Uczyłem się na stawie w Ogrodzie Saskim. Z głośników śpiewał zachrypnięty Fogg: „Hanko, czyś zapomniała, jak przy księżycuś mnie całowała?”. Wejście do ogrodu było od ulicy Fredry, naprzeciwko hotelu Brühl. Na jego tle powstało znane zdjęcie, na którym stoi naczelnik Piłsudski ze swoim adiutantem Wieniawą. Hotel był dla mnie ważny, bo mieszkał w nim długie lata mój dziadek Antoni, który zresztą całe życie spędził w hotelach. Na stoliku przy wejściu do pokoju stało moje zdjęcie – chłopczyk w marynarskim ubranku ostrzyżony na Zulę Pogorzelską. Pamiętam niedzielne obiady w restauracji Brühl i dwumetrowego kierownika sali we fraku. Dziadek był dość ekstrawagancki – kiedy diagnoza była beznadziejna, wsiadł w samolot (1931 rok!) i poleciał do Paryża. Wrócił z jakąś Francuzicą. Pozostało po niej parę pierścionków i bransolet; i jeszcze przepiękny carski zegarek, złoty, z brylantową dewizką – przeznaczony dla mnie. Przechowany przez dwudziestolecie, wylądował w kieszeni jakiegoś żołnierza ze Wschodu, kolaboranta, zrabowany w powstaniu. Do mnie nie dotarł.
Wróćmy do ślizgawek. Najelegantsza – Dolina Szwajcarska. Największa – Agrykola, pod dzisiejszą Trasą Łazienkowską. Mieściło się tam kilkanaście boisk hokejowych – raj dla młodzieży. Ja ćwiczyłem obronę bramki, miałem potężny kij bramkarski, jedyny na boisku. Łyżwy oczywiście CCM. Często wpadali tam lepsi gracze, na przykład Dolecki, 17-letni reprezentant Polski. Na razie „Dola” brylował wśród reprezentacji szkół. Pamiętam: Dolecki przebił się przez obronę, ja samobójczo rzucam mu się z kijem pod nogi. Rozcięte ucho, ale bramki nie ma. Tylko uznanie „Dolka”: „Dobry jesteś!”. Do dziś pamiętam swoją dumę. Sprzęt hokejowy był bardzo drogi. Ja wyróżniłem się wynalazkiem – ze starych zeszytów skleiłem ochraniacze. W „Sporcie Szkolnym” ogłosiłem swoje odkrycie. Podpisałem „Alut”, bo kochałem się wtedy w ładnej dziewczynce imieniem Tula. To był mój sukces dziennikarski i towarzyski.
Ślizgawki były na każdym podwórku. W powietrzu krzyżowały się melodie przebojów i skrzyp łyżew – charakterystyczny dźwięk warszawskiej zimy.
50 lat później znajome odgłosy przypomniały mi moją młodość. W Nowym Jorku w Rockefeller Center dźwięki szlagierów przywiały mi już nie Fogga, ale Sinatrę.
Dziś przy okazji wizyty w Złotych Tarasach zobaczyłem ślizgawkę Anno Domini 2010. Niewielkie lodowisko z logo znanego batona, po którym „jedziesz dalej”. Byle nie w bandę, bo jak się dowiedziałem, w tym przybytku oprawę muzyczną zapewnia pani o pseudonimie GaGa. Kto da wiarę, że to Lady?