Senegal to rzeczywiście sprawnie funkcjonująca demokracja, w której opozycja i media pełnią funkcje kontrolne, a konflikty rozwiązuje się metodami politycznymi. Przywódcy religijni, tzw. marabuci, mają ogromne wpływy wśród ludności, potrafią czasem decydować o wyniku wyborów, ale nie deformuje to w zasadniczy sposób świeckiego charakteru państwa.Wielka w tym zasługa ojca założyciela niepodległego Senegalu Leopolda Senghora, jednego z najwybitniejszych polityków afrykańskich XX wieku, poety, katolika, członka Akademii Francuskiej. Uchronił Senegal od budowania tożsamości metodami rewolucyjnymi, zjednoczył kraj i wprowadził w nim rzeczywistą demokrację. Dziś Senegalem rządzi ponad 80-letni Abdulaye Wade, który oskarżany jest przez opozycję o ciągoty zamordystyczne, ale tak naprawdę nikomu krzywdy nie robi.– On ma pewien uraz, bo prawie 30 lat był w opozycji, więc jak się dorwał do władzy, czasem wychodzą na wierzch te jego kompleksy – tłumaczy mi znajomy Polak, mieszkający od lat w Senegalu.
Ale Senegal to również kraj analfabetów i krańcowej nędzy sąsiadującej z przepychem dla nielicznych. To kraj, w którym przeciętnej rodziny nie stać na wykształcenie dziecka, a głównym marzeniem tysięcy młodych mężczyzn jest przedostanie się na pirodze na Wyspy Kanaryjskie. Niektórym się udaje, większość wpada w ręce hiszpańskiej straży przybrzeżnej, której łodzie w poszukiwaniu uciekinierów patrolują również wody Senegalu. Wielu nie dociera do brzegu i tonie w oceanie.– Dlaczego decydujecie się na to, skoro szansa na dotarcie do Europy jest tak mała? – pytam dwudziestokilkuletniego rybaka z Yoff pod Dakarem.
– Bo tutaj jest jeszcze gorzej. Bo nie ma żadnych perspektyw. Bo chciałbym pomoc moim rodzicom na starość, a jeśli nie ucieknę do Europy, nie dam rady.Mój rozmówca już raz próbował uciec, bezskutecznie. Teraz czeka na następną okazję i – jak mówi – nie ma takiej siły, która go od tego odwiedzie. Pytam, czy wie, w jakich warunkach żyje większość afrykańskich imigrantów w Europie. Czy zdaje sobie sprawę, że nawet jeśli przedostanie się do Europy, latami będzie wegetował jako nielegalny imigrant?– Słyszałem, że nie jest im tam lekko, ale przynajmniej mają jakieś perspektywy. My nie mamy żadnych. A poza tym jesteśmy jak święty Tomasz: nie uwierzymy, póki nie zobaczymy.
Zaczynam rozumieć, skąd się bierze przekonanie Afrykańczyków, że każdy Europejczyk ma pieniądze i jest szczęśliwy.Siedzę na tarasie restauracji mojego hotelu na przedmieściach Dakaru. U wejścia pojawia się jakiś człowiek pragnący sprzedać mały stolik. Demontuje go na moich oczach, potem składa, macha do mnie przyjaźnie, uśmiecha się. Daję do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany, ale on powtarza swoje gesty przez 15 minut, pół godziny. Mija godzina, czekam na swój posiłek, który wreszcie dostaję, a on tkwi niewzruszony i chwyta się mojego wzroku jak pijany słupa. Gdy tylko spojrzę na niego, a on to zauważy, wstępuje w niego nowa nadzieja. Co jakiś czas ze smutną miną daje za wygraną i odchodzi, ale zaraz wraca i rytuał rozpoczyna się na nowo. Będzie tak wracał codzienne, czasem zobaczę go podczas śniadania, czasem pojawi się przed wieczorem. Rozstawi swój stolik, afrocepeliowskie figurynki, brzydką biżuterię i będzie bez sukcesu zachęcał do kupna.
On nie sprzeda swojego stolika, podobnie jak setki handlarzy z placu Niepodległości w Dakarze nie sprzedadzą swoich podrabianych perfum, zegarków, walizek, pokrowców na garnitury, koszulek z nazwiskiem kapitana reprezentacji El Haji Diouffa i innej tandety. Podaż przekracza tu popyt po tysiąckroć, a więc o co chodzi?Na plaży w wiosce rybackiej Yoff codziennie przed 17 rybacy wyładowują połów. Ich żony obrabiają ryby, skrobią mniejsze sztuki, ogromne tuńczyki, mieczniki, rekiny tną w grube płaty i wystawiają na sprzedaż na plaży. Czasem przychodzi ktoś ze wsi, by zakupić kilka ryb, ale 90 procent kobiet nigdy nie sprzeda nic. One po prostu siedzą i rozmawiają. Dzieci obok grają w piłkę, psy się wygrzewają w blasku zachodzącego słońca. W tym handlu chodzi o to, by być obok siebie, by dzielić się swoją obecnością.