Opisywane tu przeze mnie zjawiska nie są nowe. Istniały od dawna. Kiedyś były jednak psychologicznie zrozumiałe. Druga połowa XIX wieku to czas, gdy jak to ujął Dmowski, „rosyjska polityka wobec Polaków była mistrzynią drażnienia”. Był to czas poniżania Polaków w całym zaborze rosyjskim, rzeczywistego zagrożenia polskości na Kresach oraz bezskutecznej – ale to wiadomo dopiero teraz – rusyfikacji w Kongresówce.
Również dwudziestolecie międzywojenne, gdy Rzeczpospolita ściśnięta była między dwoma wrogimi mocarstwami, nie sprzyjał znormalnieniu naszego myślenia o największym wschodnim sąsiedzie. Tym bardziej nie było to możliwe w czasach PRL, kiedy jednoznaczna sowietyzacja z lat 50. ustąpiła miejsca mniej dotkliwej realnie – ale nie jako opresja psychiczna – wasalizacji lat 60. i 70.
Dziś jednak sytuacja jest inna. Polska jest niepodległa już od 17 lat, należy do wszystkich możliwych struktur zachodnich. Oczywiście, tak jak pisałem na wstępie tego artykułu, istnieją potencjalne zagrożenia. Oczywiście, należy sobie zdawać z nich sprawę i konsekwentnie je minimalizować. Ale od tego daleka droga do tej fali antyrosyjskości, jaką możemy obserwować obecnie.
Skąd ta fala? Narzuca się pozornie oczywiste wytłumaczenie: Putin i Gruzja. Zwolennicy antyrosyjskości głoszą, że obecna Rosja to albo ZSRR, i to u szczytu swojej potęgi, albo wręcz III Rzesza – najczęściej mówi się tu o okresie Monachium.
Obie te analogie nie wytrzymują krytyki. Obecna Rosja nie jest Związkiem Radzieckim. Z bardzo wielu względów. Mniejsza tu już o kwestię demokracji (można argumentować, że jest ona tam w odwrocie – ale przecież nadal istnieje). Mniejsza o prywatną własność w gospodarce (można argumentować, że wpływ państwa na gospodarkę jest tam wielokrotnie silniejszy niż na Zachodzie – ale to przecież jeszcze przedbolszewicka rosyjska tradycja).
Ważniejsze jednak jest coś innego. Otóż najpotężniejszą bronią Związku Radzieckiego nie była Armia Czerwona. Były nią – kiedyś gigantyczne, potem mniej liczne, ale do końca znaczące – zastępy obywateli Zachodu tworzących potencjalną lub rzeczywistą radziecką piątą kolumnę. Ludzi zafascynowanych ideologią komunizmu. Ideologią, której centrala była w Moskwie.
Otóż teraz Rosja takiej broni nie ma. Nie stworzyła – i nic nie wskazuje, by miała stworzyć – ideologii, która mogłaby zafascynować kogokolwiek poza Rosjanami. Pozostaje państwem narodowym. Agresywnym, ale wyłącznie narodowym. I to w zasadniczy sposób umniejsza siłę jej ekspansji.
Rosja nie jest też III Rzeszą. Również z wielu powodów. Z których najważniejszy to – paradoksalnie – wysokie ceny surowców energetycznych. Nazizm urósł na gospodarczym kryzysie. Na wojennych reparacjach. Tymczasem w obecnej Rosji poziom życia gwałtownie – i już któryś rok – rośnie. To nie jest pożywka dla nazistowskich klimatów. Już raczej odwrotnie – dla stopniowego łagodnienia, pogrążania się w nowoczesnym świecie zachodnich możliwości konsumpcyjnych…
Niektórzy rzecznicy antyrosyjskości idą dalej. Głoszą, że nie tylko między Polską a Rosją, lecz także między polskością a rosyjskością musi wrzeć wieczna wojna. Bo rzekomo polskość ufundowana jest (tak chciał Mickiewicz) na wolności, a rosyjskość – na afirmacji niewoli. I fundamentem polskości ma być według nich antyrosyjskość.
Nie ma tu miejsca, by szerzej skrytykować ten pogląd. Warto jednak zauważyć, że jego zwolennicy chcą apoteozować polskość i Polskę, a naprawdę – poniżają je i umniejszają. Bo żaden wielki historyczny naród nie definiuje się poprzez opozycję wobec innego narodu. Propozycja przyjęcia takiej optyki jest propozycją, aby współcześni Polacy zaczęli patrzeć na współczesnych Rosjan tak, jak np. Litwini z końca wieku XIX patrzyli na ówczesnych Polaków. Jak na społeczeństwo, z którym muszą zerwać, żeby być sobą. Czy rzeczywiście dziś, w pierwszej dekadzie XXI wieku, musimy gwałtownie oddzielać się od Rosjan…?
To kolejne w tym tekście pytanie retoryczne.
W polskim myśleniu o Rosji dominują wątki eksterminacyjne. Nie waham się użyć tego słowa, mimo że nie chodzi mi tu o dążenie do eksterminacji rozumianej dosłownie, fizycznie.
Bo nie sposób wyobrazić sobie takiej Rosji, na której istnienie wielu Polaków łaskawie wyraziłoby zgodę. No chyba że zredukowaną do roli Wielkiego Księstwa Moskiewskiego z XIV w. W dodatku – Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, które tak globalnie i radykalnie zerwałoby z rosyjskim patriotyzmem, takim jaki zawsze był i jaki jest, że trudno byłoby uznać je za rosyjskie państwo narodowe.
A skąd eksterminacyjne tendencje? Niestety znam przyczynę, dla której antyrosyjskie fobie są dziś w Polsce tak rozpowszechnione.
Otóż Polacy – i to emanuje z nas wszystkimi porami – nie są w stanie pogodzić się z faktem, że w XVII wieku stracili – na korzyść Rosji – pozycję mocarstwową. Uważają, że ta historyczna zmiana była nie tylko niesprawiedliwa, ale była też efektem przypadku. Przypadku, który powinien dać się – i w sprzyjających okolicznościach da się – cofnąć.
W rzeczywistości było odwrotnie. To chwilowa mocarstwowość Rzeczypospolitej była efektem przypadku – znacznego osłabienia Rusi przez najazdy tatarskie, co umożliwiło ekspansję książąt litewskich.
Ale do dziś – po 100 latach bezpośredniej przynależności do państwa moskiewskiego i dziesięcioleciach uzależnienia – Polacy odrzucają ten już kilkusetletni stan rzeczywisty. Chcą powrotu do stanu, który – jedni w tajemnicy, a drudzy w podświadomości – uważają za naturalny. Do stanu potężnej Rzeczypospolitej i słabiutkiej Rosji. Dlatego też eskalują – i te rzeczywiste, i te wymyślone – konflikty z Moskwą.
Gdzie dowód na tę śmiałą tezę?
Istnieje otóż sfera, w której duch narodu uzewnętrznia się bezkarnie i bez ograniczeń. Tą sferą jest literatura fantastyczna, a w jej ramach i ten jej rodzaj, który – według nie do końca zrozumianych przeze mnie reguł – nazywany jest fantastyką naukową. Mówi on wiele o obecnym duchu polskości.
Mógłbym wymienić co najmniej kilkanaście – jeśli nie więcej – utworów współczesnych, od dużych powieści po krótkie opowiadania, których wspólnym elementem jest kreowanie rzeczywistości, w której Polska – czy to na skutek podjęcia słusznej (zdaniem autorów) decyzji o zawarciu w 1939 roku sojuszu z Hitlerem, czy to na skutek innych, znacznie wcześniejszych zmian w znanym nam procesie dziejowym, na przełomie XX i XXI wieku jest mocarstwem lub supermocarstwem. Bombarduje Sajgon kolejnymi generacjami bombowców Łoś. Kolonizuje Afrykę. A przede wszystkim – i to jest element kluczowy – już dawno wyeliminowała Moskwę lub Rosję.
Wyeliminowała metodami tradycyjnymi lub – czasami – bardziej XX-wiecznymi. Pisząc wyżej o eksterminacyjnym wątku w polskim myśleniu o Rosji, zastrzegłem, że nie chodzi tu o eksterminację fizyczną. Otóż nie zawsze i nie do końca. W dość popularnej noweli, której tytułu ani nazwiska autora z litości nie wymienię, główny bohater – polski oficer, zasłużony we wspólnej z Niemcami kampanii przeciw Rosji – u schyłku XX wieku mówi tak: „Amerykańscy Indianie, australijscy Aborygeni, afrykańscy Pigmeje też nie zasłużyli na swój los. A tu przynajmniej (…) zniszczyliśmy naród, który pragnął ze swych sąsiadów uczynić niewolników”.
Powtórzmy: zniszczyliśmy naród. Podobnych fantastyk – czasem mniej, czasem bardziej drastycznych – mógłbym wymienić więcej.
Rosjanie oczywiście dobrze wyczuwają to, co emanuje wszystkimi porami polskiej duszy. Oczywiście trochę ich to śmieszy (oczywista dysproporcja potencjałów), trochę drażni. Co jednak ciekawe, stan ten jak dotąd nie powoduje z ich strony jakiejś emocjonalnej riposty.
Odwrotnie. Nie tak dawno temu, w 2005 roku, „Gazeta Wyborcza” opublikowała wyniki badań przeprowadzonych jednocześnie w Rosji i w Polsce.
„W ankiecie polskiej uderza pesymistyczny obraz stosunków polsko-rosyjskich. (…) Natomiast dla ogromnej większości ankietowanych Rosjan najważniejszym wydarzeniem ze wspólnej historii Rosji i Polski jest nie najazd Polaków na Moskwę w XVII wieku i nie wojna 1920 roku, ale »wspólna walka z faszystowskimi Niemcami«” – pisał wtedy podsumowujący badania dziennikarz „GW”. „Ich (Rosjan – PS) obraz Polski, choć anachroniczny, jest o wiele sympatyczniejszy niż nasz obraz Rosji”.
Pora na podsumowanie. Mimo całej wrogości, cechującej nasze życie publiczno-medialne, większość jego aktorów deklaruje, że wspólnym autorytetem jest dla nich Józef Piłsudski.
Otóż Marszałek, pomimo że przez lata prowadził politykę głęboko antyrosyjską, na przełomie lat 1920 i 1921 potrafił wyciągnąć wnioski z faktów – w tym z efektów przetestowania przez siebie siły ówczesnych ugrupowań niepodległościowych na wschód od linii zasięgu polskiej armii i z determinacji ówczesnych zachodnich sojuszników Rzeczypospolitej. I zawarł z Rosją pokój ryski.
Refleksji obecnych publicystów pozostawiam pytanie, czy była to decyzja zła?
Autor jest publicystą, prezesem Polskiej Agencji Prasowej. Artykuł stanowi wyraz jego prywatnych poglądów, powstał przed wizytą Siergieja Ławrowa w Warszawie