Wielkie narracje odeszły już w przeszłość. Odwoływanie się do religii, ale również do wielkich systemów filozoficznych czy ideologicznych –wszystko to budzi niechęć, lekkie zażenowanie, a przynajmniej lekceważenie. Ich miejsce nie pozostało jednak puste. Zajęły je wielkie histerie. A wśród nich poczesne miejsce zajmuje obecnie strach przed globalnym ociepleniem, które stać się ma nowym Armagedonem (niespełna kilka lat temu była nim „pluskwa milenijna“).
Najwytrwalszą Kasandrą „Pogodogedonu“ jest zaś Al (bert) Gore junior. Ten wiceprezydent Stanów Zjednoczonych za czasów Billa Clintona, niedoszły prezydent (wciąż kwestionuje wynik wyborczy, ale nie dzieli się wątpliwościami z Amerykanami, żeby ich nie zniechęcić do systemu demokratycznego), wyznawca nowych technologii, który wciąż przestrzega przed ich skutkami dla demokracji – zmartwychwstał politycznie i społecznie dzięki wielkiej akcji wywoływania ekohisterii. I właśnie za nią dostał Pokojową Nagrodę Nobla.
Histeria ta (jak każda inna) niewiele ma wspólnego z faktami naukowymi, z odkryciami klimatologów, geografów czy choćby ekologów zajmujących się globalnym ociepleniem. Opiera się ona na zgrabnie przyrządzonym filmie (nagrodzonym, a jakże), bogato ilustrowanych książkach oraz pokazach slajdów uzupełnianych ciepłym, a gdy trzeba kaznodziejskim głosem Ala Gore’a, który już przez swoich medialnych sympatyków określany jest mianem gwiazdy pop kultury z pozytywnym przesłaniem.
Fakty, odkrycia naukowe czy choćby rzeczywistość nie zaprzątają przy tym głowy megagwiazdy politycznego show-biznesu. A najlepszym tego dowodem jest wyrok brytyjskiego sądu, który uznał, że film „Inconvenient Truth“ jest w wielu miejscach, i to kluczowych dla jego przesłania, zwyczajnie niezgodny z prawdą. – Apokaliptyczny scenariusz, który przedstawia, podobnie jak wizje wzrostu poziomu morza w najbliższym czasie o siedem metrów nie znajdują, pokrycia w opiniach naukowców – podkreślił sędzia Burton. Nie znajdują i zapewne nie znajdą, bowiem nie mają się one wcale opierać na wiedzy, a na wierze. Nie ukrywa tego zresztą sam autor, sugerując, że zajął się obroną klimatu Ziemi pod wpływem wypadku samochodowego swojego syna, który miał miejsce w 1989 roku. To on stał się powodem, dla którego Gore zajął się ekologią, i to z pasją baptystycznego kaznodziei głoszącego już nie sądny dzień chrześcijan, ale klimatyczny koniec świata. Pasja religijna była w jego twórczości tak mocna, że jeden z recenzentów jego twórczości M. Scott Peck nie wahał się określić jednej z jego prac „książką prorocką, a nawet świętą“.
Stopniowo zresztą, inie ma co ukrywać, że pod wpływem związków z ruchem ekologicznym Gore tracił – nawet czysto rodzinne – związki z chrześcijaństwem. Urodzony i wychowany jako baptysta już w swoich pierwszych książkach o ekologii dystansował się od tradycyjnego chrześcijaństwa. „Chrześcijańscy ignoranci, którzy obawiają się otwarcia umysłów na nauki głoszone poza ich własnym systemem wiary, odrzucając przekonanie, że ziemia jest naszą świętą matką, stają się zagrożeniem dla przetrwania ludzkości“ – przekonywał w swojej książce „Earth in Balance“.