Milioner prosi o wysokie podatki

Łukasz Foltyn jest człowiekiem zupełnie innym niż niemal wszyscy polscy politycy. Wielbiciel kapitalizmu, a zarazem wojujący socjaldemokrata. Lewicowiec odrzucający rewolucję. Patriota niewywieszający flagi. Zatopiony w nowych technologiach. Naiwny marzyciel czy prawdziwy wizjoner?

Aktualizacja: 13.10.2007 06:05 Publikacja: 13.10.2007 05:32

Milioner prosi o wysokie podatki

Foto: Agencja Gazeta

Foltyn większość życia spędza w sieci. Sam przyznaje, że 99 procent jego kontaktów ze światem zewnętrznym są wirtualne.

– Spotyka się pan na kolacji ze znajomymi? – Nie, nie, wolę pogadać przez Internet – krzywi się. Porozumiewa się przez komunikator internetowy Gadu-Gadu, który sam stworzył. Pisze, dyskutuje, czyta. Dużo i z różnych dziedzin. Raporty, opracowania, projekty rozwiązań. Byle nie zmarnować czasu. Książek raczej nie tyka. Jeśli już, to ich omówienia. – Przeczytałem ze dwie czy trzy filozoficzne książki. Okropnie długie. A wszystko to można było streścić na kilku kartkach. Strata czasu – mówi.

Jeśli spotyka się w realu, to w ulubionym warszawskim centrum handlowym Arkadia, bo tam jest wszystko pod ręką.

Ma 33 lata, jest milionerem i z biznesu przeskakuje do polityki. Ale nie wygląda ani na bogacza ani na politycznego fightera. Miły, łagodny, pucułowaty miś. W koszuli na wierzchu, z uśmiechem na twarzy. Jest ostrym, nowym lewicowcem. Ale dość nietypowym. Próbował z ugrupowaniami radykalnej lewicy, ale niespodziewanie wylądował w PSL, na pierwszym miejscu warszawskiej listy do Sejmu. Obok Tuska, Kaczyńskiego, Borowskiego.

– Nawet nie będę próbował z nimi walczyć. Chcę mówić tylko o swoim programie – deklaruje.

Co może wnieść do polskiej polityki? – Poglądy prawdziwie lewicowe – uważa Sławomir Sierakowski, szef „Krytyki Politycznej”. – Tego ciągle brakuje w polskiej polityce, choć są partie nominalnie lewicowe. Poza tym, patrząc na kastowość i długowieczność polskiej klasy politycznej, sam fakt, że Foltyn jest nowy i wolny od złych przyzwyczajeń, już jest wielką jego zaletą.

Foltyn nie wstydzi się swego sukcesu, swojej zamożności. – Jestem kapitalistą, a nie rewolucjonistą – podkreśla.

– Nosi pan koszulki z Che Guevarą? – Nie, nigdy. Jestem przeciwko rewolucjom, bo podczas nich więcej się burzy, niż buduje – deklaruje. A on chce zrobić coś dla społeczeństwa. Zarobił, teraz chce trochę naprawić Polskę.

Ale w dniu świąt narodowych nie wywiesza flagi narodowej przed domem. – To są puste gesty.

– Wolę oddać hołd swoim działaniem – mówi. – W Muzeum Powstania Warszawskiego nie byłem. Decyzja o rozpoczęciu walki była politycznie zła. Ale doceniam to, co robili powstańcy w Warszawie. Może jestem tu tylko dlatego, że ktoś oddał za mnie życie. To jest dla mnie zobowiązaniem – mówi.

Do czego? Na przykład, by płacić wysokie podatki. Jego głównym wrogiem jest neoliberalizm. To słowo pada w niemal każdym jego tekście, w każdej wypowiedzi.

Chciał zorganizować akcję wśród zamożnych biznesmenów na rzecz płacenia podatków. I kolportować koszulki z napisem „Chcę płacić wysokie podatki”. Ale zdaje się nie znalazł wielu chętnych.

Foltyn jest przykładem kariery w amerykańskim stylu. Dowodem na to, że jak ktoś chce, to może. Od dzieciństwa pasjonował się komputerami. Mama kupowała mu pismo „Bajtek”. W ósmej klasie wygrał konkurs matematyczny i dzięki temu dostał się do najlepszego liceum w Radomiu. Pierwszy program komputerowy zaczął pisać w drugiej klasie licealnej. Sprawdzał go u kolegów, bo sam nie miał komputera. Chciał stworzyć program, który by przyspieszył zapisywanie innych programów na taśmie magnetofonowej. Projekt się nie powiódł. Ale od początku uczył się, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach.

Koledzy z klasy wspominają, że miał kłopoty z angielskim i musiał walczyć o pozytywną ocenę. Zaproponował nauczycielowi, że napisze program, który pomoże uczniom w nauce angielskiego. Przesiedział noc, program napisał. Zdał do następnej klasy.

Jeszcze w liceum nawiązał kontakt z Markiem Sellem, jedną z legend polskiej informatyki, twórcą programu antywirusowego mks_vir. Zaczął zarabiać pierwsze pieniądze.

Zaraz po liceum rozpoczął działalność gospodarczą. Napisał program Foltyn Commander, który był konkurencją znanego Norton Commander. Sprzedawał go dziesięć razy taniej niż potężny konkurent. Wtedy pierwszy raz zetknął się z publicznymi instytucjami. Próbował sprzedać swojego Commandera Ministerstwu Edukacji. Nie udało się. Ale Kancelaria Senatu wzięła od niego 100 kopii, po 20 złotych. I już od pierwszego roku studiów ( na informatykę się nie dostał, przyjęto go na elektronikę) mógł się sam utrzymywać. Rok później urodziło mu się dziecko i wystraszył się, że dochody z własnej firmy nie wystarczą. Zatrudnił się na etat u Marka Sella. – Bo bezpieczeństwo socjalne sprzyja przedsiębiorczości – podkreśla od razu.

Trochę przez przypadek napisał program do wysyłania bezpłatnych esemesów i zaczął go rozpowszechniać. Najpierw wśród znajomych, za darmo. Wkrótce programu używało 60 tys. użytkowników, którzy musieli się zarejestrować. – Miałem już dobrą bazę danych – wspomina.

Na początku 2000 roku postanowił zbudować pierwszy polski komunikator internetowy. Bo przeczytał, że program ICQ (ówczesny bardzo popularny komunikator) firma America OnLine kupiła za 500 mln dolarów. – To mnie zainspirowało. Zrobię komunikator i sprzedam – postanowił.

Miał tylko pomysł i bazę danych użytkowników sms express. Znalazł inwestora, który wykupił 45 procent jego firmy za 700 tys, złotych. Te pieniądze były przeznaczone na rozwój spółki, biuro, pensję jego i kilku ludzi. Miał zatrudnić trzech programistów, wziął jednego. A i tego szybko zwolnił. Pracował sam.

Po czterech miesiącach miał już pierwszą wersję Gadu-Gadu. Rozesłał ją potencjalnym użytkownikom. Ale przyszły ciężkie lata. Bańka internetowa z 2000 roku pękła szybko, przyszła dekoniunktura, firma nie przynosiła przychodów. Przez parę miesięcy nie miał nawet na pensję dla siebie. Ale wierzył, że to minie, że musi się udać, bo projekt jest dobry. By firma mogła się utrzymać, sprzedał dalsze 35 procent udziałów. W 2003 roku zaczęły się przychody. Następnie pierwsze oferty kupna firmy. Pojawiła się propozycja za 30 milionów złotych. – Ja bym im sprzedał, na szczęście mój inwestor powstrzymał się. Wkrótce weszli na giełdę. Dziś firma jest warta grubo ponad 300 milionów złotych. I tak niemal z dnia na dzień skromny informatyk stał się milionerem.

Od dwóch lat nie pracuje, bo inwestor postanowił go zwolnić. Obecność Foltyna miała nie sprzyjać rozwojowi firmy. Foltyn ma w niej teraz 10 procent udziałów, jest w radzie nadzorczej spółki i gra na giełdzie.– Mam pomysły na nowe biznesy, ale brak mi motywacji, by je robić. Byt mam już zapewniony, teraz chcę coś zrobić dla społeczeństwa – deklaruje.Zwykle z ludźmi, którzy mają wielkie sukcesy, dużo pieniędzy albo ocierają się o politykę, trudno się umówić. Z Foltynem bardzo łatwo. Przyznaje, że ma niewiele obowiązków. Rano odwozi starszego syna do szkoły. W południe gra w tenisa z młodszym synem. – Nigdy nie pracowałem bardzo dużo. Jak ktoś regularnie siedzi w pracy do późna, to znaczy, że źle sobie organizuje pracę.

– Rano się budzę i myślę, że nic nie muszę już robić, albo że po prostu mogę robić, co chcę, spełniać wszystkie zachcianki. I to wcale nie jest takie wesołe – wyznaje szczerze.

– Łukasz jest kompletnie bezpretensjonalny i ma w sobie dużo szczerej naiwności – mówi działacz lewicowy Piotr Szumlewicz.– Miałem kilka opcji – tłumaczy Foltyn. – Mogłem wyjechać z kraju i żyć w jakimś dobrze rządzonym państwie, ale chcę, żeby tutaj, w Polsce, wszystkim żyło się dobrze i by byli dobrze rządzeni – mówi. I dlatego wybrał politykę.

Z Szumlewiczem pierwszy raz spotkali się na dyskusji w warszawskim oddziale Fundacji im. Róży Luksemburg, przybudówki niemieckiej PDS, gdzie często spotykają się działacze tzw. nowej lewicy. Miał tam mocne wejście. – Chyba ze cztery razy przerywał jakiemuś mówcy i w kółko mówił o neoliberalizmie – wspomina Szumlewicz.

Foltyn sam zgłosił się do Lewicy.pl. Tam trafić zresztą bardzo łatwo. Wystarczy zredagować kilkanaście newsów i można zostać przyjętym do redakcji. Redakcja oczywiście jest wirtualna, jej członkowie spotykają się bardzo rzadko. I tak trzydziestolatek mający majątek wart kilkadziesiąt milionów siedział pokornie przy swoim komputerze i redagował informacje na niszowym portalu. Bardzo udzielał się też na rozmaitych internetowych forach dyskusyjnych. Pisał często pod pseudonimem Luke.

Szumlewicz: Pamiętam, jak przyszedł na nasze pierwsze spotkanie redakcyjne w realu. Wszyscy byli ciekawi tego bogacza. Jak jest ubrany, jak się zachowuje. A przyszedł zwykły facet w koszuli góra za 80 zł. Normalny, zamówił 15 pizz dla wszystkich.

Z Lewicy.pl wyleciał, bo uważał, że rząd nie jest od tworzenia miejsc pracy, ale od zapewnienia, by normy pracy i płacy były godne. Foltyn chciałby niemal wszystko sprywatyzować. Jednak jego zdaniem firmy prywatne muszą podlegać regulacjom państwowym zabezpieczającym interesy społeczne. – Każdy ma prawo się bogacić, ale powinien płacić solidne pieniądze pracownikom i składać się na opiekę społeczną – mówi. – Ja jestem kapitalistą i jestem za kapitalizmem. Tyle że za uczciwym kapitalizmem – podkreśla.

Zapisał się do Polskiej Partii Pracy, jednej z bardziej radykalnych organizacji lewicowych. Wyrzucili go po dwóch tygodniach. – Uznali mnie za burżuja. Nie za mój status, ale za poglądy antyrobotnicze i proburżuazyjne – mówi.

Spór powstał przy okazji walki o szpital we Wrocławiu. Działacze PPP pojechali bronić zadłużonego szpitala przed komornikiem. – A ja im tłumaczyłem, że komornik wykonuje swoją pracę, a długi trzeba spłacać. To wina rządu, że doprowadził do takiej sytuacji – mówił. Wyleciał, bo bronił komornika, „ostatniego ogniwa złego systemu”.

Lubi mówić rzeczy niepopularne. Dlatego z radykalnymi lewicowcami zwykle się szybko żegnał. – On jest spontanicznie nonkoformistyczny – przyznaje Szmulewicz.

Sławomir Sierakowski mówi: – Foltyn jest najciekawszy, gdy mówi o potrzebie zmiany polityki gospodarczej, kiedy mówi prawdę o polityce podatkowej, o różnych możliwych rozwiązaniach, gdy wszyscy umieją tylko rytualnie powtarzać, że podatki można jedynie obniżać.

– Jestem przeciwny akcjom charytatywnym. Nie pomagam w ten sposób. Ja chcę płacić wysokie podatki. Pomoc nie może być uzależniona od czyjejś dobrej woli. Obowiązkiem państwa jest pomoc słabszym i powinien zapewniać to dobrze zorganizowany system – mówi.

Jego konikiem są oczywiście nowe technologie. Państwo powinno wspierać ich rozwój. W urzędach wszystko powinno załatwiać się przez Internet. Życie było o wiele łatwiejsze. Przedsiębiorstwa powinny mieć obowiązek współpracy z wyższymi uczelniami. Jeśli jest ogłaszany jakiś przetarg na informatyzację, w warunkach powinno być określone, że dana firma ma obowiązek zlecania części pracy instytutom naukowym czy wyższym uczelniom.

Poglądy polityczne Foltyn ma zmienne, co sam przyznaje. Na początku lat 90. był bliski ZChN, potem fascynował go Korwin-Mikke. Potem głosował na SLD. Ale nie mógł już zaakceptować działań Leszka Millera i Jerzego Hausnera. – Oni nie mieli nic wspólnego z lewicowością. Podatek liniowy dla przedsiębiorców byłby największym skandalem – zżyma się.

Kilka miesięcy temu założył własną partię socjaldemokratyczną. Ale szybko ją porzucił. Teraz startuje z list PSL.

Waldemar Pawlak: – Foltyn to symbol sukcesu internetowej gospodarki. Zaczął od niczego i osiągnął bardzo wiele. Bo miał bardzo dobry pomysł i włożył weń dużo pracy. Takich ludzi powinniśmy w Polsce promować.

Z Waldemarem Pawlakiem połączyła go wiara w wagę rozwoju nowych technologii. Tyle że PSL zbliża się coraz bardziej do liberalnej Platformy, a słowo „liberalizm” wywołuje gęsią skórkę u Foltyna. Jednak miłość do Internetu, Linuksa i open source znaczy dla nich więcej niż różnice ideowe. Obaj też piszą blogi. Pawlak dał mu najtrudniejszy okręg. W poprzednich wyborach PSL przegrało w Warszawie z kretesem.– Łukasz odniósł łatwy sukces z Gadu-Gadu i teraz myśli, że z polityką też pójdzie mu tak łatwo – mówi Piotr Szumlewicz. A polityka okazuje się trudniejsza.

Foltyn większość życia spędza w sieci. Sam przyznaje, że 99 procent jego kontaktów ze światem zewnętrznym są wirtualne.

– Spotyka się pan na kolacji ze znajomymi? – Nie, nie, wolę pogadać przez Internet – krzywi się. Porozumiewa się przez komunikator internetowy Gadu-Gadu, który sam stworzył. Pisze, dyskutuje, czyta. Dużo i z różnych dziedzin. Raporty, opracowania, projekty rozwiązań. Byle nie zmarnować czasu. Książek raczej nie tyka. Jeśli już, to ich omówienia. – Przeczytałem ze dwie czy trzy filozoficzne książki. Okropnie długie. A wszystko to można było streścić na kilku kartkach. Strata czasu – mówi.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą