Mężczyźni, którzy wyciągnęli swoje poglądy z kapelusza

Polski inteligent myśli sobie, że lewicowcy są na lewicy, prawicowcy – na prawicy, a centrowcy – w centrum. W rzeczywistości jednak wszyscy zamienili się miejscami. Nie dość, że wyrzekli się mistrzów, to jeszcze na dodatek głoszą poglądy dotychczasowych przeciwników.

Publikacja: 12.01.2008 04:14

Mężczyźni, którzy wyciągnęli swoje poglądy z kapelusza

Foto: Rzeczpospolita

Red

Współczesna polska „prawica“ zaczęła używać retoryki dziewiętnastowiecznych lewicowych radykałów, „lewica“ przejęła konserwatywne tradycje stańczyków, a przez liberalnych przedstawicieli „centrum“ przemówił młody Roman Dmowski.

Myśl polityczna III RP nie ma korzeni ani u niepokornych, jak chcą jej zwolennicy, ani w KPP, jak chcą jej krytycy. Przodków należy szukać zupełnie gdzie indziej – pośród dziewiętnastowiecznych konserwatystów. Jej prawdziwym ideowym patronem nie jest Stefan Żeromski, nawet nie Bolesław Bierut, lecz hr. Stanisław Tarnowski i dostojne grono stańczyków.

Po naniesieniu kosmetycznych poprawek publicystyka krakowskiego „Czasu“ mogłaby ukazywać się w dziale opinii polskich postępowych gazet. Nie gdzie indziej bowiem, tylko właśnie u galicyjskich zachowawców współczesna „lewica“ odnalazłaby wszystkie swoje idee, w szczególności zaś – wizję społeczeństwa jako organizmu zbudowanego z głowy (dobrych i mądrych elit) oraz tułowia (złego i głupiego ludu).

Według stańczyków warstwy wyższe są bardziej moralne niż masy. Wyznając szczególny etos „niesamolubnego samopoświęcenia“, wyrażają „patriotyzm nie kast, lecz narodu“ (Józef Szujski). To one położyły w przeszłości największe zasługi dla kraju i w kluczowych momentach wykazały się obywatelską odpowiedzialnością.

Ich największa zasługa polega na tym, że w duchu zgody i kompromisu, wyrzekając się przemocy, zasiadły do negocjacji z absolutyzmem austriackim, które doprowadziły w końcu do pokojowego przewrotu –pierwszych w Polsce wolnych i demokratycznych wyborów (prawda, że częściowo). Jednocześnie udało im się przeciwdziałać wywrotowym impulsom ludu, który na nienawiść chciałby odpowiadać nienawiścią, na miejsce dawnego autorytaryzmu wprowadzając nowy. W konsekwencji tylko szlachta może być uznana „za dziedziczkę i właścicielkę tradycji historycznej i obyczaju polskiego“ (Szujski).

Elity są ponadto od ludu mądrzejsze. Polskie społeczeństwo nie dorosło jeszcze do demokracji, nie potrafi samodzielnie sobą kierować, nie ma bowiem niezbędnego „wykształcenia politycznego“ (Michał Bobrzyński). Wiadomo zaś, że „tylko prawdziwie wyższe szlachetne charaktery umieją ustrzec się od […] społecznych namiętności i nienawiści“ (Tarnowski).Rzecz prosta te „szlachetne charaktery“ zasiedlały jedynie najbardziej górne regiony drabiny społecznej i, dziwnym trafem, najczęściej były tożsame z samymi stańczykami.

Wreszcie elity stworzyły instytucje, które stanowią jedyną podstawę kruchego porządku społecznego. To przekonanie „grona krakowskiego“ w sposób kanoniczny wyłożył Antoni Helcel w „Aforyzmach o prawdziwym i fałszywym konserwatyzmie“. Prawdziwi konserwatyści chronią przede wszystkim instytucje państwowe – oświecony rząd, sądy, trybunały – na których zasadzają się swobody i prawa obywatelskie, społeczny ład i pokój. Pozbawcie naród liberalnych urządzeń, a natychmiast ogarnie go ciemność i chaos. „Bez władzy nie ma rządu, bez rządu nie ma ładu, bez ładu jednostki zespolić się nie mogą, bez ładu nie ma społeczności, bez społeczności zaś nie może istnieć człowiek“.

Jako że arystokracja górowała pod każdym względem nad pozostałymi klasami, powinny one oddać się jej jak najszybciej w pacht. Wszelkie odstępstwa od tej reguły były przez stańczyków surowo potępiane, groziły bowiem zachwianiem konstytucji wspólnoty politycznej.

Za swój obowiązek poczytywali więc bronić autorytetów przed atakami demagogów, którzy nie wahali się sięgać po język „oszczerstwa, bezwstydne kłamstwo i nikczemną potwarz“ (Bobrzyński). Konserwatyści bez ustanku bili na alarm przed populizmem żerującym na „ujemnych namiętnościach ludu“ i boleli nad ogólnym upadkiem obyczajów politycznych. Obawiali się, że podstawowa wartość, jaką jest pokój społeczny, w każdej chwili może zostać pogrzebana w piekle swarów.

Stańczykom szczególnie nie w smak było, że populiści rozbudzali nacjonalistyczne nastroje mas i jednocześnie drapowali się w szaty rewolucji „pod hasłem moralnego podniesienia“ (Bobrzyński). Taką narodowo-religijną retorykę należało traktować jak najbardziej poważnie, gdyż groziła wprost „rozstrojem społeczeństwa“ (Tarnowski).

Wizja społeczeństwa jako ewoluującego organizmu, apologia warstw oświeconych i sprzeciw wobec populizmu – to wszystko III RP przejęła wprost z Galicji doby autonomii. Trudno wyobrazić sobie coś bardziej odległego od rewolucyjnego dziedzictwa niepokornych i KPP.

Mimo najszczerszych chęci polskiej „prawicy“ z dawnymi konserwatystami nie wiąże nic oprócz nostalgii. Prawowitych ojców IV RP należy bowiem szukać wśród lewicowych radykałów z Ludwikiem Krzywickim na czele. Tylko w jego pismach odnajdzie ona cały swój alfabet, począwszy od „rewolucji moralnej“ poprzez „salon“ po „lumpeninteligencję“.

Choć lewicowcy prezentowali zbliżoną do nacjonalistycznej krytykę elit, to jednak trochę inaczej rozmieszczali akcenty. Gdy endecja tępiła stańczyków za kastowe, antynarodowe przekonania, lewicowcy zwracali uwagę na rolę bezwzględnego liberalizmu ekonomicznego, który rozrywa więzy ludzkiej solidarności. Co więcej, ich krytyka była znacznie szersza i obejmowała również inteligencję i mieszczaństwo, owych filistrów, którzy w oczach endecji jawili się jako heroldzi myśli i postępu. „Salon“ dla socjalistów stanowił synonim „nudy i beznadziei“, a nawet gorzej – „Łysą Górę“ (Krzywicki). Stąd zaś już tylko krok do polowań na czarownice.

Podczas gdy narodowcy chcieli „rewolucji pragmatyzmu“, niepokorni – „rewolucji moralnej“, która stworzy człowieka wolnego i solidarnego z cierpiącymi nędzę. Rewolucji moralnej nie można przy tym przeprowadzać niezależnie od jednoczesnych zmian w skorumpowanych instytucjach społecznych i państwowych.

Bezkompromisowa walka z korupcją w jej wszelkich przejawach stała się ich głównym hasłem. Stefan Żeromski nawoływał, by „wyłapać moralnie, wychwytać in effigie, obnażyć […], pokazać w sposób naukowy, dowodowy, eksperymentalny wszelkie frantostwo i karierowiczostwo, matactwo i blagę“. Jedną z metod oczyszczenia moralnego społeczeństwa miała być lustracja, a w szczególności publikowanie list agentów. Najsłynniejszą pośród nich ujawnił organ prasowy SDKPiL „Czerwony Sztandar“, wymieniając m.in. Stanisława Brzozowskiego jako tajnego współpracownika ochrany. Nawet najwięksi obrońcy pisarza z lewicy nie zbagatelizowali tak poważnego oskarżenia, nie próbowali argumentów „każdy musiał“, „ludzkie motywacje są skomplikowane“, „zmuszono go“, „na pewno na nikogo nie donosił“. Żeromski żądał dla niego nie amnestii, lecz publicznego sądu, który „w razie udowodnienia winy na zawsze wykreśli to nazwisko z kart literatury narodowej“. Dla zdrajców nie przewidywał lżejszej kary.

Radykałowie uderzali ponadto w skorumpowane media, które w istocie znajdowały się na pasku oligarchów: „Nie ma czynów bezpłatnych za panowania fetysza pieniężnego!“ – grzmiał Ludwik Krzywicki. Zamiast podawać bezstronne informacje, media w pogoni za zyskiem szerzyły „kult podkasanej spódniczki“ i stopniowo zamieniały się w „fabrykę pornograficznych wiadomości, plotek i mydłkowania“.

Radykałom chodziło o Polskę moralną, dopiero później – nowoczesną, o Polskę, w której elity służą ludowi, a nie odwrotnie. „Najcenniejszym bogactwem narodu – twierdził Krzywicki – nie są martwe rzeczy i korzystny bilans wywozu, lecz zdrowa i wrząca krew w żyłach, entuzjazm i świeżość uczuć, szczerość i wiara w siebie i ludzi“. Polskiego ducha chcieli wyzwalać spod ciężaru materii i ekonomicznych indeksów. Taka ideologia nie ma nic wspólnego ani z konserwatyzmem, który w międzyczasie stał się domeną „lewicowców“, ani tym bardziej z narodową demokracją.

Między progresywnym radykalizmem a konserwatywnym skostnieniem cierpliwie swojego miejsca szuka „centrum“, które stanęło pod sztandarem, nazwijmy go, Rzeczypospolitej III i pół. Wbrew pozorom patronem tego środowiska nie jest prof. John Gray pospołu z Angelą Merkel i Nicolasem Sarkozym. Nie trzeba sięgać za Atlantyk czy nawet Odrę, gdy wszystko jest pod ręką – we wczesnych dziełach klasyków narodowej demokracji: Romana Dmowskiego, Jana Ludwika Popławskiego i Zygmunta Balickiego.

Najważniejszym celem endeków było uczynić z Polski kraj nowoczesny, sprawić, byśmy wreszcie dołączyli do grona państw, z którymi Europa będzie się liczyć. Dlatego zrywali z całym polskim dziedzictwem politycznym, które wiodło albo do niszczących powstań, albo do utraty nadziei, kunktatorstwa, a nawet – zdrady narodowej. Politykę polską należało wyrwać z kleszczy ideologii i oprzeć wreszcie na podstawach realnych, tzn. na spojrzeniu wolnym od „złudzeń i doktrynerstwa“ (Balicki), wychodzącym poza „dogmatyzm i ślepą tradycję“ (Popławski).

Lekarstwa na polskie zacofanie i zaściankowość poszukiwano na Zachodzie. Zamiast karmić się wzorami nieszczęśliwej przeszłości, powinniśmy czerpać z przykładu państw, którym się udało – tych, które weszły na ścieżkę ekonomicznego i cywilizacyjnego rozwoju. Oznaczało to w szczególności apologię wolnego rynku i silnych instytucji państwowych, rzec można – liberalnego minimum i instytucjonalnego konserwatyzmu.

Rzeczpospolita III i pół razem z mitem realizmu i nowoczesności przejęła od endeków niechęć wobec wszystkiego i wszystkich, co byłoby z nim niezgodne.

Z jednej strony narodowcy krytykowali konserwatywne elity, które kosztem narodu próbowały realizować własną kastową politykę. Pozbawione oparcia w ludzie, zbyt często poszukiwały legitymizacji poza nim. W skrajnych przypadkach uskarżały się na swój los w międzynarodowych gremiach, doradzały obcym mocarstwom, jak powinny z Polakami postępować, czy wreszcie upatrywały swego zbawienia w mitycznej „Europie“: „Powtarzają w nowej formie starą utopię o federacji narodów europejskich, w której Polska znajdzie należne jej miejsce“ (Balicki).

Z drugiej strony endecja atakowała radykałów, którzy, podobnie jak konserwatyści, byli oderwani od życia i potrzeb narodu. Cała ich rewolucyjność brała się z bezsilności i niezrozumienia społeczeństwa, w którym żyli: „Jałowość swojego istnienia – pisał Popławski – próbują zamaskować śmiałością aspiracji, bezwzględnością programów, jaskrawością wyrażeń“. Wtórował mu Balicki: „Głoszenie wielkich haseł i niewzruszonych zasad jest […] surogatem podtrzymującym w nich uczucia obywatelskie, zazwyczaj zresztą platoniczne“.

Narodowcy z całą mocą obracali się również przeciwko wszelkim dawnym tradycjom, które mogły stać na drodze nowoczesności. Tę prawdę bez ogródek wypowiedział Dmowski: „Świadomość nasza narodowa musi dla siebie szukać innych podstaw niż te zaklęcia tradycji, które miały ją „zbawić od złego“ i dać jej „żywot wieczny“. […] Musi oprzeć się na poczuciu mas, te zaś żadnej tradycji dziejowej nie mają, bo nie miały żadnej historii“. Między wierszami można wyczytać tutaj zdecydowaną krytykę religii. Ale u endeków nie trzeba czytać między wierszami.

Całkiem otwarcie, a nawet brutalnie, atakowali chrześcijaństwo czy – powiedzielibyśmy – chrześcijański fundamentalizm. Nie przystawał on bowiem do nowoczesnych społeczeństw i realnego życia. Jako że dla narodowców „rozwinięcie życia narodowego w całej pełni“ było „jedynym standardem etycznym“ (Balicki), konflikt z uniwersalistyczną, absolutną etyką religijną stawał się nieuchronny.

Narodowa „etyka społeczna“ i katolicka „etyka idealna“ znajdowały się na dwóch przeciwległych biegunach. Tam, gdzie pierwsza głosiła walkę o gospodarcze podniesienie kraju, tam druga prawiła o przykazaniu miłości. Tam, gdzie pierwsza wymagała rzetelnej pracy, druga domagała się świętości. Tam, gdzie pierwsza budowała narodową jedność, druga wprowadzała religijne podziały. Choć w teorii tak sprzecznych postulatów w żaden sposób nie można pogodzić, to w praktyce samo życie i tak przyznawało rację „etyce społecznej“. „Etyka ideałów“, gdy sprowadzić ją z nieba absolutnych zasad, okazywała się co najwyżej mrzonką, jeśli nie wprost – szkodliwą hipokryzją i rodzajem pluszowego krzyża.

Tak jak w sferze mentalnej modernizacji polskiego społeczeństwa przeszkadzał katolicyzm, tak na niwie stosunków społecznych zawadą stawała się mniejszość żydowska. Żydzi zajmowali miejsce, które w cywilizowanym społeczeństwie należałoby do polskiej burżuazji. Bez własnej klasy średniej Polska tkwić zaś będzie w feudalnych strukturach, a nowoczesność już na zawsze pozostanie poza jej zasięgiem. Dlatego z czasem endecja odchodziła od liberalnego minimum i rozwijała coraz bardziej agresywną retorykę antysemicką. Modernizacja okazywała się bogiem zazdrosnym, który domagał się unicestwienia wszystkiego, co mogłoby mu zagrozić.

Na zasadzie paradoksu najwierniejszymi kontynuatorami dzieła pana Romana są dziś rzecznicy RP III i pół. Jeśli chcemy się dowiedzieć, o czym myśli nowoczesny Polak, powinniśmy z uwagą śledzić nie „Nasz Dziennik“ czy „Gazetę Polską“ (tam pisują „Polacy staroświeccy“), lecz niepozornych, często zmęczonych swym życiowym doświadczeniem „centrowców“. Owszem, czasy się zmieniły. Dziś modernizacji zamiast Żydów przeszkadza Radio Maryja. Nikt też nie stawia na ujednolicenie społeczeństw, lecz na ich postępującą pluralizację. Ale poza tym wszystko jest jak dawniej. Ci sami wrogowie: konserwatyzm i fundamentalizm, a w środku ci sami rzecznicy polityki realnej i nowoczesnej.

Dzięki przedziwnemu tańcowi, jaki wykonali przez ostatnie sto lat polscy inteligenci, możemy dziś nie bez złośliwej satysfakcji obserwować stańczyków, którzy perorują o etosie lewicy; agresywnych endeków, którzy widzą siebie jako pragmatycznych centrowców; i socjalistów-radykałów, którzy wyobrażają sobie, że ucieleśniają zasady nobliwego konserwatyzmu.

Uderzające analogie z myślą polityczną sprzed wieku biorą się z trzech okoliczności. Po pierwsze, dzisiejsza „lewica“, przeniknięta duchem konserwy, reprezentuje interesy klas wyższych. Po drugie, w ślad za narodowcami „centrum“ realizuje interesy klasy średniej. Po trzecie, zarówno socjaliści, jak i IV RP stają w obronie klas niższych.

Dopiero totalitarny kataklizm, a w szczególności półwiecze PRL sprawiło, że powyższe – logiczne – kategorie zostały zastąpione kategoriami historycznymi. „Lewica“ przestała bronić skrzywdzonych i poniżonych, a zaczęła bronić dorobku PRL i III RP, tj. samej siebie, „prawica“ zaś przestała sprzyjać elitom, które w międzyczasie stały się „lewicowe“, a zaczęła bronić tych, którzy przez elity zostali wykluczeni, tj. ludu.

Zdanie sobie sprawy z tych prostych prawd uporządkowałoby choć trochę język polityki i zwiększyło samoświadomość biorących w niej udział aktorów. Bez tego zaś każda ze stron wciąż będzie prezentować siebie jako wcielenie woli narodu i – do wyboru – jedynej prawdziwej lewicy, jedynej prawdziwej prawicy lub jedynego prawdziwego centrum. Tym samym droga do krytycznej rewizji własnych poglądów, racjonalnej dyskusji i pokojowego współżycia zostaje zamknięta.

A przecież te ideały podzielamy wszyscy, prawda?

Michał Łuczewski, socjolog i psycholog. Adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego Przygotowuje książkę na temat przemian polskich ideologii narodowych (1768-2007).

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy