To bardzo dobra szkoła. Bezpieczna, nie trafi do niej żaden diler narkotyków ani inny nieproszony gość. Nikt przecież nie przejdzie przez wartownię, jeśli ochrona nie wylegitymuje go i nie naciśnie guzika otwierającego bramkę. Imponujący budynek zbudowany w podkowę otacza dziedziniec, na którym bawią się dzieci. Nie mamy kompleksu oblężonej twierdzy. Ale czasem lepiej dmuchać na zimne – przyznaje wicedyrektor Piotr Kowalik. – Dlatego też zapewne policja uznała, że przed bramą powinien stać radiowóz.
Ulokowana w sercu starej warszawskiej Woli szkoła nie jest po prostu jedną z wielu prywatnych stołecznych szkół.
– Jesteśmy świadectwem tego, że Hitler przegrał – mówi trochę patetycznie Piotr Kowalik. – Społeczność żydowska w tej części Europy przetrwała. To pewien symbol: nasza szkoła mieści się w budynku, który ma swoją żydowską historię, przed wojną był w niej dom starców dla inteligencji założony przez gminę żydowską.
Jednak pytanie, ile żydowskich dzieci chodzi do szkoły podstawowej i gimnazjum Laudera – Morasha, pozostaje bez odpowiedzi. Nie ma takich statystyk. A poza tym prawda mogłaby być trochę kłopotliwa. Okazałoby się na przykład, że znany filantrop Ronald Lauder, przewodniczący Światowego Kongresu Żydów, który hojną ręką finansuje szkołę, dopłaca do całkiem sporej liczby dzieci z niemających nic wspólnego z żydowskością katolickich rodzin.
– Święto Chanuka jest niedługo przed Bożym Narodzeniem. Kiedy więc zaczynają się ferie i nauczyciel życzy klasie wesołych świąt, to tak naprawdę nie wiadomo, czy on i uczniowie nie myślą o zupełnie innych świętach – przyznaje jedna z matek, posyłających dziecko do szkoły Laudera.