Tygodnik krnąbrny

Dlaczego tak was łomotali ze wszystkich stron? – pyta młodszy kolega. Rzeczywiście, „Tygodnik Solidarność” w 1989 i 1990 r. budził skrajne emocje. W oczach większości mediów mieliśmy czarne podniebienia i złe zamiary. Ale czy nie mieliśmy racji?

Publikacja: 12.12.2009 14:00

Jarosław Kaczyński podczas poświęcenia redakcji „Tygodnika Solidarność”, 1990 r.

Jarosław Kaczyński podczas poświęcenia redakcji „Tygodnika Solidarność”, 1990 r.

Foto: Forum

Red

To nie przypadek, że po wyborach 1989 r. nikt nie odtrąbił zwycięstwa. Wszystkim ciążyło poczucie tymczasowości, lęk, że wolność może się znów okazać chwilowa, jak węgierski październik, praska wiosna, karnawał pierwszej „Solidarności”. Jedni wywodzili z tego przekonanie, że trzeba pielęgnować porozumienia Okrągłego Stołu, studzić zapały. Drudzy – że trzeba się spieszyć z demontażem struktur komunistycznego ustroju, reformami, budową nowego państwa i nowych sojuszów. Teraz, natychmiast. Nie za rok czy dwa lata. Byliśmy z tych drugich.

Różniły nas także ostrość wzroku, ocena i temperatura przeżywania rzeczywistości.

Jesienią 1989 roku „Tygodnik Solidarność” w atmosferze skandalu rozpoczął fundamentalny spór o szybkość i głębokość przemian, rewizję kontraktów Okrągłego Stołu, model demokracji, prezydenturę. Rozpętał wojnę – powiedzą krytycy. Niech będzie. Opis naszych bojów to historia pierwszego roku wolności. Opowiem tę historię, tak jak ją widziałam, tym samym głosem.

[srodtytul]Pierwsza krew[/srodtytul]

Środowisko podziemnego „Tygodnika Mazowsze” i działacze KOR tworzą trzon „Gazety Wyborczej”. Do reaktywowanego „Tygodnika Solidarność” wraca zespół sprzed ośmiu lat: redaktor naczelny Tadeusz Mazowiecki, Wojciech Arkuszewski, Teresa Kuczyńska, Małgorzata Niezabitowska i wielu innych. Ale nie wszyscy. Krzysztof Czabański rezygnuje: „Dostałem propozycję powrotu pod warunkiem, że będę się zajmował tematami społecznymi. Miałem nie pisać o polityce”. Dlaczego? Pewnie jest zbyt radykalny.

Czerwiec 1989. Gwałtowny spadek adrenaliny. Już po wyborach. Nie ma igrzysk, trwa panika inflacyjna. Ludzie są zdezorientowani. Wyczekują jakichś namacalnych zmian. „Gazeta Wyborcza” wzywa do umiaru i poszanowania kompromisów.

Darmo szukać emocji w „Tygodniku Solidarność”. Tytuły nie krzyczą. Na czołówkach: „Krajobraz po wyborach” „Mitterrand w Gdańsku”. Więcej historii Czerwca 1976 roku niż czerwca roku bieżącego.

Monumentalne płachty pisma wypełniają solenne analizy, teksty historyczne, debaty związkowe. Ale ludzie nie stoją już w kolejkach pod kioskami jak przed laty, prowadzenie przejęła „Wyborcza”. Tygodnik nie nadąża za nastrojami społecznymi i wydarzeniami. A te przyspieszają.

2 lipca Adam Michnik rzuca hasło: „Wasz prezydent, nasz premier”. Prezydentem będzie generał Jaruzelski. Kto premierem? W tajemnicy powstaje projekt: koalicja „S” z ZSL i Stronnictwem Demokratycznym pod wodzą Tadeusza Mazowieckiego. To pomysł Jarosława Kaczyńskiego – jest wówczas człowiekiem drugiego planu, senatorem OKP. Przekonuje Lecha Wałęsę i Lechu namaszcza Mazowieckiego. Mazowiecki zaskakuje. Toczy negocjacje z SD i ludowcami, zbiera gabinet, nie konsultując się w ogóle z Wałęsą. Klubem Parlamentarnym OKP zarządza Bronisław Geremek. „Gazeta Wyborcza” prowadzi już własną politykę. Prezydenturę przez sześć lat ma sprawować czerwony generał. Szef „Solidarności”, dowódca zwycięskiej drużyny, zostaje odsunięty od bezpośredniego wpływu na bieg zdarzeń. Ma jeszcze związek i „Tygodnik Solidarność”. Więc kiedy nowy premier chce zostawić redakcyjną schedę swojemu zastępcy Janowi Dworakowi, Wałęsa mianuje redaktorem naczelnym Kaczyńskiego. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

Kaczyński zaprasza Jacka Maziarskiego, Krzysztofa Czabańskiego (który już będzie mógł pisać o polityce), Krzysztofa Wyszkowskiego, Wojciecha Giełżyńskiego, Piotra Wierzbickiego – dobre nazwiska, ostre pióra. Chce, żeby zespół Mazowieckiego został. Ale ekipa poprzednika demonstracyjnie odchodzi. W tekstach pożegnalnych dziennikarze dają upust rozgoryczeniu: decyzja o obsadzie stanowiska naczelnego zapadła bez ich udziału – rozumiem ten żal. Obraża ich obawa, że pismo związkowe mogłoby się stać tubą rządu (jak dotąd tygodnik jest naturalnym zapleczem kadr premiera: Małgorzata Niezabitowska zostaje rzeczniczką rządu, Jacek Ambroziak – szefem URM, Jan Dworak – wiceszefem Radiokomitetu).

Wokół tygodnika trwa burza. Piszą o tym gazety, debatują posłowie i działacze związku. Na członkach nowego zespołu ciąży towarzyska anatema.

– Ludka Wujec ogłosiła, że jestem zdrajcą i nie należy podawać mi ręki – opowiada Józek Orzeł. W podziemiu działał w MRKS, do „Tysola” przyszedł wprost z Komitetu Obywatelskiego na Fredry. Przyjaciele z KOR go wyklęli.

Konflikt jest bardzo osobisty, zaważy na temperaturze krytyki wobec „Tygodnika”, która dotykać będzie spraw szerszych. W istocie bowiem chodzi o rząd dusz. O pluralizm praktyczny, dopuszczenie do głosu różnych środowisk i poglądów. – Przekonywaliśmy, że nikt nie może mieć monopolu na myślenie polityczne w Polsce – mówi Andrzej Urbański. – „Solidarność” i podziemie to były ruchy wielonurtowe, na tym polegała ich żywotność.

Tygodnik startuje 20 października w nowym formacie, z temperamentem i na przekór wszystkiemu.

[srodtytul]Napaleni[/srodtytul]

Większość nowego zespołu to ludzie, którzy jeszcze przed chwilą publikowali teksty w podziemnych wydawnictwach, „Kulturze” paryskiej, kierowali samizdatami albo biegali z bibułą. Redaktorzy, zastępcy szefa pisma mają po 30 – 40 lat. Nasi „mędrcy” – najdojrzalsi stażem i wiekiem – mają temperament dwudziestolatków. Grupa podziemnej „Woli” się dzieli – Michał Boni z kilkoma dziennikarzami odchodzi do „Wyborczej”. W „Tygodniku” Kaczyńskiego zostaje Maciej Zalewski, przybywa Andrzej Urbański, ściągają czwórkę młodych. Jestem w tym gronie. Nie znam ani Mazowieckiego, ani Kaczyńskiego. Dla mnie Wałęsa i „Solidarność” to jest firma, pracuję z kolegami z podziemia, z poczuciem tej samej misji. Przychodzą dziewczyny z prasy naziemnej

– dla nich tygodnik jest nadzieją, że wreszcie będzie można pisać, jak jest. Jasno i wyraźnie, bez pudrowania. Bez cenzury. Razem z Joasią Kluzik, Ewą Wilk, Teresą Bochwic, Elką Isakiewicz, Dorotą Macieją, Basią Stanisławczyk stanowimy ekipę bardzo dziarskich reporterek.

Naczelny nie dłubie w tekstach. Pismo robi Czabański. Za to na kolegiach sala pęka w szwach. Zespół czeka na cotygodniową gawędę Kaczyńskiego. Senator zdradza tajemnice kuluarów polityki, opowiada barwnie i fabularnie. Ale od swoich redaktorów domaga się tematów społecznych, obrazu kraju, nie tylko polemik politycznych, które najbardziej ich fascynują.

A tematów nie trzeba będzie szukać – same przyjdą gremialnie. Ludzie wkrótce zaczną się ustawiać w kolejkach na korytarzu. Teleks wypluje codziennie po kilkanaście metrów skarg i próśb o pomoc z biur „Solidarności”. Dział zagraniczny też ogląda świat własnymi oczami, nie siedzi na agencjach. Wyśle korespondentów na wszystkie wojny tamtego czasu. Przez krytyków „Tygodnik” będzie postrzegany jako pismo o radykalnej publicystyce i drapieżnym reportażu.

[srodtytul]Damy zemdlały[/srodtytul]

Październik 1989. Piotr Wierzbicki na łamach „Tysola” zdradza „straszną tajemnicę”. Po stronie „Solidarności” uformowały się trzy ośrodki władzy: „familia, świta, dwór”. Wierzbicki charakteryzuje je prosto. Familia to grupa wokół prezydium OKP w Sejmie. Najważniejsze postaci: Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, Adam Michnik. Wywodzi się z KOR, lewicy laickiej, nastrojona socjaldemokratycznie, prowadzi od lat otwartą wojnę z prymasem Glempem. Organem familii jest „Gazeta Wyborcza”.

Świta to grupa premiera Tadeusza Mazowieckiego, skrzyknięta doraźnie, mało przebojowa, umiarkowana, współpracuje z Kościołem. Organem świty jest „Rzeczpospolita”.

Dwór skupiony wokół Lecha Wałęsy (Jarosław i Lech Kaczyńscy, Jacek Merkel, Piotr Nowina Konopka, Bogdan Lis) nie jest ani prawicowy, ani lewicowy, utrzymuje bliskie więzi z Kościołem. Organem jest „Tygodnik Solidarność”.

Tekst wywołuje falę oburzenia. Ujawnianie podziałów w elicie opozycji, próba identyfikacji politycznej każdej z tych grup jest zohydzaniem „Solidarności”, mąceniem. Nie czas na kłótnie. „Polityczne damy mdleją” – konstatuje Wierzbicki. „Gdy zataja się prawdę o podziałach, dwie brzydkie choroby życia publicznego przybierają postać epidemii”. Wierzbicki zwraca się wprost do redaktorów „Gazety Wyborczej”: „Dlaczego robicie z siebie emanację całej »Solidarności«? Jesteście emanacją zaledwie jednej jej części. Poważnej i wartościowej, ale jednak tylko części”.

[srodtytul]Diabelska alternatywa[/srodtytul]

Za kurtyną trwa już dyskusja, czy posłom OKP wolno tworzyć frakcje, które stałyby się zalążkami partii, czy klub musi być monolitem. Frakcjoniści ścierają się z integrystami. „Gazeta Wyborcza” konsekwentnie głosi, że jest za wcześnie na uwolnienie rynku polityki, rozproszenie sił po stronie opozycji może zagrozić stabilności rządu. Gdzieś w tle czai się obawa przed upiorami przeszłości, demokracja może wpaść w niepowołane ręce.

Padają pomysły (Marcin Król), by nad komitetami obywatelskimi utworzyć czapę – radę stu, lub by wyłonić z „Solidarności” Ruch Obywatelski (Adam Michnik). Słowem, by naprzeciw Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej stanęła analogiczna monopartia całej opozycji. Kto objąłby w niej przewodnictwo?

Skoro jednak pękł betonowy sarkofag PRL i można wreszcie uwolnić energię i aspiracje Polaków, perspektywa budowania frontu jedności jest mało pociągająca.

W tym samym numerze „Tygodnika”, w którym ukazuje się tekst Wierzbickiego, Donald Tusk ogłasza potrzebę powołania Partii Centrum. (Kongres Liberałów będzie jednym z sygnatariuszy powołania Porozumienia Centrum, wkrótce jednak wybierze własną drogę).

Organizują się chadecy i narodowcy. Powstaje ZChN. Naradzają się różne gremia spadkobierców PPS. Na łamach „Tysola” protestuje Konfederacja Polski Niepodległej – działająca w podziemiu od dziesięciu lat nie przystąpiła do Okrągłego Stołu, nie jest jego beneficjentem. Daremnie upomina się o przydział lokali, okupuje biura osławionego PRON, milicja usuwa konfederatów siłą.

Tygodnik zaś zbiera cięgi ze wszystkich stron za „skłócanie” Polaków. Najsilniejszym głosem mówi „Wyborcza”. Adam Michnik oceni zjawisko politycznego pobudzenia jako „permanentny konflikt rozpętywany przez siły sięgające po demagogię populistyczną, szowinistyczną”. – Ani nam w głowie było wywoływać wojnę z „Gazetą” – powie po latach Czabański. – To byli nasi koledzy, jedyny wówczas „niereżimowy” dziennik. Musieliśmy się jednak bronić. W polemicznym ferworze padło wiele zbyt mocnych słów – przyznaje.

Dysputa „Tygodnika” z „Gazetą” będzie się toczyć przez rok, publicyści obu pism wymienią między sobą śmiertelne ciosy. Padną ohydne inwektywy: Maziarski nazwie stronników status quo salonem, Michnik odparuje zaściankiem. W arsenale retorycznych sztyletów furorę zrobi „polskie piekło”. W tym piekle Kaczyński to główny diabeł. I tak już zostanie.

Spór osiągnie apogeum, kiedy „Tygodnik” rzuci hasło „Wałęsa na prezydenta”. „Gazeta” będzie powtarzać jak mantrę, że z łamów „Tysola” wylewa się rzeka jadu, choć w kwestiach stylistyki bokserskiej sama okaże się nieprześcigniona. Jerzy Surdykowski podsumuje w „Wyborczej”: „A więc rozwijała się ta wojna jak najgorzej, prosto w kierunku »polskiego piekła«, przy akompaniamencie wciąż nowych protestów grup społecznych uważających się za pokrzywdzone i przy nerwowej bieganinie politykierów starego i nowego portfela usiłujących upiec swą partyjną pieczeń w tym nagle roznieconym ogniu, gdzie już wkrótce spłonie rząd, a może Polska” (“GW” 4.08.1990).

Niezależnie od poziomu emocji będzie to najważniejszy spór tamtego czasu: o model pluralizmu, budowę demokracji wielopartyjnej. I Polska od tego nie spłonie. Przywykniemy do cyklicznego rozdrabniania i porządkowania sceny politycznej, nikt już nie będzie w tym upatrywał zagrożenia dla demokracji.

[srodtytul]Dosyć Okrągłego Stołu[/srodtytul]

W międzyczasie z wielką pompą pęka mur berliński. Układ Warszawski jest już rozdartym workiem. Enerdowska prokuratura stawia Honeckerowi i szefowi MSW zarzut zdrady głównej, za to, że utworzyli klikę, która doprowadziła państwo do ruiny. Szef węgierskiej służby bezpieczeństwa podaje się do dymisji, kiedy wychodzi na jaw, że nie zaprzestał inwigilacji opozycji.

W Polsce generał Kiszczak jest wciąż wicepremierem i szefem resortu. Płoną tajne archiwa. Osławiony generał Ciastoń dostaje nominację na ambasadora w Albanii. Wojskiem Polskim dowodzi gen. Siwicki, Najwyższą Izbą Kontroli – generał Hupałowski. Ale historyczny rok kończy się krzepiąco: Sejm likwiduje nazwę PRL.

W pierwszym tygodniu 1990 r. inflacja skacze o 65 proc. Chleb w Zielonej Górze kosztuje już 3500 zł. Kilogram cukru – nawet 16 tys. Za to w sklepie rybnym najtańsza konserwa – 700 zł: wodorosty w sosie pomidorowym. Według szacunków oszczędności ludności wystarczą na 38 dni. 100 tys. osób już wyrejestrowało samochody. Są i dobre wiadomości: Miraculum w zamian za dostawę kosmetyków do Związku Radzieckiego otrzyma ciężarówkę jajek. Coraz większy chaos.

Sejm przyjmuje plan Balcerowicza, pakiet ustaw, które mają zdławić hiperinflację. Najtrudniejszy i najbardziej kontrowersyjny punkt to zahamowanie podwyżek płac, czyli kolejne wielkie wyrzeczenia.

W pierwszym numerze 1990 r. „Tygodnik” ogłasza koniec Okrągłego Stołu. „Polityka kontraktu wytraciła swój impet” – pisze Maciej Zalewski, formułując cele nowej polityki. Po pierwsze – zrobić wszystko, by nie załamała się reforma wprowadzająca system rynkowy. Ludzie muszą widzieć w tej reformie interes własny. „Trzeba rozpocząć wielką akcję przekształceń własnościowych. Oznacza to rzeczywiste odsunięcie PZPR od władzy w gospodarce”. Po drugie – odbudować władzę lokalną, zdemontować stary system tam, gdzie gnębi i denerwuje ludzi najbardziej. Po trzecie – przygotować wolne wybory i nową konstytucję. To plan na ten rok.

Wydaje się, że to głos wołającego na puszczy.

„Ruscy do domu” – krzyczy czołówka drugiego numeru. To tytuł reportażu Teresy Bochwic o Legnicy. Hasło znane z napisów na murach, ale żeby w poważnym piśmie kierowanym przez senatora RP? A przecież Węgrzy już rozmawiają o wycofaniu wojsk radzieckich z ich kraju.

W następnym numerze Teresa Kuczyńska rozprawia się z przywilejami władzy. Także tej nowej. „Tygodnik” zaczyna publikować cykl tekstów „Polska – jaka? kiedy? jak?”. „Najpierw niepodległość” – pisze Krzysztof Czabański. Wybiega przed orkiestrę w kwestii NATO. Chce odwrócić porządek planu: na początku do EWG, potem do paktu atlantyckiego. – Droga do EWG jest długa, wymaga spełnienia wielu warunków ekonomicznych – mówi Czabański. – Rozszerzenie NATO zaś to decyzja stricte polityczna, która od razu wyprowadza Polskę z rosyjskiej strefy wpływów.

[srodtytul]Kleptokraci i ośmiornice[/srodtytul]

Nie wszyscy ledwo wiążą koniec z końcem. Trwa rozbiórka państwowego majątku. W czasie kiedy obóz „Solidarności” poszukuje pomysłu na powszechną prywatyzację, która wyrwie gospodarkę z rąk nomenklatury, nomenklatura uwłaszcza się na potęgę. Zwykle przedsiębiorstwo objada pięć – siedem spółek, w których udziały obejmują zastępcy dyrektora, główny księgowy, kierownicy. Szef siedzi w trzech, czterech kluczowych, pozostając jednocześnie dyrektorem, żeby proces przejmowania mienia i dochodów był płynny. Spółki pączkują, rodzą córki, wnuczki, tworzą sieć, żeby zatrzeć znamiona dawnej własności, a zarazem nie stracić kontaktu z dawcą. Zjawisko ma charakter masowy, obejmuje zakłady przemysłowe, centrale handlu zagranicznego, kombinaty rolne, spółdzielnie mieszkaniowe. Drażni ludzi najbardziej.

Piszemy o tej powszechnej grabieży jak najęci. Każdy tekst, a bywa ich w jednym numerze kilka, wywołuje falę kolejnych próśb o interwencję. Już nie sposób pomieścić. Ile jeszcze? Rząd zna problem i pochyla się z troską. Już w grudniu 1989 r. kontrola Prokuratury Generalnej ujawnia (bez konsekwencji) 1593 spółki nomenklaturowe. Zasiada w nich 700 dyrektorów, 580 prezesów spółdzielni, dziewięciu wojewodów, 80 innych dygnitarzy partyjnych. Liczba nie obejmuje spółek pochodnych, w których zasiadają już krewni i znajomi. A system dopiero się rozpędza.

Nomenklatura ma duży potencjał. Na początku transformacji liczy 1 mln 200 tys. osób – 900 tys. z PZPR, 300 z partii satelickich. To spis stanowisk kierowniczych objętych zasadą rekomendacji partyjnej. Słowem, kiedy Polska wchodzi w okres przemian, gospodarką rządzą zaufani namiestnicy. Nomenklatura jest rodzajem partii wewnętrznej, strukturą władzy. Wyprowadzenie sztandarów jej nie narusza. Przemiany dokonują sami zainteresowani.

Są i twory ponadbranżowe: lokalne ośmiornice. Dygnitarz PZPR jest zarazem prezesem Społem, przewodniczącym dzielnicowej rady narodowej (odpowiednik burmistrza). Jego prawą ręką jest prokurator rejonowy – zabezpiecza interesy od strony prawa. Lewą ręką jest prezes spółdzielni mieszkaniowej. Ta ręka zbiera haracze. Razem kontrolują wszystkie typy własności w dzielnicy: lokale, grunty, usługi spółdzielcze i komunalne. Pobierają „dodatkowe” opłaty od najemców, dzierżawców, ajentów… I tak dalej. I tak wszędzie. Wybory samorządowe mają po części te mafie rozpędzić.

„Tygodnik” działa w izolacji. Wokół ujawnionych spraw zalega głucha cisza. Media nie podchwytują, prokuratorzy nie badają. Zarzuca się nam manię tropienia afer, polowanie na czarownice, sianie defetyzmu. Mamy czarne podniebienia i biegamy z nożem w zębach.

[srodtytul]Bitwa o Wałęsę[/srodtytul]

Radykalna krytyka polityki „grubej kreski”, żądanie rewizji układu Okrągłego Stołu grupują wokół „Tygodnika” środowiska opozycji odsunięte od wpływu na rzeczywistość, rozczarowane żółwim tempem zmian. Perspektywa kolejnych trzech lat Sejmu kontraktowego, pięciu następnych lat prezydentury Jaruzelskiego wydaje się absurdalna. Nadzieją jest Lech Wałęsa.

10 maja 1990 r. Wałęsa ogłasza „wojnę na górze”. Jarosław Kaczyński zakłada Porozumienie Centrum. Rzuca hasło przyspieszenia wyborów, usunięcia wojsk radzieckich z Polski, powszechnego uwłaszczenia, dekomunizacji i lustracji.

Zaczyna się walka o Belweder. Komitety Obywatelskie dzielą się na stronników Wałęsy i Mazowieckiego. W odpowiedzi na PC Adam Michnik, Zbyszek Bujak, Władysław Frasyniuk, Andrzej Wajda powołują ROAD (późniejszą Unię Demokratyczną). „Gazeta” wspiera Mazowieckiego, „Tygodnik” – Wałęsę. Oba pisma przerzucają się oskarżeniami o brutalność i nieczyste chwyty.

Dramatyczna przegrana Mazowieckiego (wyprzedza go Tymiński z hasłem walki z klikami) odsłania wątłość autorytetów i nieufność ludzi wobec własnych, zasłużonych elit. Według PC to efekt samobójczej strategii opóźniania zmian. Według zwolenników premiera – skutek nagonki i wojny na górze. – Wcale nie byliśmy zadowoleni z upokorzenia premiera – mówi Czabański.

Druga tura jednoczy wszystkich przeciw Tymińskiemu. Zwycięstwo Wałęsy świętujemy w „Tygodniku” hucznie: są trzy butelki wina i tańce na stole, przy gitarze. I buńczuczne przekonanie, że udało się popchnąć machinę historii.

Kaczyński wkrótce zostanie szefem Kancelarii Prezydenta. Część publicystów odejdzie do PC. Sejm kontraktowy skończy swój żywot w połowie kadencji. Wałęsa nie strąci Polski w przepaść, ale wysiądzie z pociągu przyspieszenie. „Tygodnik Solidarność” zmieni charakter na pismo związkowe, odżegnując się od polityki. Rozbiegniemy się po różnych gazetach, przez 20 lat wspominając z sentymentem ten krótki „fajterski” czas w „Tygodniku”. Gdyby nie ta gorączka, czy w ogóle pamiętalibyśmy pierwszy rok wolności?

To nie przypadek, że po wyborach 1989 r. nikt nie odtrąbił zwycięstwa. Wszystkim ciążyło poczucie tymczasowości, lęk, że wolność może się znów okazać chwilowa, jak węgierski październik, praska wiosna, karnawał pierwszej „Solidarności”. Jedni wywodzili z tego przekonanie, że trzeba pielęgnować porozumienia Okrągłego Stołu, studzić zapały. Drudzy – że trzeba się spieszyć z demontażem struktur komunistycznego ustroju, reformami, budową nowego państwa i nowych sojuszów. Teraz, natychmiast. Nie za rok czy dwa lata. Byliśmy z tych drugich.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą