Trzeźwy bankier, pijany rechot historii

Potęgę zawdzięczali tytoniowi i jak papierosowy dym rozpłynęli się w dziejach. Kronenbergowie

Publikacja: 27.02.2010 13:59

Leopold Kronenberg z opaską członka Delegacji Miejskiej.

Leopold Kronenberg z opaską członka Delegacji Miejskiej.

Foto: Muzeum Historyczne m.st. Warszawy

Tę historię należy opowiadać od końca. Zacząć od srebrnych drucików binokli z noskami wybitymi masą perłową. Od kluczyków z przytroczonym na wypłowiałej wstążce biletem wizytowym. Oczka sygnetu, na którego błękitnym tle srebrzy się herb „Strugi”. Uchwytów do zawieszania portier, powyginanych w wymyślne esowate kształty.

To o nich specjalista od muzealnych zbiorów napisze, że są tylko garścią przypadkowych przedmiotów, które zmieściły się do walizki uchodźców. I że stanowią jedynie odległe, smutne wspomnienie. Ich posiadacz – Leopold Jan, ostatni z Kronenbergów – zmarł w grudniu 1971 r. w Los Angeles. Nie zostawił dzieci.

Wiosną 1972 r. do Polski przyjeżdża wdowa, Janina Kronenberg. Chce sprawdzić, czy w kraju, w którym oficjalnie po wsze czasy ma panować socjalizm, znajdzie się miejsce na pamiątki po rodzinie symbolizującej tradycje kapitalizmu. Po rozmowach z prof. Januszem Durko, dyrektorem Muzeum Historycznego Miasta Warszawy, decyduje się przekazać rodzinne zbiory. Z Los Angeles pisze: „Ciągle wspominam mój pobyt w Polsce i smutno mi, że to tak daleko. Miło by było jeszcze raz pojechać, ale czy okoliczności pozwolą?”. Przyjeżdża w 1980 r. Idzie ulicą Piwną, potyka się, upada, umiera.

Kronenbergowie nie doczekali się uznania. Rodzina, która przeznaczyła fortunę na dobroczynność, filharmonię – a także wyścigi konne – nie ma nawet w Warszawie swojej ulicy.

Jedynymi znakami pamięci są bankowa Fundacja im. Leopolda Kronenberga oraz kaplice nagrobne. Smukłe wieżyczki zdobionego witrażami grobowca na cmentarzu ewangelicko-reformowanym. I ciężka, monumentalna budowla z szydłowieckiego piaskowca, którą zaprojektował Artur Goebel na Powązkach. Wcześniej projektował dla nich pałace. Na obydwu kaplicach wypisano nad drzwiami zdanie: „Grób rodziny Leopolda Kronenberga”. To wszystko, co zostało po rodzinie, która symbolizowała ducha epoki i w pewnym momencie była w tej części Europy najpotężniejsza.

– W pamięci Polaków pionierzy postępu nie cieszą się uznaniem. Nawet po wyjściu z PRL przedsiębiorczość gospodarcza, kreowanie i wyrastanie ludzi interesu znajdują się wyłącznie na marginesie zainteresowań historycznych – mówi prof. Ryszard Kołodziejczyk, badacz historii burżuazji, biograf wielu XIX-wiecznych przedsiębiorców.

Tymczasem historia rodziny Kronenbergów pełna jest emocji. Wiele w niej dramatycznych wydarzeń, nieoczekiwanych zwrotów akcji, tragizmu indywidualnych losów. Pokazuje zmienność ludzkiego losu. Można nie mieć nic i zaraz potem mieć wszystko. Można mieć wszystko, a zaraz potem nic.

[srodtytul]Początek[/srodtytul]

W czasach trzeciego rozbioru żydowski kupiec Lejzor Hirszowicz, przybywając z Prus do Warszawy, nie miał nic poza szczęściem. Pochodził z rodziny, która wydała na świat kilku rabinów. Jednak Lejzor, choć wybitnie zdolny, zrezygnował z nauki w chederze i ze studiów religijnych. Zajął się handlem, w Warszawie założył kantor wymiany walut. W ten sposób położył podwaliny pod budowę fortuny. Z czasem kantor stał się domem bankowym, a Lejzor nosi już nazwisko Kronenberg i dodaje imię Samuel. W 1808 r. na dobre zrywa z tradycją. Wyrzuca chałat, goli brodę i pejsy. Teraz jest „Żydem oświeconym”. Sprawia to, że może już kupić kamienicę przy ulicy Miodowej – prawo wymagało bowiem specjalnej zgody na zakup przez Żydów nieruchomości w centrum miasta.

Druga żona Samuela, Tauba Lewy, jest wykształcona, pochodzi z rodziny, która już się zasymilowała. Samuel angażuje się w modną wówczas masonerię. Czy robi to z przekonania czy z wyrachowania? Wiadomo, że w lożach skupiają się wówczas środowiska biznesu i arystokracji. Najważniejsze jednak, że się bogaci. Bankiera stać na wykształcenie dzieci. Stanisław Salomon, doktor medycyny, będzie ordynatorem Szpitala św. Ducha w Warszawie. Henryk Andrzej naczelnym lekarzem szpitala dziecięcego w Moskwie.

Leopold Kronenberg, trzeci syn, uczy się w szkole pijarów, studiuje w Instytucie Politechnicznym na wydziale handlowym i na uniwersytecie w Berlinie. Do Warszawy wraca po stłumieniu powstania listopadowego. W prowadzeniu rodzinnych interesów jest zdumiewająco skuteczny. W czasach terroru Paskiewicza potrafi znaleźć dojścia do carskich urzędników i zapewnić sobie udział w monopolu tabacznym na 21 lat. „Ja nie szukam uznania, lecz poparcia” – mawia. Zakłada dom bankowy, inwestuje w cukrownie, majątek ziemski. Zbliża się do arystokracji.

– Trafnie, z ogromnym wyczuciem czasu angażował się w tych dziedzinach życia, które wyrastały z ducha epoki i postępu cywilizacyjnego – ocenia prof. Ryszard Kołodziejczyk.

Leopold żeni się w roku 1845. Róża Leo pochodzi z rodziny żydowskiego lekarza, który przeszedł na protestantyzm. Jest o 15 lat młodsza od Leopolda. Kronenberg dla małżeństwa zmienia wyznanie.

Mimo bogactwa jest oszczędny. Współcześni będą się dziwić, że młodą żonę wprowadza do kawalerskiego mieszkania na Świętojerskiej, w którym sypialnię od saloniku odgradzał zaledwie parawan. Ten ascetyczny styl życia szybko jednak odchodzi w niepamięć. Kronenberg najpierw kupuje pałacyk przy ul. Długiej. Potem za milion rubli zbuduje przy ul. Mazowieckiej własny pałac, który w żartach będzie nazywał pomnikiem własnej lekkomyślności. Przepastny budynek synowie sprzedadzą Bankowi Polskiemu. Przetrwa wojnę, komunistyczne władze zburzą go dopiero w 1962 r. Wcześniej jeden z Kronenbergów wyniesie stamtąd osiem uchwytów do zawieszania portier, powyginanych w wymyślne esowate kształty. Tych samych, które spoczną w Muzeum Historii Miasta Stołecznego Warszawy.

Na razie jednak w pałacu Kronenberga bywają arystokraci i artyści. Finansista przyjaźni się z pisarzem Józefem Ignacym Kraszewskim. To jemu powierza funkcję redaktora naczelnego „Gazety Polskiej” – pisma, którym ma zamiar wpływać na nastroje Polaków, uspokajać rozpalone głowy.

[srodtytul]Zryw[/srodtytul]

W 1861 r. strzały do uczestników demonstracji w Warszawie przerywają bankierowi spokojne i dostatnie życie. Ginie pięciu manifestantów, środowiska patriotyczne prą do powstania. Leopold Kronenberg nie chce, by sytuacja wymknęła się spod kontroli. Wstępuje więc do powołanej ad hoc Delegacji Miejskiej. W nocy w sali Resursy Kupieckiej trwa bankiet. Kronenberg serwuje trunki i tytoń. „Ten trzeźwy bankier w owej chwili był pijany wrażeniami, jakie tak niespodziewanie na nas wszystkich spadły. I on był romantykiem, i on nie rozumiał innej polityki, nie widział innej drogi jak ta, która wiodła do odbudowania państwa polskiego” – mówił o nim uczestnik wydarzeń Ignacy Baranowski.

W zakładzie Karola Beyera członkowie Delegacji Miejskiej, świadomi powagi chwili, robią sobie portretowe fotografie. Leopold Kronenberg to mężczyzna o ciężkich rysach twarzy, nadwadze i zmierzwionych włosach. Eksponuje rękaw lewej ręki, na którym widać opaskę członka delegacji. Pozuje bokiem do obiektywu, jakby chciał przekazać: Nie chodzi o mnie, tylko o sprawę.

Po wybuchu powstania wyjeżdża, ponieważ nie ma wątpliwości, że interesują się nim władze carskie, a jednocześnie jest obwiniany o blokowanie walki. Zostawia na rzecz powstania pół miliona złotych z adnotacją: „Sprawa stracona, daję to na ratowanie ludzi”. W 1864 r. wielu w Warszawie oczekiwało, że po powrocie zostanie aresztowany. Jednak Kronenberg przez nikogo nieniepokojony dojechał do pałacu.

[srodtytul]Rozkwit[/srodtytul]

Potrafi ponownie pociągnąć za sznurki i uruchomić rosyjskie koneksje. W 1870 roku zakłada Bank Handlowy. Władze carskie przyznają mu koncesje na budowę kolei. Na tym tle dochodzi do starcia Kronenberga z Janem Blochem, wcześniej partnerem w interesach, mężem bratanicy Emilii Kronenberżanki. Walczą na śmierć i życie. „Przy tym wszystkim mieć wszystkie cugle w ręku… nikt w tym interesie nie może być niczym, tylko moim narzędziem” – zwierza się przyjacielowi Juliuszowi Wertheimowi. Spór przenosi się na grunt literacki. Józef Ignacy Kraszewski pisze książkę „Roboty i prace”. Kronenberg, czyli Werndorf, to uosobienie uczciwości, „jedna z potęg finansowych kraju, był rysów twarzy wybitnych”. Bloch, w powieści Płocki, „mienił się jak kameleon”. – Charakterystyczne, że całe partie powieści autor konsultował pisemnie ze swym inspiratorem – opowiada prof. Kołodziejczyk.

Bloch także nie przebiera w środkach. Jeszcze w 1876 r. w osobistej kancelarii cara ląduje donos z Warszawy przypominający, że zgłaszający się do budowy kolejnej linii kolei Leopold Kronenberg to „człowiek jak najbardziej nieprawomyślny, skompromitowany jeszcze w czasie polskiego powstania”. Opinia publiczna Warszawy staje po stronie Kronenberga. „Leopold Kronenberg skupił obok siebie najzdolniejsze i najuczciwsze żywioły finansowe Warszawy; Bloch ma swoich popleczników przeważnie w Petersburgu” – pisze znana felietonistka Baronowa XYZ, w rzeczywistości dziennikarz Antoni Zaleski.

Leopold Kronenberg umiera w 1876 r. w Nicei. U schyłku życia dysponuje majątkiem szacowanym na 20 milionów rubli. W tej części Europy nie było większego. Od tej pory jednak zasoby topnieją. Choć Leopold Kronenberg przyuczał synów do robienia interesów – żaden nie odziedziczył jego talentu. Urodzeni w dostatku, dobrze wykształceni nie czuli już głodu pieniądza. Bardziej niż ojciec przywiązani są do sentencji Sokratesa, ulubionego filozofa Leopolda Kronenberga, że długie szaty krępują ciało, a bogactwo duszę.

[srodtytul]Prosperity[/srodtytul]

Stanisław, prawnik po Szkole Głównej w Warszawie, ekonomista po studiach w Paryżu i filozof po Uniwersytecie w Heidelbergu, podczas wojny francusko-pruskiej walczy w obronie Paryża. Bohaterstwo zostaje docenione Legią Honorową. W Petersburgu ma pilnować interesów rodzinnych, bo to tam zapadają decyzje w sprawach koncesji na najbardziej dochodowe przedsięwzięcia. Wdaje się w romans z Rosjanką Elżbietą Półtoracką, która dla niego rzuca męża, wyższego urzędnika carskiego. Nad Newą wybucha skandal. Stanisław Kronenberg zostaje oskarżony o znęcanie się nad kilkuletnią córeczką kochanki. Kronenbergowie zatrudniają najwybitniejszych adwokatów. W kolejnych instancjach uzyskują uniewinnienie. Jednak z interesów z rządem muszą się wycofać.

Stanisław żeni się z Elżbietą Półtoracką, sielanka nie trwa jednak długo. Ma niespełna 37 lat, gdy w roku 1887 lekarze rozpoznają u niego chorobę nerwową. Interesy przejmuje drugi z synów Leopolda Kronenberga, Władysław. W paryskiej Ecole Centrale uzyskał tytuł inżyniera. Jest mężczyzną niezwykle przystojnym, o szlachetnych rysach – zupełnie nie przypomina słynnego ojca. Jego posunięcia biznesowe okazują się jednak porażką. W Błesznie pod Częstochową buduje fabrykę płótna, która ma być konkurencją dla fabryk z Żyrardowa. Inwestycja uszczupliła znacznie rodzinny majątek, nie przyniosła jednak zysku.

To ostatecznie przesądza sprawę. Władysław przekazuje zarządzanie majątkiem najmłodszemu bratu, Leopoldowi Julianowi. Osiada w Paryżu, wiedzie życie artystyczne, żeni się z aktorką Łucją Małgorzatą Cheverau, z którą ma córkę. Pod pseudonimem Władysław Wieniec pisze liryczne i patriotyczne pieśni. W Warszawie tworzy Warszawskie Towarzystwo Muzyczne, 250 tysięcy rubli przeznacza dla sierot. Gdy umiera w Cannes w 1892 r., Adolf Peretz pisze: „Był w duszy i usposobieniu artystą. Świat tonów przemawiał doń pokrewnym mu głosem daleko silniej aniżeli brzęk złota w kasach jego ojca lub turkot fabryk, które były jego własnością”.

Leopold Julian także obraca się w sferach artystycznych. Poznaje Józefinę Reszke, światowej sławy śpiewaczkę. Przysadzista blond piękność o puklach włosów poskręcanych nad czołem występuje na największych scenach świata. Leopold Julian zakochuje się bez pamięci. Józefina rzuca dla niego karierę. Po ślubie będzie śpiewać już tylko podczas koncertów charytatywnych. Wiodą sielskie życie – co uwiecznione jest na zdjęciach z Brzezia, rodzinnej posiadłości. W 1889 r. rodzi się córka Józefina Róża. Dwa lata później przychodzi na świat syn Leopold Jan, jednak matka umiera podczas połogu.

[srodtytul]Niepodległość[/srodtytul]

Rosyjska rewolucja 1917 r. zastaje Leopolda Juliana w Petersburgu. Pisze do nowej władzy, szuka protekcji nawet u Dzierżyńskiego, by móc wrócić do kraju. W końcu pomaga kontakt z ówczesnym niemieckim wielkorządcą w Warszawie.

Wierzy głęboko w odzyskanie przez Polskę niepodległości. Swe analizy polityczne, w których szczególne nadzieje wiązał ze Stanami Zjednoczonymi, opisał w książce „Polska wobec stron walczących”. Po 1918 r. poświęca się prowadzeniu majątków w Wieńcu i Brzeziu oraz muzyce. Spłaca długi Filharmonii Warszawskiej, której był współzałożycielem, czasem dla przyjemności dyryguje orkiestrą. Umiera w Brzeziu w 1937 r.

Córka Leopolda Juliana, Józefina Róża, pulchne rysy twarzy odziedziczyła po matce. Fotografowana jest najczęściej z bratem. Na miękkich poduszkach. W parku. Z siatką na motyle. Z lalką i ptakiem. W koronkach, falbankach. W ostentacyjnym luksusie. I – co musi budzić zdziwienie – ze smutkiem w oczach, bez uśmiechu. Jakby patrząc nie w obiektyw, lecz w przyszłość, widziała swój los. Jej małżeństwo skończy się separacją. Józefina Róża przeżyje dwie wojny. W 1946 r. – gdy wydaje się jej, że najgorsze minęło – nie zdecyduje się na wyjazd z kraju wraz z bratem. Władza ludowa zareaguje na ten nietakt w 1949 r., oskarżając ją o nielegalną działalność polityczną i szpiegostwo na rzecz brytyjskiego wywiadu. W 1953 r. zostanie skazana przez stalinowski sąd na siedem lat więzienia. Będzie siedziała na Rakowieckiej, potem w ciężkim więzieniu dla kobiet w Fordonie. Gdy wyjdzie, na mocy amnestii z 1956 r., nie będzie miała do czego wracać, sąd orzekł bowiem o przepadku mienia. Blisko 70-letnia kobieta trafi do zrujnowanej kamienicy przy Kruczej w Warszawie, gdzie w nędzy doczeka końca życia. Zginie potrącona przez samochód.

Leopold Jan podziela pasje ojca, znakomicie czuje się w majątkach w Wieńcu i Brzegu. Na studia wybiera agronomię w Monachium. Podczas I wojny światowej wstępuje do armii rosyjskiej, gdzie dosłuży się stopnia oficerskiego i Krzyża św. Jerzego. W 1916 r. nawiązuje kontakt z Komitetem Polskim w Londynie i Polskim Komitetem Narodowym w Paryżu. W grudniu 1918 r. wraca do Polski. Bierze udział w powstaniach w Wielkopolsce i na Śląsku. Mundur zdejmuje w 1921 r.

Uwielbia konie. W swoich majątkach prowadzi hodowlę, jest członkiem Towarzystwa Wyścigów Konnych i Polskiego Związku Jeździeckiego. Nawiązuje kontakty ze stowarzyszeniami angielskimi. W Anglii poznaje Wandę de Montalto. Pobierają się, mają dwoje dzieci – Leopolda Wojciecha i Wandę.

Wybuch wojny 1939 r. zastaje rodzinę Kronenbergów w Polsce. W pierwszych dniach września od bomby ginie Wanda de Montalto Kronenberg. Leopold Jan szkoli akowską młodzież, pracuje dla konspiracyjnej prasy. Syn Leopold Wojciech studiuje w Wyższej Szkole Agrarnej. Przystojny, bystry, wysportowany, znakomicie jeździ konno i świetnie strzela. Wyćwiczył to na polowaniach. Chce do wojska. Ojciec wymusza na nim obietnicę, że najpierw skończy studia.

Dyplom magistra otrzymuje w 1943 r. Wkrótce potem ginie. Prawdopodobnie w walkach partyzanckich na Kielecczyźnie. W „Liście strat ziemiaństwa polskiego” zapisano, że w AK miał pseudonim Lotek.

[srodtytul]Upadek[/srodtytul]

Jego siostra Wanda, ładna brunetka, podczas wojny mieszka w Warszawie. Ma do wyłącznej dyspozycji piętro czynszowej kamienicy stojącej tuż za Zachętą. Utrzymuje kontakty z AK, jednak wkrótce zaczyna być podejrzana o szpiegowanie dla gestapo. Nie wiadomo, co ją do tego popchnęło. „Współpraca Wandy Kronenberg z Niemcami w Warszawie była wtedy tajemnicą poliszynela” – pisał Kazimierz Leski w „Życiu niewłaściwie urozmaiconym”. Podziemie wydało na nią wyrok śmierci. Jednak za pierwszym razem wyszła cało. Gdy żołnierze z kompanii porucznika Porawy czekali na nią w domu, Wanda Kronenberg już na ulicy zorientowała się, że coś jest nie w porządku. Żyła jeszcze kilka miesięcy. Wyrok wykonano w pierwszych dniach powstania warszawskiego. Młoda kobieta pomagająca przy wynoszeniu rannych z budynku komendy straży ogniowej wzbudziła podejrzenie, bo na pytanie, z jakiego jest oddziału, wymigiwała się od odpowiedzi. W jej torebce znaleziono legitymację agenta gestapo na nazwisko „Wanda von Kronenberg”. Zastrzelił ją Władysław Abramowicz, dowódca II rejonu Obwodu Śródmieścia AK. Już po wojnie Heathfield School, szkoła, której była uczennicą, przesłała na ręce Leopolda Jana kondolencje, nadmieniając, jak bardzo jest dumna ze swojej wychowanki. Dyrektor placówki pisała o zamiarze uczczenia pamięci uczennic poległych w czasie wojny. Czy rodzina znała okoliczności, w jakich zginęła Wanda Kronenberżanka? Czy to przypadek, że wśród 88 rodzinnych fotografii, które Leopold Jan przechowywał i które znalazły się w Muzeum Historycznym m. st. Warszawy, nie ma ani jednego zdjęcia córki?

Sam Leopold Jan na przełomie lat 1946 i 1947 wyjeżdża z Polski. Nigdy już nie wróci. Do walizki wkłada rodzinne zdjęcia, dokumenty, srebrne binokle, oczko sygnetu, kluczyki ze wstążką, uchwyty do portier. W Anglii żeni się po raz drugi – z Janiną z Byszewskich. W połowie lat 50. wyjeżdżają do Stanów Zjednoczonych. Działa w kole byłych żołnierzy Armii Krajowej. Pod koniec życia zostaje honorowym prezesem. Na każdym zdjęciu, także na tym ostatnim – z podróży do Maroka w 1967 r. – w klapie marynarki ma wpięty znaczek Polski Walczącej. Często wraca wspomnieniami do kraju. O swoich przodkach pisze do kuzynki: „Myślę czasem, w jak pięknym czasie bez wojen była ich kariera. Byli sławni i bogaci”.

[i]Korzystałam m.in. z książki prof. Ryszarda Kołodziejczyka „Portret warszawskiego milionera”, pisanych przez niego biografii w PSB m.in. Leopolda Kronenberga (1812 – 1878) portret własny, oraz katalogu Muzeum Historycznego Miasta Warszawy „Kronenbergowie”.[/i]

Tę historię należy opowiadać od końca. Zacząć od srebrnych drucików binokli z noskami wybitymi masą perłową. Od kluczyków z przytroczonym na wypłowiałej wstążce biletem wizytowym. Oczka sygnetu, na którego błękitnym tle srebrzy się herb „Strugi”. Uchwytów do zawieszania portier, powyginanych w wymyślne esowate kształty.

To o nich specjalista od muzealnych zbiorów napisze, że są tylko garścią przypadkowych przedmiotów, które zmieściły się do walizki uchodźców. I że stanowią jedynie odległe, smutne wspomnienie. Ich posiadacz – Leopold Jan, ostatni z Kronenbergów – zmarł w grudniu 1971 r. w Los Angeles. Nie zostawił dzieci.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą