Przyjechałem, żeby wygrać

– Chcę tworzyć lewicę, która wygrywa wybory. Ciągle słyszę, że się nie da. Ale ja zrobiłem już trochę rzeczy, które miały się nie udać – mówi Bartosz Arłukowicz

Publikacja: 09.01.2010 14:00

Przyjechałem, żeby wygrać

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Jest jak kowboj. Lubi ostrą jazdę i dobrą zabawę. Niespokojny duch. Uwielbia czarować, jeszcze bardziej uwielbia być uwielbiany. Ma miękkie serce, pomaga słabym, ale gotów jest załatwić przeciwnika ciosem w plecy. Panny z westernowego miasteczka wzdychają za nim, mężczyźni przyglądają się z zaciekawieniem, chcą się z nim napić, niektórzy zaczynają nienawidzić. A on prze jak taran. Nie marzy, by zostać szeryfem. Chce dużo, dużo więcej.

Na lewicy pojawił się nowy zawodnik. Bartosz Arłukowicz ze Szczecina trafił do Warszawy, gdzie wykazuje się niezłym politycznym węchem. Posłem jest dopiero od dwóch lat. Nie pełni żadnej formalnej funkcji, a już zdążył zostać wschodzącą gwiazdą mediów. Nieprzypadkowo trafił do najbardziej ciekawiącej dziennikarzy komisji śledczej ds. afery hazardowej. Wychodził to u Grzegorza Napieralskiego. Jak drapieżnik poczuł, gdzie jest krew.

Rozmawiałem o nim z kilkunastoma osobami. Wszyscy, zwolennicy i przeciwnicy, przyjaciele i wrogowie, powtarzali: jest nieprawdopodobnie ambitny. On sam to potwierdza: – Jestem nadambitny. Mam ogromne marzenia. Nie chcę mówić jakie. Powiem tylko tyle: chciałbym uczestniczyć w ponownym otwarciu lewicy.

Leszek Miller: – Mogę o nim powiedzieć same dobre rzeczy: ofensywny, bystry, bardzo się cieszę, że ktoś taki się pojawił. Ma duży potencjał – mówi były premier. Ale nie wszyscy na lewicy są zadowoleni.

– Grzesiek Napieralski, który go dzisiaj wspiera – jest tylko jego cieniem. To dużo większa

i silniejsza osobowość – mówi znająca dobrze szczecińskich polityków działaczka. Prosi, by nie podawać jej nazwiska, bo chwalenie się bliskimi związkami z Arłukowiczem może jej zaszkodzić. To prawda, że ma być kandydatem na prezydenta Szczecina? – Pewnie by go chcieli, ale on się nie zgodzi.

– Boi się? – Nie, on mierzy dużo wyżej. Nie chce tracić tu czasu – mówi z przekonaniem.

– Bartek walczy jak lew. Planuje każdy ruch – mówi kolega Arłukowicza. – Bardzo przeżywa każde wystąpienie w mediach. Przez długi czas pałętał się po programach Superstacji, najwyżej bywał w Polsat News. Dziwiłem się, że leci do nich na każde zawołanie. Mówiłem: chłopie, po co ci to? A on walczył. Mówił, że kiedyś zajdzie wyżej. Zazdrościł Napieralskiemu i Nitrasowi, że chodzą do TVN 24. Powtarzał: Kiedyś ja się też przebiję. Aż zaprosiła go Monika Olejnik. To był wielki awans. Bardzo to przeżył. A najbardziej to, że przez 15 minut przed rozmową na antenie siedziała obok niego i ani słowem się nie odezwała. A potem był program u Lisa. Traktował to jak wejście do pierwszej ligi. Tego tekstu, który pan pisze, też się boi. Boi się, że mu zaszkodzi – mówi kolega ze Szczecina.

Ale na spotkanie ze mną zgodził się natychmiast.

[srodtytul]Dwa lata przy łóżku[/srodtytul]

Miał być ginekologiem. Aż do momentu, kiedy na drugim roku studiów wyszedł z egzaminu z biochemii i spotkał wujka z roczną Marysią na rękach. Dziewczynka miała białaczkę, jej ojciec prosił o pomoc.

I to jest historia o zupełnie innym Arłukowiczu. Dwudziestoletni student spędził dwa lata przy łóżku chorej dziewczynki. Był u niej niemal każdego dnia. Marysia przeżyła. On zmienił zdanie. Postanowił pracować na oddziale onkologicznym.

– Pierwsza śmierć przeorała mnie. Zmieniła mi wszystko w głowie. Siedziałem i patrzyłem na ból dziecka. Myślałem, jak mogę mu pomóc. Bólu nie mogłem zabrać. A ono leżało i tylko mogło patrzeć. Widziało ponure ściany szpitala. Jedyna rzecz, jaka mi wpadła do głowy, to że mogę pokolorować te ściany, żeby było weselej – opowiada.

Miał znajomych w liceum plastycznym. Zaczął chodzić do administracji, by pozwolili im namalować na ścianach szpitala pogodne rysunki z Myszką Miki i Kaczorem Donaldem. Nie dało się. Przepisy określały, że kolor ścian w szpitalu ma być jednolity.

Wtedy namówił się z pielęgniarkami na tajną akcję. Pewnego wieczoru, po 23, weszli z całą załogą znajomych plastyków do szpitala. Dzieciakom zrobili czapki z gazet i do rana ściany oddziału pokryły się bajkowymi postaciami. Zrobiła się afera, ale maluchom było odtąd weselej.

Na onkologii dziecięcej jest balkon, na którym młody doktor spędzał noce, rozmawiając z rodzicami chorych dzieci. Ci rodzice bardzo chcieli walczyć. Postanowili wybudować nowy szpital. – Szaleństwo, no nie? – mówi z zawadiackim uśmiechem Arłukowicz, który włączył się do ich akcji. – Zobaczyłem coraz bardziej zdeterminowanych rodziców, którzy chcieli walczyć. Dali mi siłę. To była największa przygoda mojego życia. Złapałem oddech – opowiada. Organizował charytatywne koncerty, na których występował, grał i śpiewał. A poza tym chodził i namawiał biznesmenów, polityków, artystów.

Dzięki akcji rodziców Szczecin ma jeden z najnowocześniejszych w Polsce dziecięcych oddziałów onkologicznych, zbudowany bez państwowych pieniędzy. – Zrozumiałem wtedy, że można zrobić wszystko – mówi dziś poseł.

W Szczecinie słyszę wiele opowieści o tym, co doktor Arłukowicz robił dla umierających dzieci. Jolantę Kwaśniewską namówił do wsparcia miejscowego hospicjum. – Widziałam, jak te dzieciaki go uwielbiają – opowiada kobieta ze szpitala. – Przyjechał z aktorami, którzy zorganizowali Pogotowie Teatralne. Siedział na podłodze, wokół niego te blade, pokłute igłami dzieci. Tuliły się do niego. Pamiętam, była ekipa filmowa i wszystkim leciały łzy jak groch – opowiada.

Mariola Lembas-Sznabel stworzyła Zachodniopomorskie Hospicjum dla Dzieci od zera. Jako lekarz najpierw sama jeździła do domów umierających dzieci. Zwracała się do władz miasta, urzędników. Był duży opór. – Na początku tylko doktor Arłukowicz wyciągnął do nas rękę – wspomina. – To zapaleniec. Bardzo nam pomagał, angażował się.

Zorganizował akcję „Cały Szczecin śpiewa dzieciom”, podczas której zbierano pieniądze na hospicjum. – Jurczyk, ówczesny prezydent, nie chciał tego hospicjum. Postanowiłem udowodnić, że można to zrobić wbrew niemu. Walczyłem jak lew. Chodziłem od środowiska do środowiska. I udało się – mówi Arłukowicz.

Dzisiaj w fundacji pracuje około 40 osób. Rodzice chorych dzieci mogą przez 24 godziny na dobę dzwonić po pomoc albo poradę.

– Bez doktora Arłukowicza to by się nie udało. Kiedy trzeba było, przekonał wszystkich radnych. Pamiętam taką scenę. Na posiedzeniu szczecińskiej Komisji Zdrowia padł argument, że tu jest za mała populacja, by tworzyć własne hospicjum. Zapadła cisza. Wszystko rejestrowały kamery. Na to Arłukowicz powiedział… „W takim razie szczecińskie dzieci będą pod opieką Berlina”. To przełamało opór – wspomina Mariola Lembas-Sznabel.

W Szczecinie opowieści o Arłukowiczu i dzieciach słyszę bardzo dużo. Przyznają to nawet jego konkurenci polityczni. – Kiedy miałem chore dziecko, niezależnie do pory Arłukowicz zawsze do nas przyjeżdżał i nigdy nie wziął pieniędzy – przyznaje Sławomir Nitras z PO.

Za pomoc dzieciom dostał Order Uśmiechu. Marcin Meller, redaktor naczelny „Playboya”, od kilku lat zaprzyjaźniony z Arłukowiczem, wspomina: – Bartek ciągle gadał o tych dzieciach. Widać, że bardzo go to ruszało.

[srodtytul]Agent i 130 tysięcy[/srodtytul]

Tu zaczyna się opowieść o jeszcze innym Arłukowiczu. Meller poznał go, kiedy robili w TVN program „Agent”. Reality show, w którym w trudnych warunkach 12 uczestników wykonuje ekstremalne zadania, a jednocześnie ma wskazać, kto jest agentem ukrytym wśród nich przez organizatorów. Trzeba być sprawnym fizycznie i inteligentnym, by wyprowadzić w pole konkurentów.

– Zgłosiłem się tam, bo pomyślałem, że zrobię sobie jaja z tego nadęcia, jakie jest wokół lekarzy. Pracowałem wtedy na pogotowiu. Zgłoszenie wysłałem z nudów na dyżurze. Ale chciałem sobie udowodnić, że umiem pokonać strach. Mam lęk wysokości, nigdy nie byłem sportowcem, wiedziałem, że będzie trudno – wspomina. – I chciałem wygrać 130 tysięcy, żeby kupić mieszkanie dla rodziny.

Dopytuję, czy nie chciał po prostu zrobić kariery. – Pewnie, że chciałem. Gdybym nie był lekarzem, zostałbym aktorem. Lubię być w centrum uwagi, lubię scenę, lubię światło – przyznaje.

Na castingu wybrano go spośród kilkunastu tysięcy chętnych. – Od razu było widać, że ma charyzmę – mówi Meller. Kiedy się pojawił, oświadczył: „Przyjechałem, żeby wygrać. I wygram, zobaczycie”. Po kilku tygodniach programu, zostało trzech uczestników. Jeden z nich był agentem. W pewnym momencie Arłukowicz mrugnął do uczestniczki, dając jej znak, że on nim jest. Wyglądało, że chce jej pomóc. Agentem był ktoś inny. Wygrał Arłukowicz. – Oszukał ją pan – mówię. – Nie, takie były reguły tej gry. Na tym to polegało – odpowiada.

Wrócił do Szczecina i wykorzystywał telewizyjną sławę do pomagania dzieciom i do własnej kariery. Zanim został politykiem, dorabiał do lekarskiej pensji, sprzedając piwo w barku na plaży należącym do jego ojca. Wieczorami grał na gitarze i przyciągał klientów. Kiedy wygrał „Agenta”, wylepił bar swoimi zdjęciami.

Potem dostał propozycje od polityków. To początek opowieści o następnym Arłukowiczu.

– Czy on ma jakieś poglądy? Nie wiem. Zadziwia mnie, że jest w SLD – mówi Meller. – Pasuje do kogoś, kto mógłby być w Unii Wolności, ale nie w Sojuszu.

Z tego co wiem, dostał też propozycję od Platformy, ale w SLD nie żądano wstąpienia do partii. Tak mi mówił w 2002 roku. Już wtedy miał bardzo złe zdanie o szczecińskiej Platformie – mówi Meller.

Arłukowicz: Miałem wiele ofert z Platformy. Ale nie podobali mi się. Nie chciałem z nimi iść.

Sławomir Nitras, lider szczecińskiej PO, zaprzecza: – Bartek nigdy nie dostał od nas żadnej propozycji. Wiem to na pewno.

[srodtytul]Wyborczy taran[/srodtytul]

W wyborach samorządowych wystartował jako bezpartyjny z listy SLD z dzielnicy Pomorzany. Wygrał na fali sławy „Agenta”. W następnej kampanii już ciężko pracował. Chodził od drzwi do drzwi. Poświęcił na to dużo czasu i dostał dobry wynik. – On cały czas zasuwa, kombinuje, spotyka się. Pracuje jak maszyna – mówi Tomasz Chaciński, dziennikarz prowadzący rozmowy z politykami w Radiu Szczecin. – W samorządzie śmiali się z niego, czasem kpili, że wpada na sesje, wygłasza przemówienie i wybiega. Robi show i pędzi dalej – opowiada.

Był wybijającym się radnym. To potwierdzają wszyscy. W kampaniach, także tych do parlamentu, pracował jak wół. I lubił to. – Żaden z jego konkurentów nie jest taki, by usiąść z ludźmi, pogadać, wypić piwo. A on to lubi, wchodzi w normalne ludzkie relacje – mówi Chaciński.

– Jest bardzo energetyczny. Pełen siły, wigoru i pomysłów. Bartek umie zarażać innych – mówi Anna Myślińska, pracownica Rady Miejskiej w Szczecinie, która współpracowała kilka lat z Arłukowiczem.

W czasie kampanii do parlamentu w różnych wioskach ogłaszał, że organizuje bezpłatne badania lekarskie. Przez cały dzień siedział w upale w fartuchu i badał za darmo ludzi. Oczywiście zadbał, by byli przy tym dziennikarze. Jednak te białe niedziele organizuje też po kampanii.

Elżbieta Romero, była posłanka SdPl ze Szczecina: – W wyborach do Sejmu byliśmy konkurentami na tej samej liście. A to gorzej niż konkurenci z różnych partii. Rywalizacja była ostra. Ja byłam pierwsza na liście, byłam posłanką, miałam dużo lepszą pozycję wyjściową. On na drugim miejscu. I wygrał ze mną. To była dotkliwa porażka. W końcu nikt z nas nie wszedł do Sejmu, bo SdPl przegrała w całym kraju, choć my przez to, że tak rywalizowaliśmy, zebraliśmy razem niezły wynik. Ale on miał znakomitą kampanię. Mieliśmy spięcia, był czasem bezwzględny. Ale poznałam jego urok. Zobaczyłam, jak on umie się dopasować do rozmówcy. Trochę jak Kwaśniewski. Słucha i mówi tak, by dopasować się do drugiej osoby i pokazać, że ma z nią wspólne problemy.

W kampanii jeździł odkrytym jeepem otoczony młodymi dziewczynami.

– Uwielbiam walkę, uwielbiam tłum. Ja świetnie się czuję na wiecach, gorzej na zebraniach i w grach partyjnych – mówi sam o sobie.

W ostatniej kampanii startował z listy LiD. Zajął drugie miejsce z wynikiem niewiele gorszym od Napieralskiego. A Napieralski był na wszystkich billboardach i w telewizji.

Obserwatorzy ze Szczecina zastanawiają się, kiedy Arłukowicz zajmie jego miejsce. Wszyscy powtarzają: Ma charyzmę, której brak Napieralskiemu, ale jest dużo słabszy w pracy partyjnej. – Nie umie jeździć jak Grzesiek od miasta do miasta, pić wódki z działaczami i układać swoich list – mówią. A to w partyjnym życiu bardzo ważna umiejętność.

Zanim wystartował z SLD, próbował przejąć władzę w SdPl, której został członkiem. Przegrał. Ale walczył bardzo ostro i jak twierdzi wielu – walił poniżej pasa. Ten epizod pozostawił w oczach wielu lewicowców zły ślad. Marek Borowski, były szef SdPl, odmawia rozmowy na temat Arłukowicza. W jego głosie trudno było wyczuć sympatię.

Ale trafiałem na ludzi, którzy widzą w nim zupełnie innego człowieka.

Michał Syska, dawniej działacz SdPl, działający we wrocławskim środowisku „Krytyki Politycznej”: – Problem z nim taki, że nie ma do końca sprecyzowanych poglądów. Pamiętam, że kiedyś w wywiadzie dla lokalnego dodatku do „Wyborczej” mówił, że ma liberalne poglądy gospodarcze. A jednocześnie jest posłem lewicy. W SdPl nie mógł się przebić. Kiedy walczył tam o władzę, otoczył się piątym szeregiem sfrustrowanych działaczy. W czasie posiedzenia, na którym były wybory, jego ludzie po kolei wstawali i atakowali Borowskiego w bardzo nieczysty sposób. Zarzucali mu jakieś niejasności finansowe w prowadzenia partii. Ale żadnych konkretów. To było bardzo marnej jakości. Arłukowicz nie zabierał głosu. Ale wszyscy wiedzieli, że to jego zwolennicy montują tę akcję. Bardzo sobie zraził wtedy ludzi. Ale doceniam w nim to, że zdaje sobie sprawę z błędów, które popełnia. I chce się nauczyć, co to jest lewica. Sam pytał mnie kiedyś o to, jakie książki ważne dla lewicy powinien przeczytać – opowiada Syska.

Katarzyna Matuszewska, działaczka Unii Pracy: – Bartek sobie wtedy nie poradził. Jego przeciwnicy zastosowali jakieś chwyty poniżej pasa. Zorientował się, że przegra. I odszedł. Wtedy chyba dowiedział się, jak ważna w polityce jest gra zespołowa. Ale to bardzo wrażliwy facet. Z dużą charyzmą.

Arłukowicz: – Ja tłumaczyłem, że nie można iść wyłącznie na personalny konflikt z SLD. Uważałem, że jedyną szansą jest współpraca z SLD. A co do sposobu walki, można mi zarzucić wszystko. Niech pan tylko spojrzy, gdzie są dziś ci, którzy zostali w SdPl.

Spotykam i takich, którzy mówią o nim po prostu: to karierowicz do entej potęgi, bezwzględny w dążeniu do celu.

Jerzy Faliński, działacz pomorskiej SdPl: – Kiedyś konkurowaliśmy w Szczecinie. Między nami był antagonizm. Pozyskiwał wtedy władze w kierownictwie partii, by zdobyć władze w województwie i mnie odsunąć. Działamy w różnym stylu.

Działacz lewicowy, który prosi o zachowanie anonimowości: – To cwaniaczek. Z kim on współpracuje? Z Napieralskim? W SdPl Borowski potraktował go lojalnie. A on wyprowadził mu ludzi, kiedy przegrał. I poszedł do Napieralskiego. Wiem, że zorganizował wiele akcji społecznych, ale teraz chce robić na tym karierę. Ale to prawda: jest trochę gładszy i sprytniejszy od Napieralskiego. To taki lepszy cinkciarz pośród cinkciarzy.

[srodtytul]U boku Jaruzelskiego?[/srodtytul]

Kiedy został posłem SLD, podpisał się pod uznawanym przez wielu za kuriozalny listem młodych działaczy w obronie Wojciecha Jaruzelskiego. Porównywali oni życiorysy Donalda Tuska, Jarosława Kaczyńskiego i innych polityków z życiorysem generała: „19-letni poseł PO Sebastian Karpiniuk mógł świętować odnalezienie swojego nazwiska na liście przyjętych na prawo na Uniwersytecie Gdańskim. 19-letni Wojtek Jaruzelski świętował odnalezienie na zesłaniu na Syberii ciężko chorego i wycieńczonego ojca.”. 20-letni Jarosław Kaczyński „z przyjaciółmi oblewał dyplom magistra prawa”, a 20-letni Jaruzelski „wysłał swojego najlepszego przyjaciela na rozpoznanie pozycji wroga”.

„Donald Tusk w wieku 21 lat kopał z kumplami piłkę na boiskach w Sopocie i Gdańsku. Porucznik Wojciech Jaruzelski w wieku 21 lat z orderami za dzielność na mundurze kopał okop, gdy po morderczej przeprawie przez Odrę hitlerowska artyleria przygwoździła jego pluton na drugim brzegu rzeki”. Działacze SLD, w tym Arłukowicz, konkludowali, że „miejsce każdego lewicowca jest dziś u boku generała Jaruzelskiego”.

Wielu znajomych Arłukowicza zastanawia się, dlaczego się pod tym podpisał? Głupota czy skrajny cynizm? – Wie pan, mnie po prostu żal było tego starego człowieka – tłumaczy.

Pytam, czy Jaruzelski nie powinien trafić przed sąd. – Stan wojenny był zły. Jeśli generał zrobił coś złego, niech zostanie osądzony – mówi.

Unika jednoznacznej odpowiedzi. – Nie politycy powinni go sądzić. A dziś politycy urządzili już sąd kapturowy – odpowiada.

W rocznicę wyborów 4 czerwca Arłukowicz organizował happening symbolicznego podpalenia budynku IPN w Warszawie. Na ścianach budynku tego dnia pojawiły się płomienie z rzutnika. „Cały kraj obchodzi rocznicę odzyskania niepodległości, wyborów 4 czerwca 1989 roku, a my postanowiliśmy uczcić to inaczej” – komentował wtedy w mediach. Tłumaczył, że lepiej pieniądze, które idą na IPN, wydać na badanie dzieci.

Tej sympatii do Jaruzelskiego i SLD nie może pojąć jego przyjaciel, dawny działacz NZS, Marcin Meller: Dlaczego przeszedł do SLD? Nie rozumiem go. Myślę, że po prostu chciał zaistnieć i zrobić karierę polityczną. A oni oferowali mu najłatwiejszą do niej drogę.

– Bardzo lubię prywatnie Bartka, ale to uroczy cynik – mówi Joachim Brudziński, szczeciński poseł PiS. – Politycznie jest koniunkturalistą, pójdzie tam, gdzie mu dadzą więcej. Te jego ambicje boleśnie odczuł Marek Borowski, kiedy Bartek rozwalił mu SdPl.

Sławomir Nitras, PO. – Na tle SLD Bartek się wyróżnia. Ale nie wiem, czy on ma jakieś prawdziwe poglądy. Jest bardzo plastyczny i umie się zawsze dostosować. Czy ma siłę przywódcy i czy jest gotów wziąć odpowiedzialność za ludzi? Tego nie wiem. Dziś nie ma zaplecza. Ale jest zdolny.

[srodtytul]PO jak Ikea[/srodtytul]

Czego chce w polityce?

– Nie chcę takiej polityki, jaką robi dziś Platforma. Jest partią bezideową, bezwzględną korporacyjną. Ja nie znoszę plastikowej polityki. Nie znoszę Ikei. W domu mam stary kredens, na którym jest jeszcze odcisk po kubku babci. To jest żywa historia. A Platforma jest jak Ikea. Bardziej cenię Kaczyńskiego, bo ma jakieś poglądy. Polityka to nie piaskownica. Bywa brudna. Ale prawdziwa polityka daje satysfakcję. Trzeba mieć do tego pasję. Trzeba chcieć wygrać wybory. Chcę tworzyć lewicę, która wygrywa wybory. Ciągle słyszę, że się nie da. Zrobiłem już trochę rzeczy, które miały się nie udać. Lewicę też się da – mówi.

Ale do SLD formalnie nie wstąpił. Czeka. Kowboj ze Szczecina uczy się teraz polityki po warszawsku.

Jest jak kowboj. Lubi ostrą jazdę i dobrą zabawę. Niespokojny duch. Uwielbia czarować, jeszcze bardziej uwielbia być uwielbiany. Ma miękkie serce, pomaga słabym, ale gotów jest załatwić przeciwnika ciosem w plecy. Panny z westernowego miasteczka wzdychają za nim, mężczyźni przyglądają się z zaciekawieniem, chcą się z nim napić, niektórzy zaczynają nienawidzić. A on prze jak taran. Nie marzy, by zostać szeryfem. Chce dużo, dużo więcej.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą