kokony miast wypełnione chwalbą i żarłocznym żalem.
Słuchasz krzyku ptactwa sponad niskich dachów młodości,
mętnej mantry koczujących lotnisk,
narzekań niedowiarków i modłów świętych drzew.
Dlaczego nie czekasz na mnie? Dlaczego nie wzywasz?
Dlatego, że czas już odszedł w swoje piekielne strony?
I teraz złorzeczy, bo ima się go śmierć?
Miłości, miłości,
oskarżaj mnie,
zabijaj.
[srodtytul]Adwent [/srodtytul]
Cierpliwy ogień w glinianym piecu, w kuchni, w Ciepielowie,
szóstego grudnia tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego roku.
Na stole starannie uprzątniętym matczyną, pewną ręką
z niepewności i lęków, stała drewniana misa biało-żółtych
ziemniaków a gorąca para wspinała się ku górze po wątłym
sznurze światła.
Skrzypienie drzwi prowadzących z kuchni do paradnej izby
i domowy spokój płynął przez ich milczenie jak zimowy wiatr,
ciepły i wypełniony radością mijającej chwili. Siedzieli razem,
głodni, licząc słoje w drewnie stołu, czekali na ojca.
Ojciec poszedł zanieść ziemniaki Berkowi Pinechesowi
i innym ukrytym. Gdy wrócił, jedli wszyscy wolno, zachowując
szacunek dla każdego oddechu, westchnienia, kroku serca
w przyszłość, czując smak swojej obecności na ziemi i niebie.
W piecu ogień wytrwale podążał swoją drogą, wychodząc naprzeciw
jasnemu losowi. Skulony płonął w dłoniach jedzących obiad,
ogarniał ich jasne głowy i oświetlał dymem wioskę i gasnącą gwiazdę.
Po raz pierwszy ojciec nie potrafił wyjaśnić, dlaczego ogień
jest zimny jak jego brak. Dlaczego ogień powstał przeciwko ogniowi.
Ogień piekielny przeciwko diabłu, ogień niebieski przeciwko
aniołowi.
Ojciec milczał jak język usychającego ognia. Jego dzieci objęte
gałęziami gorejącego krzewu słyszały zimne słowa: Panie, mogłem żyć
ale nie urodziłem się. Mogłem zmartwychwstać, ale nie umarłem.
[b]*** [/b]
Węgiel gwiazd i tlenu zimny spokój
wrzesień cumuje u bram raju,
błyszczy smak wody, sieje wiatr
przez okna obracane cienie.
Lej wino w piasek na nowy wiek,
czy żyłem i czy mogłem uciec?
Śmieje się, tańczy za szkłem świata,
jak pszczeli rój w różanym słońcu
mama, dziewczynka coraz młodsza.
Ja też mam sześć czy siedem lat
i boję się, że będę spał i spał i spał
aż wstanie sen by odejść z tobą.
Czeka tornister i fartuszki, stopa
i cierń, płoną wieczne drzewa.
Mleczna droga uderza ostrzem
cierpkich, szalonych, kołujących liści.