Gdy Tiso został przywódcą państewka opartego na fikcji swobody, musiał sięgać po autorytet mistrza, by maskować politykę uległości wobec Hitlera. Ksiądz Hlinka w oficjalnym akcie państwa słowackiego ogłoszony został ojcem narodu, jego statua stanęła w centrum sali słowackiego Sejmu. Organizacja młodzieżowa wzorowana na Hitlerjugend nosiła nazwę Hlinkovej młodzieży. Jeszcze tragiczniej w pamięć ofiar państwa Tisy wbiła się Hlinkowa Garda – paramilitarne ramię Partii Ludowej pomagające w wyłapywaniu Żydów i polskich kurierów tatrzańskich.
Wtedy to ukuto serwilistyczny slogan „Hitler – Hlinka – jedna linka”, który powrócił jak historyczny bumerang w trakcie wspomnianej niedawnej demonstracji w Bratysławie.
Państwo słowackie upadło wraz z III Rzeszą. Tiso został osądzony i skazany na śmierć w 1947 roku. Komuniści sprawnie wykorzystali jego kolaborację do ukucia terminu „klerofaszyzm” i walki z Kościołem. Hlinka zaś był w komunistycznej propagandzie dyskredytowany jako prekursor wojennej „farskiej republiki” (republiki proboszczów).
Po rozpadzie państwa Czechów i Slowaków w 1993 roku Czesi przejęli całą tradycję przedwojennej Czechosłowacji. Republika z lat 1918 – 1939 była idealnym antywzorem dla szpetnej komunistycznej Czechosłowacji. Nikt nad Wełtawą nie traktował wojennego Protektoratu Czech i Moraw jako formy czeskiego państwa.
W innej sytuacji byli Słowacy. Nasi sąsiedzi zza Tatr nie mieli ochoty na gloryfikowanie masarykowskiej Czechosłowacji. Mimo że ojciec Masaryka był Słowakiem, mało kto uważał go za rodaka. Za to przybyli z emigracji ludacy i słowaccy narodowcy zaczęli rehabilitować nie tylko zacnego Hlinkę, ale i państwo słowackie z prezydentem Tisą na czele.
Tej tendencji, która zbiegła się z odkłamywaniem komunistycznej historiografii, sprzyjała bardzo pozytywna pamięć o Słowacji z lat wojny, jaką zachowało starsze pokolenie.
Słowaccy narodowcy boleśnie odczuwający niedostatek tradycji państwowej nie mogli całkiem ignorować pierwszego słowackiego państwa z lat 1939 – 1945. Państwo wielkomorawskie z IX wieku otoczone jest mgłą niewiedzy, a potem przez ponad tysiąc lat Słowacja, wchodząc w skład Węgier, nie istniała na mapie świata. Pech w tym, że jedyne państwo słowackie, jakie istniało przed 1993 rokiem – stworzone z woli Hitlera – ma zbyt wiele ciemnych kart.
Słowackie powstanie narodowe z 1944 roku, będące po wojnie legitymacją przynależności Słowaków do obozu antyhitlerowskiego, było zakłamywane do cna przez propagandę komunistów. Po 1989 roku, podczas odbrązawiania oficjalnych dziejów, zaczęła wychodzić na jaw zarówno brutalność sowieckich zrzutków-dowódców partyzanckich, ktorzy zdominowali z czasem powstanie, jak i niekiedy dosyć groteskowa nieporadność dowódców armii słowackiej, którzy ten zbrojny zryw zainicjowali.
Próby rehabilitacji Tisy – naturalne wobec odbrązawiania powstania – wywoływały ostre protesty liberalnej i lewicowej inteligencji, organizacji żydowskich, kąśliwe uwagi czeskich komentatorów i niespokojne pytania państw zachodnich.
W rezultacie Tiso jest oficjalnie tematem tabu, chociaż na księgarskich półkach, z katolickimi księgarniami Lucz na czele, można znaleźć wybielające go biografie. Godząc się z faktem, że Tiso jest zbyt kontrowersyjny, słowacka prawica tym bardziej sięga po pamięć o Hlince.
Sto lat po masakrze w Czernovej powróciła idea uczczenia urodzonego tam patrona słowackiej niepodległości. Katoliccy demokraci z Chrześcijańskiego Ruchu Demokratycznego przygotowali dosyć wyważony projekt uchwały, ale zdystansowali ich słowaccy narodowcy. Ich projekt oprócz słów uznania dla zasług Hlinki w emancypacji narodowej zawierał jednak zdania, które musiały wywołać kontrowersje.
Projekt wnioskował o przyznanie Hlince oficjalnego tytułu Ojca Narodu. Było to nawiązanie do podobnego aktu państwa Tisy. Ponadto przewidywano ściganie z mocy prawa „naruszania dobrego imienia Andreja Hlinki”.
Jakby tego było mało, narodowcy zaproponowali uchwałę wzywającą parlament Węgier, by przeprosił Słowaków za masakrę sprzed 100 lat. Tekst podziałał na wielu Słowaków jak płachta na byka. Zaprotestowały liberalna inteligencja i środowiska żydowskie na Słowacji. Znany publicysta Eduard Chmel pytał na łamach dziennika „SME”, czy możliwa będzie dyskusja nad sekwencją wydarzeń, które doprowadziły w 1939 roku do powstania państwa słowackiego, jeśli prokuratura będzie mogła uznać wypowiedzi historyków za naruszenie dobrego imienia Hlinki.
Sondaż agencji Focus wskazywał, że 54 proc. Słowaków jest przeciw ustawowemu czczeniu Hlinki, a 25 proc. nie ma w tej kwestii zdania. Politycy prawicy bagatelizowali te wyniki, twierdząc, że gdy idzie o kwestie sporne, obóz liberalny wynajduje wygodne dla siebie sondaże.
Odezwały się też zagraniczne media. „Süddeutsche Zeitung” z 30 października uznawał Hlinkę za postać „uwikłaną w brunatny terror” i „wspólnika nazistów”.
W końcu 26 października 2007 r. parlament słowacki przyjął kompromisową uchwałę w sprawie Hlinki bez budzących spory zapisów z projektu narodowców. Skupiono się na wyrażeniu uznania dla roli kapłana w walce o podmiotowość Słowaków, uznano też mauzoleum Hlinki w Rużomberku za „miejsce czci”.
Ksiądz Andrej Hlinka – nawet bez budzącego złe skojarzenia tytułu Ojca Narodu – na trwałe wszedł do panteonu Słowaków. Nie unieważnia to jednak pytania, w jakim stopniu odpowiada moralnie za formację swoich uczniów, którzy potem stworzyli wojenne państwo słowackie. Czy w postaciach Vojtecha Tuki, ideologa państwa Tisy, czy Aleksandra Macha, nadzorującego deportacje Żydów, stary kapłan nie mógł zobaczyć już w latach 30. chorobliwej gotowości uczynienia z idei narodowej usprawiedliwienia dla despotyzmu i zbrodni?
A co z księdzem Tisą? Jak uczeń wychowanego w XIX wieku kapłana mógł tak łatwo zaakceptować nazistowskie totalitarne wzory, wysyłanie Żydów do fabryk śmierci III Rzeszy? Jak mógł służyć Niemcom Hitlera – państwu, w którym nietrudno było zauważyć cechy pogańskie?
W trakcie zeszłorocznych sporów przywołano też przykłady antyżydowskiej retoryki Hlinki. To zaś przywodzi na myśl dyskusje wokół Romana Dmowskiego.
Czy jego antysemickie wypowiedzi obracają w proch jego zasługi w walce o niepodległość? Hlinka i Dmowski urodzili się w 1864 roku i zmarli niemal jednocześnie – Hlinka w sierpniu 1938 roku, a Dmowski w styczniu 1939 roku. Ile było w niechętnej Żydom retoryce Hlinki religijnych uprzedzeń antysemickich, a ile reakcji na wyraziście prowęgierską postawę społeczności żydowskiej do 1918 roku? W konfliktach ekonomicznych na styku słowacki chłop – żydowski pośrednik w handlu z miastem Hlinka stał po stronie Słowaków. Ale ujawniona wtedy niechęć po latach, w czasach wojny pchała Tisę do wynaturzonej tezy, że deportując Żydów, Słowacy jedynie „bronią się przed wrogim żywiołem”.
Ale Dmowski nie miał swojego ucznia, który by poszedł „jedną linią” z Hitlerem. Nikt w Generalnej Guberni nie zakładał Gwardii Dmowskiego, która by pomagała w wyłapywaniu Żydów. To kolejna różnica pokazująca różne drogi polskiej i słowackiej historii.
Słowacy, powtórzmy raz jeszcze, mają mniejszy wybór w szukaniu swoich tradycji. Małe narody „bez historii” zbyt łatwo mogą jednak przywyknąć do tego, by uznawać słabość za alibi dla swojego konformizmu. Gdy w czasie wizyty w Bratysławie pytałem o spór wokół Hlinki, słyszałem opinię: – Słowacji nie można winić za dostosowanie się do realiów środkowej Europy zdominowanej przez Hitlera. To Paryż i Londyn wydały Czechosłowację na łup III Rzeszy, Tiso wyciągnął z tego tylko konsekwencje.
To nienowy rys w rozmowie Słowaków z samymi sobą. Ostrożność i wpojony nakaz przetrwania to cechy, które mogą też skłaniać do obojętności na cierpienia innych, bo zawsze można argumentować, że samemu też można być zagrożonym. A wielcy tego świata i tak sobie dadzą radę.
Spór o Hlinkę był w istocie powrotem do pytań o stosunek Słowaków do państwa Tisy. Ci, którzy niekiedy zbyt nerwowo objawiają niechęć wobec dekretowania czci dla Hlinki, być może boją się pełzającej rehabilitacji Słowacji z lat 1939 – 1945. Ale inni, którzy widzą w Hlince wyłącznie polityka odpowiedzialnego moralnie za zbrodnie swoich uczniów, także dopuszczają się uproszczeń.
Przyjęta przez słowackich posłów uchwała głosi, że w parlamencie należy umieścić popiersie księdza Hlinki. Znajomy słowacki publicysta kręci z niedowierzaniem głową: – Skończy się, jak zwykle, ni tak, ni śmak, jak to na Słowacji. Ustawa głosi, że popiersie Hlinki może stanąć w parlamencie. Ale kiedy do tego dojdzie? My wiemy, że Hlinka to był morowy gość, ale po co drażnić Zachód i organizacje żydowskie, które nie odróżniają Hlinki od Tisy? Nasi politycy lubią wielkie słowa, ale jeszcze bardziej nie lubią awantur.
I jeszcze jeden kaprys historii. Do dziś nikt nie wie, gdzie jest grób księdza Andreja Hlinki. W 1945 roku jego ciało, pochowane w mauzoleum w rużomberskiej farze, na polecenie Tiso, w obawie przed nacierająca armią sowiecką, wywieziono w nieznanym kierunku. Po wojnie mimo starań emigracji ludackiej nie udało się odnaleźć nikogo, kto by wiedział, gdzie je ukryto. Nadgorliwa troska uczniów księdza zaszkodziła mu nawet w tak doczesnej sprawie jak pochówek.