Naiwna wiara, że największe zadania Ameryki w świecie to stać „obok dziewczynki, która od lat chciała iść do szkoły w Afganistanie... obok kobiet walczących o swoje prawa w Iranie i… młodego człowieka, któremu korupcja uniemożliwia podjęcie pracy w Gwinei”.
Są dwie naprawdę groźne chwile w historii. Te, kiedy tracimy wiarę, że wszystko wróci jeszcze do normalności, i te, kiedy wierzymy, że nic już nie może zburzyć naszej normalności. Dziwnie się przeplatają w naszych dziejach.
Przelotne epoki uśpienia, złudne poczucie bezpieczeństwa – naiwność, którą po latach z nostalgią wspominają zatracone pokolenia. Podziwiamy je dziś w eleganckich esejach XIX w. filozofów uśpionych epoką wiecznego pokoju, tworzących w nowym porządku świata po kongresie wiedeńskim. W „Świat jako wola i przedstawienie” Artura Schopenhauera czytamy, że człowiek mógł wreszcie wygenerować dodatkową energię i uwolnić się od zbędnych rozterek – stając się bezinteresownym widzem w estetycznej kontemplacji. Siła woli i granice umysłu były jedyną barierą dla angielskiego dżentelmena Phileasa Fogga w podróży „W osiemdziesiąt dni dookoła świata”. Juliusz Verne nigdzie nie używa słowa „globalizacja”, ale świat staje się mały i przyjazny. Rozniecać wyobraźnię miały już tylko maszyna parowa i zamorski handel. Wojna była nierealnością, bo któż miałby wtedy z kim walczyć, skoro interesy wszystkich były ze sobą splątane. Świat XIX w. był technokratycznie bezpieczny.
To właśnie wtedy Fryderyk Nietzsche tworzy „ostatniego człowieka”, który jest zadowolonym leniem. Z „Tako rzecze Zaratustra” dowiadujemy się, że możemy rozkoszować się wygodą, lekceważyć niebezpieczeństwa, aż świat otoczy kokon bezpieczeństwa, my zaś staniemy się „trudni do pozbycia jak psie pchły”.
Ale to właśnie ten XIX wiek nadczłowieka rozumianego jako wolna jednostka, nieznajdujący logicznego wytłumaczenia dla przemocy, dał początek anarchistom, nacjonalistom i I wojnie światowej. Najstraszniejszej z wojen, która miała dać człowiekowi mądrość do unikania podobnych koszmarów w przyszłości. W 1923 roku książę Richard Coudenhove-Kalergi, uosobienie ówczesnego internacjonalizmu, syn austro-węgierskiego barona i japońskiej arystokratki, wychowany na zamku w czeskich Pardubicach, deklamujący po niemiecku Goethego, studiujący biologię i matematykę po rosyjsku, rozmawiający z chłopami po węgiersku, stworzył ruch paneuropejski. Na długo przed Unią Europejską ściągnął do Wiednia czołowych polityków i kwiat intelektualny ówczesnej Europy. Ogłosił kres epoki wojen i potrzeby granic. Narody miały współpracować ze sobą w ramach wielkich związków – z jednej strony Stany Zjednoczone Ameryki, z drugiej Stany Zjednoczone Państw Europejskich.