Pierwszą książką Hannah Arendt, jaką przeczytałem w wieku 16 lat, był “Eichmann w Jerozolimie”. Przy pierwszej lekturze nie podobała mi się. Byłem wówczas gorliwym socjalistycznym syjonistą, więc wnioski, do jakich dochodziła Arendt, budziły mój głęboki niepokój. Później jednak zrozumiałem, że książka reprezentuje to, co w Arendt najlepsze:
podejmowanie wprost bolesnego tematu, odcinanie się od oficjalnych interpretacji, prowokowanie do dyskusji nie tylko krytyków, ale zwłaszcza przyjaciół. A przede wszystkim burzenie świętego spokoju, jaki dają potoczne opinie. Pamięci takiej właśnie Arendt, burzycielki spokoju, chcę poświęcić kilka refleksji nad tematem, który przenikał jej pisma polityczne.
W 1945 r. Arendt napisała, że “problem zła stanie się fundamentalną kwestią powojennego życia intelektualnego w Europie, tak jak śmierć była nią po poprzedniej wojnie”. W pewnym sensie oczywiście miała rację. Po I wojnie światowej Europejczycy byli poruszeni wspomnieniem śmierci, zwłaszcza śmierci na polu bitwy, na niewyobrażalną dotąd skalę. Poezja, proza, kino i sztuki plastyczne międzywojennej Europy były pełne obrazów przemocy i śmierci, zazwyczaj krytycznych, ale nieraz nostalgicznych (np. w pismach Ernsta Jungera i Pierre’a Drieu la Rochelle’a).
Po II wojnie kult przemocy niemal całkowicie ulotnił się z Europy. Podczas owej wojny przemoc skierowana była nie tylko przeciwko żołnierzom, lecz przede wszystkim przeciw cywilom. Ogromne wycieńczenie narodów europejskich (zarówno zwycięzców, jak i przegranych), pozostawiało niewiele złudzeń co do chwały walki i honorowej śmierci. Pozostało oczywiście szeroko rozpowszechnione oswojenie z brutalnością i przestępstwem na bezprecedensową skalę. Dla obserwatora takiego jak Arendt w sposób oczywisty cały kontynent musiał się obsesyjnie borykać z pytaniem, jak ludzie mogli sobie to nawzajem uczynić, a przede wszystkim, jak i dlaczego jedni Europejczycy (Niemcy) mogli zabrać się do eksterminacji innych (Żydów). To rozumiała pod pojęciem “problemu zła”. W pewnym sensie, jak mówiłem, miała rację. Ale jak to często bywa, zrozumienie, o co jej chodzi, zajęło innym sporo czasu.
To prawda, że po klęsce Hitlera i po procesach norymberskich prawnicy i politycy poświęcali dużo uwagi zbrodniom przeciw ludzkości oraz definicji nowego przestępstwa – ludobójstwa – które dotychczas nie miało nawet swojej nazwy.