Od dosyć dawna powtarzam tezę, że III RP to królestwo Tartuffe’a, czyli molierowskiego świętoszka. Przypadłości, na które cierpią jego koryfeusze, z reguły przypisują oni swoim krytykom. Próba analizy rzeczywistości ośmieszana jest przez nich jako „myślenie spiskowe”, któremu przeciwstawiane są politycznie poprawne frazesy. W odpowiedzi na diagnozę pojawiają się retoryczne chwyty. Pierwsze zdanie polemiki Ireneusza Krzemińskiego z moim tekstem „PO jako obiekt kolonizacji” („Wiatraki Wildsteina” „Rz” z 2.02.2008] brzmi: „Z rosnącym zdziwieniem słucham zarzutów, jakie politycy i publicyści pisowskiej prawicy formułują wobec PO i jej rządu”. Potem jest o Jarosławie Kaczyńskim i o mnie.
Od początku czytelnik (w tym ja osobiście) dowiaduje się więc o moim partyjnym zaangażowaniu, które jest mniej więcej równe zaangażowaniu partyjnego lidera. Zaangażowanie takie siłą rzeczy musi naznaczyć moją analizę stygmatem propagandy, a więc może zwolnić polemistę od rzeczowego do niej podejścia. Tekst Krzemińskiego jest tego doskonałym przykładem. Cytowane zdanie sugeruje również, że każda krytyka obecnego rządu z tzw. prawicowej pozycji musi mieć „pisowski” charakter, a tym samym pozbawiona jest wiarygodności.
Podejście takie uśmierca debatę publiczną. Niedobrze, jeśli zdarza się partyjnym funkcjonariuszom, znacznie gorzej, jeśli przejmują je intelektualiści jak Krzemiński czy dominująca część polskich mediów. Chór ten próbuje wszystkich, którzy nie włączają się w antykaczyńską nagonkę, zdezawuować jako propagandzistów PiS. Osobiście bywałem krytyczny wobec PiS, ale nigdy nie dołączę do grona, które domniemanie traktuje jako fakt, a insynuację jako uprawnioną krytykę. Niestety, postawa taka, którą uznać można za antykaczyńską histerię, przebija z tekstu Krzemińskiego.
Oto parę kwiatków. Autor przypisuje Kaczyńskim odpowiedzialność za „fatalny kształt Kancelarii Prezydenta Wałęsy”. W rzeczywistości to właśnie walka z patologią w otoczeniu ówczesnego prezydenta doprowadziła do konfliktu przyszłych twórców PiS z solidarnościowym liderem. Jeśli ustawy otwierające korporację prawniczą zawetowane zostały przez Trybunał Konstytucyjny, to Krzemiński za powód uznać może wyłącznie ich „fatalne” przygotowanie, gdy decyzja Trybunału motywowana była interesem korporacji, co podkreślali tak wybitni przedstawiciele tej profesji, jak prof. Lech Morawski. „Pisowska elita odwołała się do dawnej ideologiii narodowokatolickiej” – deklaruje Krzemiński bez cienia dowodu i związku z rzeczywistością.
Tę „głęboką ideologizację”, wyzierającą z tekstu Krzemińskiego, która powoduje, że nie czuje się on zobowiązany uzasadniać żadnej swojej tezy, autor przypisuje mnie. Nie pociesza mnie to, że pewnie nawet wierzy w to, co pisze.