Obama, człowiek ostatni

W tegorocznym orędziu prezydenta Obamy problemy świata zajęły dosłownie kilka minut. Ale nie czas, tylko ton niepokoi.

Publikacja: 30.01.2010 14:00

Naiwna wiara, że największe zadania Ameryki w świecie to stać „obok dziewczynki, która od lat chciała iść do szkoły w Afganistanie... obok kobiet walczących o swoje prawa w Iranie i… młodego człowieka, któremu korupcja uniemożliwia podjęcie pracy w Gwinei”.

Są dwie naprawdę groźne chwile w historii. Te, kiedy tracimy wiarę, że wszystko wróci jeszcze do normalności, i te, kiedy wierzymy, że nic już nie może zburzyć naszej normalności. Dziwnie się przeplatają w naszych dziejach.

Przelotne epoki uśpienia, złudne poczucie bezpieczeństwa – naiwność, którą po latach z nostalgią wspominają zatracone pokolenia. Podziwiamy je dziś w eleganckich esejach XIX w. filozofów uśpionych epoką wiecznego pokoju, tworzących w nowym porządku świata po kongresie wiedeńskim. W „Świat jako wola i przedstawienie” Artura Schopenhauera czytamy, że człowiek mógł wreszcie wygenerować dodatkową energię i uwolnić się od zbędnych rozterek – stając się bezinteresownym widzem w estetycznej kontemplacji. Siła woli i granice umysłu były jedyną barierą dla angielskiego dżentelmena Phileasa Fogga w podróży „W osiemdziesiąt dni dookoła świata”. Juliusz Verne nigdzie nie używa słowa „globalizacja”, ale świat staje się mały i przyjazny. Rozniecać wyobraźnię miały już tylko maszyna parowa i zamorski handel. Wojna była nierealnością, bo któż miałby wtedy z kim walczyć, skoro interesy wszystkich były ze sobą splątane. Świat XIX w. był technokratycznie bezpieczny.

To właśnie wtedy Fryderyk Nietzsche tworzy „ostatniego człowieka”, który jest zadowolonym leniem. Z „Tako rzecze Zaratustra” dowiadujemy się, że możemy rozkoszować się wygodą, lekceważyć niebezpieczeństwa, aż świat otoczy kokon bezpieczeństwa, my zaś staniemy się „trudni do pozbycia jak psie pchły”.

Ale to właśnie ten XIX wiek nadczłowieka rozumianego jako wolna jednostka, nieznajdujący logicznego wytłumaczenia dla przemocy, dał początek anarchistom, nacjonalistom i I wojnie światowej. Najstraszniejszej z wojen, która miała dać człowiekowi mądrość do unikania podobnych koszmarów w przyszłości. W 1923 roku książę Richard Coudenhove-Kalergi, uosobienie ówczesnego internacjonalizmu, syn austro-węgierskiego barona i japońskiej arystokratki, wychowany na zamku w czeskich Pardubicach, deklamujący po niemiecku Goethego, studiujący biologię i matematykę po rosyjsku, rozmawiający z chłopami po węgiersku, stworzył ruch paneuropejski. Na długo przed Unią Europejską ściągnął do Wiednia czołowych polityków i kwiat intelektualny ówczesnej Europy. Ogłosił kres epoki wojen i potrzeby granic. Narody miały współpracować ze sobą w ramach wielkich związków – z jednej strony Stany Zjednoczone Ameryki, z drugiej Stany Zjednoczone Państw Europejskich.

To tak naprawdę była tylko chwila naiwności. Kilka lat fałszywego poczucia bezpieczeństwa. Ale wystarczyło, żeby zlekceważyć społeczne konsekwencje wielkiej depresji i polityczne koszty wojennych reparacji nałożonych na Niemcy. Żeby kolejne pół wieku zdominowały wojny, morderczy terror dyktatury faszystów i komunistów.

A już w miesiąc od upadku muru berlińskiego Francis Fukuyama opublikował głośny esej „Koniec historii”. Nowy liberalny porządek świata miał być końcem drogi, do jakiej zmierzała ludzkość od wieków. W dziewięć lat od książkowej publikacji wizji Fukuyamy samoloty uderzyły w nowojorskie wieże. Tym razem, jak po zamachu na arcyksięcia czy po anektowaniu przez Niemcy Sudetów, też nikt nie rozumiał, co się stało. Po co ktoś by to robił w świecie – jak pisał Fukuyama – „szczęśliwym i usatysfakcjonowanym bytem całego gatunku homo sapiens?”.

Potem Irak, Afganistan, kolejne zamachy, terror terrorystów i antyterrorystów uświadomiły nam, że człowiek, którego poznaliśmy w książce Thomasa Friedmana „Ziemia jest płaska” nie był jeszcze tym ostatnim…

Ale siła wiary w idyllę jest ogromna. Europa szybko otrząsnęła się z szoku po zamachach w Londynie i Madrycie. Niemiecki kanclerz oskarżał Amerykę o burzenie spokoju, Bruksela prowadziła śledztwo w sprawie tajnych więzień, włoskie sądy ścigały agentów CIA. Robert Kagan w książce „Potęga i raj. Ameryka i Europa w nowym porządku świata” oskarżał Europę o uciekanie od realiów nowego świata.

Wiara w „ostatniego człowieka”, choć groźna, jest niezwykle nęcąca. Dla filozofów, ale i dla polityków. Prezydent Obama w głośnym już wystąpieniu przed Narodami Zjednoczonymi mówił: „Jestem głęboko przekonany, że jak nigdy w historii ludzkości interesy narodów są zbieżne”. Dziś mądrzejszy nie tylko o Gruzję, Jemen, ale i o Pakistan, uparcie powtarza, że przyszedł bezpieczny czas na największy w historii program nuklearnego rozbrojenia.

Naiwna wiara, że największe zadania Ameryki w świecie to stać „obok dziewczynki, która od lat chciała iść do szkoły w Afganistanie... obok kobiet walczących o swoje prawa w Iranie i… młodego człowieka, któremu korupcja uniemożliwia podjęcie pracy w Gwinei”.

Są dwie naprawdę groźne chwile w historii. Te, kiedy tracimy wiarę, że wszystko wróci jeszcze do normalności, i te, kiedy wierzymy, że nic już nie może zburzyć naszej normalności. Dziwnie się przeplatają w naszych dziejach.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Jak Kaczyński został Tysonem
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji