Wiersze Jana Polkowskiego

Publikacja: 24.12.2009 14:00

Wiersze Jana Polkowskiego

Foto: Rzeczpospolita

Red

Poeta, wydawca, ekspert rynku mediów. Redaktor naczelny kwartalnika Arka i dziennika Czas Krakowski. Debiutował tomem "To nie jest poezja" w 1980 roku. W 1983 otrzymał nagrodę Fundacji Kościelskich. Do roku 1990 wydawał poza obiegiem oficjalnym. W listopadzie 2009 Wydawnictwo a5 wydało jego nowy, po 19 latach milczenia, zbiór wierszy pt. Cantus.

[srodtytul]Oczekiwanie[/srodtytul]

W Rzymie wyjętym z czasu, na przełomie wieków, kobieta

mówiła do dzieci tak, jak w milczącym świecie, nie mówią

już ludzie do ludzi. W ciemnym wnętrzu Santa Maria del Popolo

dzieci patrzyły na matkę nieruchomymi źrenicami, nie oddychając

i powstrzymując poruszenia sarnich serc.

 

Przy płótnach Nawrócenie św. Pawła i Ukrzyżowanie św. Piotra

rozświetlona kobieta podobna do bursztynowej amfory mówiła

o uwięzionym w każdym uczynku, spojrzeniu i skrawku myśli

Bogu, którego tylko miłość może wyzwolić.

 

Byliśmy w jednym kręgu światła, porażony łaską Paweł z Tarsu,

koniuszy, rodzina turystów i trzech katów ciężko pracujących

przy zabijaniu Piotra. Od dwóch tysięcy lat żarliwie przemawiały

jej czyste usta. Caravaggio umierał porzucony na plaży

 

od czterystu lat. Trwał popiół lipca, przed kościołem ślepe, białe oko

obejmowało kamienną biel obłoków, marmur białych murów i biały

puch bruku. Było południe więc nie mogłem zostać uzdrowiony

przez cień Piotra, jeszcze żywego czy już ukrzyżowanego.

[b]*** [/b]

dla A.

Skrawek powietrza, który w nieskończoność

ociera się o szaleńczą przestrzeń oceanów

i pachnące mrozem międzygwiezdne szlaki

otula twoją stopę, nim ta, dotknie ziemi.

 

Jej płytki odcisk jest jak południk

idący między biegunami przez łąki kontynentów,

afgańskie dywany zrzucone na dno mórz,

kokony miast wypełnione chwalbą i żarłocznym żalem.

 

Słuchasz krzyku ptactwa sponad niskich dachów młodości,

mętnej mantry koczujących lotnisk,

narzekań niedowiarków i modłów świętych drzew.

 

Dlaczego nie czekasz na mnie? Dlaczego nie wzywasz?

Dlatego, że czas już odszedł w swoje piekielne strony? 

I teraz złorzeczy, bo ima się go śmierć?

Miłości, miłości,

oskarżaj mnie,

zabijaj.

[srodtytul]Adwent [/srodtytul]

Cierpliwy ogień w glinianym piecu, w kuchni, w Ciepielowie,

szóstego grudnia tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego roku.

Na stole starannie uprzątniętym matczyną, pewną ręką

 

z niepewności i lęków, stała drewniana misa biało-żółtych

ziemniaków a gorąca para wspinała się ku górze po wątłym

sznurze światła.

 

Skrzypienie drzwi prowadzących z kuchni do paradnej izby

i domowy spokój płynął przez ich milczenie jak zimowy wiatr,

ciepły i wypełniony radością mijającej chwili. Siedzieli razem,

głodni, licząc słoje w drewnie stołu, czekali na ojca.

 

Ojciec poszedł zanieść ziemniaki Berkowi Pinechesowi

i innym ukrytym. Gdy wrócił, jedli wszyscy wolno, zachowując

szacunek dla każdego oddechu, westchnienia, kroku serca

w przyszłość, czując smak swojej obecności na ziemi i niebie.

 

W piecu ogień wytrwale podążał swoją drogą, wychodząc naprzeciw

jasnemu losowi. Skulony płonął  w dłoniach jedzących obiad,

ogarniał ich jasne głowy i oświetlał dymem wioskę i gasnącą gwiazdę.

 

Po raz pierwszy ojciec nie potrafił wyjaśnić, dlaczego ogień

jest zimny jak jego brak. Dlaczego ogień powstał przeciwko ogniowi.

Ogień piekielny przeciwko diabłu, ogień niebieski przeciwko

aniołowi.

 

Ojciec milczał jak język usychającego ognia. Jego dzieci objęte

gałęziami gorejącego krzewu słyszały zimne słowa: Panie, mogłem żyć

ale nie urodziłem się. Mogłem zmartwychwstać, ale nie umarłem.

[b]*** [/b]

Węgiel gwiazd i tlenu zimny spokój

wrzesień cumuje u bram raju,

błyszczy smak wody, sieje wiatr

przez okna obracane cienie.

 

Lej wino w piasek na nowy wiek,

czy żyłem i czy mogłem uciec?

Śmieje się, tańczy za szkłem świata,

jak pszczeli rój w różanym słońcu

 

mama, dziewczynka coraz młodsza.

Ja też mam sześć czy siedem lat

i boję się, że będę spał i spał i spał

aż wstanie sen by odejść z tobą.

 

Czeka tornister i fartuszki, stopa

i cierń, płoną wieczne drzewa.

Mleczna droga uderza ostrzem

cierpkich, szalonych, kołujących liści.

Poeta, wydawca, ekspert rynku mediów. Redaktor naczelny kwartalnika Arka i dziennika Czas Krakowski. Debiutował tomem "To nie jest poezja" w 1980 roku. W 1983 otrzymał nagrodę Fundacji Kościelskich. Do roku 1990 wydawał poza obiegiem oficjalnym. W listopadzie 2009 Wydawnictwo a5 wydało jego nowy, po 19 latach milczenia, zbiór wierszy pt. Cantus.

[srodtytul]Oczekiwanie[/srodtytul]

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą