodu na tego typu praktyki, o których m.in. Krzemiński pisze jako o fakcie. Generalnie mieliśmy sytuację odwrotną. To władza sądownicza przeciwstawiała się rządowi, co w sposób nagi widać było w decyzjach, a jeszcze bardziej w deklaracjach politycznych większości Trybunału Konstytucyjnego. Trybunał, interpretując ducha konstytucji, radykalnie wykraczał poza swoje uprawnienia i ograniczał demokrację, to znaczy władzę demokratycznie wybranego parlamentu.

Jedna, nie do końca fortunna wypowiedź ministra sprawiedliwości przedstawiana jest jako dowód na łamanie prawa przez rząd PiS. Towarzyszyła ona aresztowaniu skrajnie skorumpowanego ordynatora i była elementem niezwykle pozytywnej społecznie walki z korupcją. Samobójstwo Barbary Blidy wskazywanej jako współodpowiedzialnej za przestępstwa przez oskarżonych w jednej z największych afer historii III RP, prezentowane jest jako przykład terroru politycznego. I to chyba wszystkie „dowody” na istnienie państwa policyjnego PiS.

Być może minister Ziobro posunął się za daleko w swojej gorliwości i chęci szybkiego osiągnięcia spektakularnych efektów. Przypuszczalnie jego bezpośrednie interwencje w działanie prokuratury szły za daleko. Aby to ocenić, trzeba by jednak mieć choćby ślad dowodu, którego dotychczas nikt nie pokazał. Z całą pewnością natomiast możemy powiedzieć, że problem z polskim wymiarem sprawiedliwości nie polega na jego uzależnieniu od władz politycznych. Problemem jest jego korporacyjna potęga.

Korporacje prawnicze z sędziowską na czele przeniesione zostały w nową Polskę nieomal bez zmiany. Nie tylko zresztą one, ale wymiar sprawiedliwości jest podstawową instytucją państwa, więc korporacje prawnicze mają w nim największe znaczenie. Czy profesor socjologii Ireneusz Krzemiński zapomniał już elementarza tej nauki i nie bierze pod uwagę konsekwencji tego stanu? Czy powinno go zaskakiwać, że środowiskowo i światopoglądowo prawnicy związani są z postkomunistycznym środowiskiem politycznym?

W grudniu minionego roku Sąd Najwyższy ogłosił uchwałę zwalniającą z odpowiedzialności sędziów, którzy wydawali wyroki na mocy nieposiadającego mocy prawnej dekretu o stanie wojennym, a więc skazywali na długie lata więzienia za działania, które w momencie ich podejmowania nie były przestępstwem również według prawa PRL. Jak powiedziała jedna z uniwersyteckich prawniczek: rozumiem, że sędziowie nie chcą uszczuplać emerytur swoim kolegom, ale nie musieli w tym celu kpić z prawa.

Czy może dziwić, że sędziowie, którzy nie pociągnęli do odpowiedzialności żadnego ze swoich konfratrów za sprzeniewierzenie się niezawisłości w czasach PRL, bronią najbardziej uwikłanych w zwyczajną przestępczość? Oczywiście chodzi nie o wszystkich, lecz dominującą grupę w tym środowisku. To ona jest wzorotwórcza i w największej mierze kształtuje postawy jej członków.

Ta korporacja pod rządami ministra Ćwiąkalskiego rozszerza swoje wpływy i przejmuje na własność jedyny element wymiaru sprawiedliwości, który był kontrolowany przez rząd, a więc przy wszystkich problemach z tym związanych przez opinię publiczną. I to jest, niestety, przykład udanej kolonizacji PO przez siły III RP.

III RP to nie silne państwo, ale sieć powiązanych ze sobą grup interesów, które na państwie pasożytują. III RP to państwo nadmiernie rozrośnięte (np. w gospodarce) i jednocześnie słabe w realizacji swoich elementarnych funkcji, takich jak wymiar sprawiedliwości, nadzór nad edukacją czy nauką i dbałość o elementarną infrastrukturę. Rozwiązanie tych problemów jest skomplikowane i poza szczególnymi wypadkami (np. prywatyzacją spółek Skarbu Państwa) nie wystarczą tu proste mechanizmy w rodzaju decentralizacji.

Dlatego zjawiska te wymagają namysłu, a więc i otwartej debaty. Moi polemiści (i cały legion propagandystów III RP) debaty nie podejmują. Próbują (niezdarnie) ośmieszyć moje tezy, a na argumenty odpowiadają erystycznymi chwytami i frazesami polskiej poprawności politycznej. Czyżby nie mieli nic do powiedzenia?

Od dosyć dawna powtarzam tezę, że III RP to królestwo Tartuffe’a, czyli molierowskiego świętoszka. Przypadłości, na które cierpią jego koryfeusze, z reguły przypisują oni swoim krytykom. Próba analizy rzeczywistości ośmieszana jest przez nich jako „myślenie spiskowe”, któremu przeciwstawiane są politycznie poprawne frazesy. W odpowiedzi na diagnozę pojawiają się retoryczne chwyty. Pierwsze zdanie polemiki Ireneusza Krzemińskiego z moim tekstem „PO jako obiekt kolonizacji” („Wiatraki Wildsteina” „Rz” z 2.02.2008] brzmi: „Z rosnącym zdziwieniem słucham zarzutów, jakie politycy i publicyści pisowskiej prawicy formułują wobec PO i jej rządu”. Potem jest o Jarosławie Kaczyńskim i o mnie.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą