PO jako obiekt kolonizacji

Po nieudanych próbach budowy obozu, który gwarantowałby mu dominującą pozycję polityczną, establishment zainwestował w zwycięską Platformę. Nowa władza naraża państwo na kolejny wstrząs, ale nie jest to wstrząs ozdrowieńczym tylko odbudowa oligarchicznych porządków.

Publikacja: 18.01.2008 18:18

Trudno określić ideową orientację Platformy Obywatelskiej. Zaczynała jako kontestacja politycznego status quo. Szła tak daleko, że kwestionowała nawet system partyjny, a politykę traktowała jako zło nie wiadomo nawet czy konieczne. Można ją było wówczas uznać za emanację inteligenckiego populizmu. Wyrazistość uzyskała w czasie afery Rywina, kiedy to w dużej mierze dzięki błyskotliwym występom Jana Rokity stała się najpopularniejszym ugrupowaniem w Polsce. Wówczas była partią radykalnie odrzucającą ład III RP i proponującą jego gruntowną reformę. Po przegranych wyborach, jako fundamentalna opozycja wobec PiS, stała się nieomal rzecznikiem establishmentu III RP. Dziś, po sukcesie wyborczym, stoi na rozdrożu. Ambitnych projektów gospodarczo-społecznych, które umożliwić mogłyby "irlandzki cud", ciągle nie widać. Pozostał marketing polityczny. Tymczasem establishment, po nieudanych próbach budowy obozu, który zagwarantowałby mu dominującą pozycję polityczną, zainwestował w zwycięską Platformę. Nie jest to poparcie bezwarunkowe. Nostalgia za LiD, który jest idealnym wcieleniem politycznych tęsknot establishmentu, ciągle jest widoczna. Jednak jako układ interesów inwestuje on w najlepiej rokujące przedsięwzięcia. Na mapie politycznej nie ma dziś dla niego partii bardziej obiecującej niż PO. Czy stanie się ona obiektem kolonizacji establishmentu III RP?

Żyjemy w świecie fikcji medialnej, w której najbardziej oczywiste pojęcia wymagają uzasadnienia. Kategoria wspólnoty interesów, czyli układu, została powszechnie obśmiana jako przejaw "teorii spiskowej". Zdroworozsądkowa konstatacja, że osoby i grupy organizują się na rzecz osiągania korzyści, jest zdaniem propagandystów III RP w odniesieniu do postkomunistycznej Polski tezą absurdalną. W rzeczywistości zdumiewająca byłaby sytuacja odwrotna, to znaczy gdyby w epoce załamywania się PRL komunistyczna nomenklatura nie próbowała wykorzystywać swojej uprzywilejowanej pozycji dla jak najlepszego urządzenia się w nowych czasach. Czyli nie usiłowałaby nagiąć demokracji i wolnego rynku do swoich potrzeb, zasadniczo zmieniając ich kształt.

Możliwe stało się to dzięki porozumieniu z częścią solidarnościowych elit, które uznały, że przymierze z osłabioną nomenklaturą jest optymalnym sposobem utrzymania się u władzy. Władza ta służyć miała transformacji Polski w nowy ustrój. W sojuszu tym odnaleźli się zarówno wyznawcy ideologii przerobienia Polaków w mitycznych "Europejczyków", jak i cynicy wierzący jedynie w siłę portfela. Wszystkich ich łączyła nieufność do realnego narodu i wyobrażenie, że wyłącznie pod przewodnictwem światłych elit potrafi on wydźwignąć się na wyższy poziom ewolucyjny. Nawet ostatnio myśl ta wyrażona została przez naczelnego ideologa III RP Adama Michnika, który powiedział, że polski naród nie zasłużył sobie na swoją inteligencję. I w tym wypadałoby się z Michnikiem zgodzić.

Konstatacje takie muszą owocować nieufnością do mechanizmów realnej demokracji. Ponieważ jednak w naszych czasach nikt oficjalnie demokracji nie odważy się kwestionować, chodzi o to, aby sformatować demokrację na miarę potrzeb nowej oligarchii.

W III RP dzięki instytucjonalno-finansowo-medialnej dominacji nowo-starego establishmentu udawało się demokrację kontrolować. Status quo podważone zostało z powodu triumfalizmu postkomunistycznej formacji, która po wyborczym zwycięstwie 2001 roku postanowiła podporządkować sobie dotychczasowych sojuszników. Bratobójcza walka, której elementem centralnym była afera Rywina, doprowadziła do kryzysu obozu III RP i utraty jego politycznej władzy w wyborach 2005 roku.

Układ III RP, jak każda tego typu struktura, ma charakter wewnątrzsterowny. Oznacza to, że nie podlega żadnemu raz na zawsze ustalonemu kierownictwu, ale posiada rozmaite ośrodki koordynacji interesów, które integrują się w sytuacji zagrożenia, acz bywa, że na co dzień rywalizują ze sobą. Po zwycięstwie mogą nawet podjąć wewnętrzną walkę, tak jak mogą się rozpaść w sytuacji klęski. Zasadniczo jednak zwierają szyki wobec konkurencji z zewnątrz.

Tolerowana konkurencja to rywalizacja wewnątrz ustabilizowanego establishmentu. Z rzadka tylko na zasadzie kooptacji zostają dopuszczone do niego nowe podmioty. Demokracja zmienia się w oligarchię. Oczywiście w realnym świecie nie występują modelowe projekty, albowiem rzeczywistość tylko w przybliżeniu mieści się w teoretycznych konstruktach. W Polsce mieliśmy do czynienia jedynie z quasioligarchią, a więc jej częściowym wcieleniem.

Oligarchowie jako grupa sprawująca władzę również nie są jednorodni. To politycy i bogacze dysponujący politycznymi wpływami, gdyż osoby majętne, ale ich pozbawione, jak Roman Kluska, mogły przekonać się, że zdane są na łaskę politycznoadministracyjnego układu. Istotnym elementem oligarchii są wpływowe korporacje, w Polsce zwłaszcza korporacja prawnicza i niektóre dominujące media.

Przynależność do establishmentu jest również sprawą umowną. Nie istnieją przecież legitymacje członkowskie. Występuje natomiast poczucie interesu związanego z danym stanem rzeczy. Pojawia się również specyficzne poczucie tożsamości z grupą, która rządzi, ustala miary i kryteria. Ten stan rzeczy wydaje się członkom establishmentu naturalny, a jego naruszenie jawi się jako katastrofa. Dzięki mediom i ośrodkom opiniotwórczym kontrolowanym przez establishment udaje się ten stan świadomości rozszerzyć. Inteligencja polska, która w swojej masie zyskałaby na rozbiciu quasioligarchicznych porządków, gremialnie wystąpiła w ich obronie.

Jedną z cech oligarchii jest poczucie bezpieczeństwa jej członków. Jest to zarówno świadomość uprzywilejowanej pozycji, a więc wyjątkowego traktowania przez wszelkie instytucje – w tym zwłaszcza wymiar sprawiedliwości – jak i radykalne ograniczenie konkurencji wyłącznie do wewnątrzsystemowej. Ostatnie dwa lata naruszyły zasadniczo ten status quo. Niezależnie od wszelkiej zasłużonej krytyki rządy PiS wprowadziły realną konkurencję, a więc pluralizm, w polskie życie polityczne. Naruszyły również poczucie bezpieczeństwa członków establishmentu.

Fakt, że znanego polityka czy ordynatora potraktować można jak zwykłego obywatela, wzbudził szok. Poczucie zagrożenia, którym straszyły nas ośrodki opiniotwórcze i media, choć nie miało żadnego odzwierciedlenia w społeczeństwie czującym się nawet bardziej bezpiecznie, odbijało autentyczny stan ducha elit III RP, które zaczęły się obawiać utraty uprzywilejowanej pozycji, a w wielu wypadkach – po prostu wydobycia na światło dzienne spraw, jeśli nie kryminalnych, to w każdym razie kompromitujących.

Ostatnie dwa lata potwierdziły banalną prawdę, że w momencie pojawienia się realnej konkurencji widać niezwykle silną integrację wszelkich sił establishmentu. PiS przedstawiony został jako zagrożenie dla demokracji i praw człowieka i jako katastrofa dla państwa. Pomimo że wszystkie te zarzuty uległy falsyfikacji: PiS poddał się testowi demokratycznych wyborów, a po porażce grzecznie przesiadł się w ławy opozycji – strategia delegitymizacji głównej siły opozycyjnej kontynuowana jest nadal.

Media III RP powtarzają, że zadaniem dla rządu jest "rozliczenie", czyli faktyczna likwidacja PiS, co wprost ujął jeden z publicystów "Polityki", pisząc, że nie będzie sprawiedliwości w Polsce, zanim były minister sprawiedliwości nie zostanie rano w kajdankach wyprowadzony ze swojego mieszkania. Ci, którzy pokrzykują, że bez względu na posiadane dowody, zanim nie zapadnie wyrok sądu, nie wolno wyrokować w żadnej sprawie, bez żadnych danych ogłosili już winę PiS w sprawach badanych przez komisje sejmowe.

Rzecznicy establishmentu deklarują wprost: Rząd Tuska nie powinien robić nic poza rozliczaniem – czytaj: niszczeniem – PiS. Powinien wykorzenić z życia publicznego wszystkich, którzy z PiS jakoś się kojarzą. Reszta ułoży się sama. Niepokój budzić może postawa premiera, który wydaje się nadstawiać ucha dla tych propozycji.

Wybory 2005 roku traktowane były niezwykle serio przez obydwie partie – PO i PiS. Po zwycięstwie obiecywały one utworzyć koalicyjny rząd, który dokonać miał głębokich reform w kraju. Do roli premiera poważnie przygotowywał się Rokita. Szukał kandydatów do ministerstw, organizował dla nich intelektualne zaplecze, przygotowywał projekty reform. Jak zwykle rzeczywistość rozminęła się z oczekiwaniami.

Dorobek Rokity mógłby jednak stać się fundamentem programu partii przygotowującej się do rządzenia. Stało się inaczej. Tusk i jego otoczenie wyeliminowali Rokitę i jego ewentualnych stronników. Intelektualnej alternatywy brak. Można odnieść wrażenie, że PO zdobyło władzę zupełnie nieprzygotowane do rządzenia. Żaden "irlandzki cud" nie przydarzy się bez radykalnych posunięć rządu w dziedzinie gospodarki. Tymczasem nie widać projektów deregulacji, prywatyzacji i reprywatyzacji oraz wycofania państwa ze sfery ekonomii. Za to tuż po wyborach pojawiły się wypowiedzi premiera, które sugerowały rezygnację z ambitnych planów na rzecz "drobnych posunięć". A te mogą służyć raczej utrzymaniu status quo.

Można odnieść wrażenie, że Tusk i jego otoczenie uznali politykę za sztukę zdobywania i utrzymywania się przy władzy. Można się obawiać, że swoją kadencję premier traktuje jako pierwszy etap kampanii prezydenckiej. Wszystkie wysiłki poświęca na łagodzenie konfliktów, co oznacza zamiatanie ich pod dywan. Jedyna rzecz, w której okazuje się twardy, to eliminacja ludzi nominowanych przez poprzednią ekipę albo uznawanych za związanych z nią. Sęk w tym, że PO swoich kandydatów nie ma, co powoduje, że na stanowiska państwowe całą falą wracają ludzie postkomunistycznej formacji. Następuje kolonizacja PO przez układ III RP.

Sferą, w której proces taki zaczął się odbywać na wielką skalę, jest wymiar sprawiedliwości. Projekt oddzielenia prokuratury od Ministerstwa Sprawiedliwości, tak jak został zaprezentowany przez ministra Ćwiąkalskiego, w polskich warunkach oznacza przekazanie jej korporacji oskarżycieli. Podstawowym schorzeniem polskiego wymiaru sprawiedliwości jest stan traktującej go jako swój folwark korporacji prawników. Całkowite uniezależnienie prokuratury schorzenie to pogłębi. Chociaż narzekać możemy na jakość polityków, to funkcjonują oni zgodnie z regułami demokracji. Obywatele mogą ich rozliczyć, a więc odwołać z powodu niedostatecznego stanu bezpieczeństwa. Bezpośrednio na prokuratorów społeczeństwo wpływu nie ma. Zwłaszcza w oligarchicznych porządkach III RP. Albowiem Ćwiąkalski jeszcze przed uniezależnieniem prokuratury dokonuje w niej daleko idącej czystki, czyli normalizacji a la III RP.

Już mianowanie prokuratora krajowego, byłego wiceministra sprawiedliwości w rządzie Millera Marka Staszaka, mogło wskazać kierunek zmian. Potem od stanowisk zaczęli być odsuwani prokuratorzy kojarzeni z byłym ministrem Ziobrą i ci, którzy narazili się wpływowym osobistościom establishmentu III RP. Radykalna czystka robiona jest w prokuraturze bielskiej, która skierowała największą liczbę wniosków przeciwko skorumpowanym sędziom, i w katowickiej, która prowadziła sprawę mafii węglowej oraz fundacji Jolanty Kwaśniewskiej. Odwoływani są szefowie prokuratury krakowskiej, którzy wykazali się bezkompromisowością w tropieniu również person na świeczniku.

Efekty nie dają na siebie długo czekać i przenoszą się na całość funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Uwolniono Aleksandrę Jakubowską, a oczyszczający ją sędzia oświadczył ex cathaedra, jak niewłaściwe było ciąganie po sądach lwicy lewicy. Jeden z najbogatszych i najbardziej ustosunkowanych Polaków Ryszard Krauze nie tylko dyktuje terminy swoich przesłuchań, ale najprawdopodobniej prokuratura odstąpi od zarzutów ewidentnego fałszowania zeznań przez gdańskiego biznesmena. Zwalniani z aresztu są kolejni aferzyści. Czy kumulacja ta to tylko zbieg okoliczności?

Szczególną aktywność PO wykazało w czyszczeniu służb specjalnych. Wiceszefem ABW został były funkcjonariusz SB, wiceszef UOP za czasów rządów postkomunistów Zdzisław Skorża. Szefem Służby Wywiadu Wojskowego mianowany został gen. Maciej Hunia, a kontrwywiadu – płk Grzegorz Reszka. To oni po dojściu do władzy Millera organizowali w służbach specjalnych czystki, wymiatając solidarnościowe nabytki i przywracając PRL-owskie kadry. Kolejni oficerowie z tego zaciągu to Janusz Nosek i Paweł Białek.

Postacie z tamtego okresu powracają do spółek Skarbu Państwa, które jakoś nie są przewidziane do prywatyzacji. Równie jednoznaczne są osoby doradców rozsiane w sektorze państwowej gospodarki, z których najbardziej rzuca się w oczy figura Andrzeja Kwiatkowskiego, twarz telewizji Roberta Kwiatkowskiego, propagandysta SLD. Na szeroką falę tych nominacji wskazał "Newsweek", który trudno posądzić o sympatię do starej i antypatię do nowej ekipy. Istotną rolę odgrywa w niej koalicjant PO – PSL. Przedstawiany jako partia po zasadniczej transformacji, rezygnująca z formuły przedsiębiorstwa, którego udziałowcami są partyjni aktywiści, w rzeczywistości wydaje się jedynie ugrupowaniem po liftingu. A jego nowa, prorynkowa orientacja sprowadza się do dbałości o interesy swojego zaplecza. Dowodem tego było wielkie "osiągnięcie", czyli zniesienie przez Rosję embarga dla grupki producentów mięsa związanych z PSL, któremu to celowi podporządkowana była czas jakiś polska polityka wschodnia.

Przedsięwzięciem, któremu w dużej mierze poświęcił się nowy rząd, jest przejmowanie mediów publicznych. Zachęcany jest zresztą do tego przez cały, zwłaszcza medialny, establishment III RP. Biorąc pod uwagę, że ogół mediów jest przychylny Platformie, a w każdym razie nienawistny wobec PiS, przejęcie mediów publicznych, bez względu na wszelkie uzasadnione zarzuty, jakie można im poczynić, będzie likwidacją elementów pluralizmu, jakie w tej sferze jeszcze funkcjonują. "Normalizacja" mediów przywróciłaby stan, w którym autorytety III RP decydowały, o czym, kiedy i jak można pisać i mówić.

Szefem jednego z największych przedsięwzięć kulturalnych Polski, czyli Roku Chopinowskiego, został SLD-owski minister kultury, działacz młodzieżowy czasów PRL Waldemar Dąbrowski. Jest to przykład jednej z tych wielkości, dla której trudno znaleźć jakiekolwiek uzasadnienie poza ich błyskotliwą karierą w aparacie komunistycznym. W Polsce znaleźć można sporo tego typu wielkości, i to one lub ich wychowankowie zaczynają wracać na eksponowane stanowiska w dziedzinie kultury, a minister Zdrojewski zdaje się wycofywać z ambitnych projektów swojego poprzednika, które były nam niezwykle potrzebne.

Czy Platforma stanie się więc kolejną wersją Unii Wolności, z którą ongi zjednoczył się KLD, aby wymaszerować z niej pod wodzą "trzech tenorów"? Oczywiście byłaby to Unia, w której władzę dzierżyliby Tusk i jego dwór. I wydaje się, że to władza staje się nie tylko nadrzędnym, ale i jedynym celem tej grupy. Gdyby tak było, to symbioza między PO a establishmentem III RP wydaje się naturalna.

Po to, aby rządy utrzymać, ekipa Tuska zajmuje się tworzeniem przyjaznego wizerunku i rozprawianiem z opozycją. Na razie nie widać żadnych większych projektów politycznych, nawet w dziedzinie gospodarki, która miała być atutem tego rządu. Znamienna jest zmiana stosunku do lustracji, która zarysowuje się w deklaracjach polityków PO. Projekt otwarcia IPN-owskich archiwów, co partia Tuska głosiła dwa lata temu, ulotnił się zupełnie. Fundusze na IPN są redukowane i coraz wyraźniej słychać pomysły ograniczenia czy wręcz wycofania się z lustracji. Trudno zresztą wyobrazić ją sobie przy tego typu polityce kadrowej.

Nastawiona wyłącznie na utrzymanie i rozszerzenie (na prezydencką) władzy Platforma nie przygotowała kadr, które przejęłyby administrację państwową. Jednocześnie w ramach rozprawy z konkurencją robi wszystko, aby wyeliminować każdego, kto może choćby kojarzyć się z rządami ich poprzedników i rywali. W tej sytuacji skazana jest na korzystanie wyłącznie z kadr III RP. Wielu ludzi z tamtej ekipy mogłoby wykonywać pozytywną pracę, pod warunkiem jednak, że nie zostanie odtworzony układ interesów i powiązań tamtej epoki, gdyż wówczas działać będą oni nie w interesie państwa, ale "towarzystwa". A przy tej skali powrotu jest to nieuniknione. Nowa władza naraża więc państwo na kolejny wstrząs, ale nie jest to wstrząs ozdrowieńczy, tylko odbudowa oligarchicznych porządków. A PO staje się nowym reprezentantem starego porządku.

Oczywiście powrót ancien regime'u nie jest możliwy. Jeśli jednak odnotowany powyżej proces będzie trwał nadal, to nadzieja na budowę sprawnego państwa i konsekwentnej demokracji, a także gospodarczej prosperity w Polsce znacznie się oddali.

Trudno określić ideową orientację Platformy Obywatelskiej. Zaczynała jako kontestacja politycznego status quo. Szła tak daleko, że kwestionowała nawet system partyjny, a politykę traktowała jako zło nie wiadomo nawet czy konieczne. Można ją było wówczas uznać za emanację inteligenckiego populizmu. Wyrazistość uzyskała w czasie afery Rywina, kiedy to w dużej mierze dzięki błyskotliwym występom Jana Rokity stała się najpopularniejszym ugrupowaniem w Polsce. Wówczas była partią radykalnie odrzucającą ład III RP i proponującą jego gruntowną reformę. Po przegranych wyborach, jako fundamentalna opozycja wobec PiS, stała się nieomal rzecznikiem establishmentu III RP. Dziś, po sukcesie wyborczym, stoi na rozdrożu. Ambitnych projektów gospodarczo-społecznych, które umożliwić mogłyby "irlandzki cud", ciągle nie widać. Pozostał marketing polityczny. Tymczasem establishment, po nieudanych próbach budowy obozu, który zagwarantowałby mu dominującą pozycję polityczną, zainwestował w zwycięską Platformę. Nie jest to poparcie bezwarunkowe. Nostalgia za LiD, który jest idealnym wcieleniem politycznych tęsknot establishmentu, ciągle jest widoczna. Jednak jako układ interesów inwestuje on w najlepiej rokujące przedsięwzięcia. Na mapie politycznej nie ma dziś dla niego partii bardziej obiecującej niż PO. Czy stanie się ona obiektem kolonizacji establishmentu III RP?

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał