Knef otwiera cały szereg twórców DEFA, których w prywatnych rozmowach nazywano mianem „Ueberlaufer”, bo niespodziewanie „zbiegali” na Zachód. Efekt niespodzianki był naturalny – do ostatniej chwili zbiegowie musieli udawać lojalnych poddanych Waltera Ulbrichta.
Wielkim uciekinierem lat 50. był reżyser Falk Harnack, twórca „Topora z Wandsbeck” i dyrektor artystyczny wytwórni w latach 1949 – 1952. Zakpił on wyjątkowo boleśnie ze swojej wytwórni. Uciekł do zachodniego Berlina krótko po otrzymaniu w 1952 roku złotego medalu zasługi DEFA. Wraz z nim zbiegła Kaethe Braun – jego żona i gwiazda wytwórni. Władze NRD wpadły w szał i w ramach retorsji jego „Topór” natychmiast zdjęto z programów kin.
Nic dziwnego, że Stasi szybko zaczęło śledzić największe gwiazdy. Zaczęła gęstnieć atmosfera wzajemnych donosów i podejrzliwości wobec każdego niekonformistycznego zachowania.
Jeszcze w 1952 roku plenum KC SED wyraża niezadowolenie z „tolerowania formalizmu” i „drobnomieszczańskich gustów” w filmach DEFA. Rok potem partia kończy z fikcją spółki akcyjnej i upaństwawia wytwórnię. Dziś trudno często zrozumieć, dlaczego wielu filmów cenzura nie przepuszczała. A jednak w tamtych latach liczyło się każde słowo lub choćby aluzja. Podejrzliwi marksistowscy kontrolerzy woleli skierować film na półkę, niż narazić się na zarzut braku ideologicznej czujności.
Gdy w 1952 roku rozpoczęto prace nad dwuodcinkowym eposem o Ernście Thaelmannie, zmarłym w 1944 roku w obozie w Buchenwaldzie liderze Komunistycznej Partii Niemiec, projekt filmu uznano za kwestię państwową najwyższej rangi.
Sam Walter Ulbricht zastrzegł sobie prawo do zmian w scenariuszu – także i dlatego, że w filmie występował aktor odgrywający jego rolę. Niemal każde zdanie w scenopisie bywało obiektem poprawek urzędników z KC. Nerwowa atmosfera udzielała się aktorom. Po partyjnym zatwierdzeniu scenopisu trzeba było niewolniczo trzymać się ustalonego przez „górę” tekstu.
W rezultacie powstał film – ciąg patetycznych przemówień męczennika KPD, przeplatanych symbolicznymi scenami z komunistycznej hagiografii.
Jednak posłuszne trzymanie się drobiazgowych uwag partii się opłaciło. Po premierze w 1954 roku filmu „Ernst Thaelmann – syn swojej klasy” na jego twórców posypał się deszcz nagród i przywilejów. Ale nawet i ich zaskoczyłaby jeszcze jedna zmiana, jakiej doczekał się film parę lat później. Po 1961 roku – gdy władze NRD uznały z opóźnieniem „szkodliwe następstwa kultu jednostki” – z wszystkich kopii filmu wycięto scenę z Józefem Stalinem.
[srodtytul]Dokąd zawiezie mnie mój szofer?[/srodtytul]
Wystawa dobrze pokazuje, dlaczego enerdowski stalinizm miał wyjątkowo obrzydliwy charakter – nawet na tle innych krajów demokracji ludowej. Niegdysiejsi lizusi hitlerowskiej władzy na gwałt wysławiali teraz Stalina i komunizm, któremu parę lat wcześniej poświęcano filmy o bolszewikach z nożem w zębach.
Enerdowscy staliniści łamali moralne kręgosłupy, nawiązując do nawyków serwilizmu, jakie Niemcy wynieśli z 12 lat władzy Hitlera. Zasada wierności wodzowi, którą wbijano do głowy od Hitlerjugend, musiała się wydać zaskakująco znajoma, gdy rozkazano wychwalać Stalina.
Pewne klisze propagandy zostały te same. Szyderstwa z prymitywnych „Amerikaner”, którzy jako powietrzni terroryści bombardowali niemieckie miasta, szybko przestylizowano na stereotyp Jankesa – kata bezbronnej Korei. Karykatury Churchilla z propagandy Goebbelsa szybko wróciły jako wizerunek Churchilla – wojennego podżegacza. Dopiero w 1961 roku po opasaniu i zabezpieczeniu granic strefą śmierci Ulbricht uznał, że może nieco rozluźnić ideologiczny gorset. W babelsberskiej wytwórni zaczęto kręcić westerny, filmy o Winnetou czy dziełka z gatunku s.f.
DEFA demoralizowała twórców często z heroicznym, antyhitlerowskim życiorysem. W imię walki o to, by faszyzm nigdy nie wrócił, pchano ich do firmowania równie ponurej dyktatury. Każdy, kto widział „Mefista” Istvana Szabo, pamięta, jak dworskie postawy artystów wobec bonzów III Rzeszy przypominały uwodzenie twórców przez liderów partii komunistycznej.
Te podobieństwa w latach 40. i 50. musiały być jeszcze bardziej uderzające. Wschodnioberlińska ulica tylko mogła szeptać plotki o zarobkach, luksusach i karierach gwiazd DEFA poprzez łóżka partyjnych bonzów. Wytwórnia była przedmiotem marzeń setek młodych enerdowskich dziewcząt, a powojenne doświadczenia nie czyniły obyczajów surowszymi.
Ale na początku lat 50. wybrańcy DEFA prowadzili życie w złotej klatce. Owszem, specjalne dacze nad brandenburskimi jeziorami były zaopatrzone w niedostępne w zwykłych sklepach specjały, ale wszystko psuła obawa przed mikrofonami bezpieki. Owszem, najlepsi reżyserzy i aktorzy otrzymywali od partii limuzyny, ale przyznawani wraz z nimi szoferzy zazwyczaj byli agentami Stasi. Gdyby artysta wpadł na pomysł, by kazać się zawieźć do Berlina Zachodniego – to mogłoby się okazać, że szofer wyciągnie kajdanki.
[i]Wystawa „Szczęście dla wszystkich! – obraz rzeczywistości w filmach DEFA z lat 50.”, w Muzeum Filmu w Poczdamie, potrwa do 7 marca br. Szczegóły na www.filmmuseum-potsdam.de[/i]