Trudno określić ideową orientację Platformy Obywatelskiej. Zaczynała jako kontestacja politycznego status quo. Szła tak daleko, że kwestionowała nawet system partyjny, a politykę traktowała jako zło nie wiadomo nawet czy konieczne. Można ją było wówczas uznać za emanację inteligenckiego populizmu. Wyrazistość uzyskała w czasie afery Rywina, kiedy to w dużej mierze dzięki błyskotliwym występom Jana Rokity stała się najpopularniejszym ugrupowaniem w Polsce. Wówczas była partią radykalnie odrzucającą ład III RP i proponującą jego gruntowną reformę. Po przegranych wyborach, jako fundamentalna opozycja wobec PiS, stała się nieomal rzecznikiem establishmentu III RP. Dziś, po sukcesie wyborczym, stoi na rozdrożu. Ambitnych projektów gospodarczo-społecznych, które umożliwić mogłyby "irlandzki cud", ciągle nie widać. Pozostał marketing polityczny. Tymczasem establishment, po nieudanych próbach budowy obozu, który zagwarantowałby mu dominującą pozycję polityczną, zainwestował w zwycięską Platformę. Nie jest to poparcie bezwarunkowe. Nostalgia za LiD, który jest idealnym wcieleniem politycznych tęsknot establishmentu, ciągle jest widoczna. Jednak jako układ interesów inwestuje on w najlepiej rokujące przedsięwzięcia. Na mapie politycznej nie ma dziś dla niego partii bardziej obiecującej niż PO. Czy stanie się ona obiektem kolonizacji establishmentu III RP?
Żyjemy w świecie fikcji medialnej, w której najbardziej oczywiste pojęcia wymagają uzasadnienia. Kategoria wspólnoty interesów, czyli układu, została powszechnie obśmiana jako przejaw "teorii spiskowej". Zdroworozsądkowa konstatacja, że osoby i grupy organizują się na rzecz osiągania korzyści, jest zdaniem propagandystów III RP w odniesieniu do postkomunistycznej Polski tezą absurdalną. W rzeczywistości zdumiewająca byłaby sytuacja odwrotna, to znaczy gdyby w epoce załamywania się PRL komunistyczna nomenklatura nie próbowała wykorzystywać swojej uprzywilejowanej pozycji dla jak najlepszego urządzenia się w nowych czasach. Czyli nie usiłowałaby nagiąć demokracji i wolnego rynku do swoich potrzeb, zasadniczo zmieniając ich kształt.
Możliwe stało się to dzięki porozumieniu z częścią solidarnościowych elit, które uznały, że przymierze z osłabioną nomenklaturą jest optymalnym sposobem utrzymania się u władzy. Władza ta służyć miała transformacji Polski w nowy ustrój. W sojuszu tym odnaleźli się zarówno wyznawcy ideologii przerobienia Polaków w mitycznych "Europejczyków", jak i cynicy wierzący jedynie w siłę portfela. Wszystkich ich łączyła nieufność do realnego narodu i wyobrażenie, że wyłącznie pod przewodnictwem światłych elit potrafi on wydźwignąć się na wyższy poziom ewolucyjny. Nawet ostatnio myśl ta wyrażona została przez naczelnego ideologa III RP Adama Michnika, który powiedział, że polski naród nie zasłużył sobie na swoją inteligencję. I w tym wypadałoby się z Michnikiem zgodzić.
Konstatacje takie muszą owocować nieufnością do mechanizmów realnej demokracji. Ponieważ jednak w naszych czasach nikt oficjalnie demokracji nie odważy się kwestionować, chodzi o to, aby sformatować demokrację na miarę potrzeb nowej oligarchii.
W III RP dzięki instytucjonalno-finansowo-medialnej dominacji nowo-starego establishmentu udawało się demokrację kontrolować. Status quo podważone zostało z powodu triumfalizmu postkomunistycznej formacji, która po wyborczym zwycięstwie 2001 roku postanowiła podporządkować sobie dotychczasowych sojuszników. Bratobójcza walka, której elementem centralnym była afera Rywina, doprowadziła do kryzysu obozu III RP i utraty jego politycznej władzy w wyborach 2005 roku.