W końcu wizja premiera, który miesiącami się waha, rozmyśla, przechyla się to w jedną, to w drugą stronę, nie wydaje się – państwo przyznają – atrakcyjna. Mimo to coś jest na rzeczy. Tusk naprawdę się waha. Pewnie ma swoje powody. Jakie? Wystarczy się przyjrzeć dotychczasowym, obciążającym go zeznaniom Mariusza Kamińskiego, żeby je zrozumieć. Ale czy premier ma inne wyjście? Czy może zachować swoją pozycję i jedność Platformy, nie startując?
W Polsce najważniejszym stanowiskiem politycznym nie jest – cokolwiek by o tym mówili znawcy konstytucji – urząd premiera, lecz prezydenta. To prezydent jest wybierany w wyborach powszechnych i cieszy się – w demokracji to wartość podstawowa – największą legitymizacją. Po prostu żaden inny polityk nie może powiedzieć, że głosowała na niego, choćby w drugiej turze, większość aktywnych wyborców. Poza tym konstytucja powierza mu ogromną władzę. To prawda, głównie negatywną, ale realną. Bez zgody prezydenta żaden szef rządu nie może przeprowadzić istotnej reformy. I rzecz trzecia: tylko urząd prezydenta cieszy się tak dużą stabilnością. Pięć lat gwarantowanego sprawowania władzy – takiego komfortu nie ma premier. A stabilność i trwałość budzi w demokracji naturalny respekt i szacunek; prezydent, mający realne kompetencje, praktycznie nieodwoływalny, to jedyna pozostałość ustroju monarchicznego, z całym związanym z tym majestatem i splendorem władzy. Polski polityk, który rezygnuje z ubiegania się o ten urząd, sam uznaje, powiem to tak, swoją pośledniość.
Polityka staje się coraz bardziej spersonalizowana. Wyborów dokonuje się nie przede wszystkim ze względu na taki czy inny program partii – tych domagają się zwykle komentatorzy – ale ze względu na osobę, jej charakter, zaufanie, jakie budzi, ba, nawet urodę. Czy to się komu podoba czy nie, decyzja polityczna nie jest tylko efektem racjonalnej kalkulacji. Tym bardziej w przypadku wyborów prezydenckich, w których zwycięski przywódca musi przekonać do siebie często całkiem różne ideologicznie grupy wyborców.
Rezygnacja Tuska byłaby zatem, uważam, końcem jego prawdziwej kariery politycznej. Większość wyborców uzna, że jest to ucieczka, przejaw słabości, tchórzostwa, strachu przed ustaleniami komisji hazardowej. Obecny premier zbudował swoją pozycję na byciu anty-Kaczyńskim. To dzięki temu PO wciąż cieszy się tak dużą popularnością. Wycofać się teraz z rozgrywki, postawić na innego kandydata to tyle, mniemam, co zadeklarować kapitulację.
Dla tych, którzy do tej pory Tuskowi ufali, byłoby to wielkim rozczarowaniem. Ci zaś, którzy od początku powątpiewali w zdolności przywódcze lidera PO, byliby naprawdę usatysfakcjonowani. Czy ktoś by zaprzeczył, że nie mieli racji?