Artysta staje przy garach

Najeść się od święta – to święte prawo każdego. Ale współczesny konsument dóbr nie zna umiaru. Żyjemy w czasach wielkiego żarcia, a raczej – przeżarcia. Czy symptomy tego widać w sztuce?

Publikacja: 26.12.2008 23:13

„Koniec posiłku”, Daniel Issac Spoerri

„Koniec posiłku”, Daniel Issac Spoerri

Foto: Rzeczpospolita

Nawet nie zauważyliśmy, jak do tego doszło: jedzenie zdominowało naszą ikonosferę. Spece od marketingu potrafią pobudzić łaknienie i omotać wyobraźnię, apelując do zmysłu wzroku. Przechodzę obok Burger Kinga. Mimo woli rzucam okiem na monstrualnych rozmiarów bułę przełożoną mięchem i sałatą. Nie jestem głodna, ale ślinianki pracują. Oglądam „Elle” i bezwiednie wyrywam twardą wkładkę ze zdjęciami dań: wyglądają tak apetycznie! Idę do kina na „Senność”: piękna aktorka spełnia się twórczo w kuchni, co operator pokazuje tak sugestywnie, że mojemu sąsiadowi zaczyna burczeć w brzuchu. Przepisy – i to całkiem dorzeczne, nadające się do wykorzystania – pojawiają się w kryminałach, komiksach, romansach, serialach. Strefa życia niegdyś traktowana przez artystów po macoszemu okazała się niewyczerpanym źródłem inspiracji. Kuchnia to megahit popkultury.

Prorokiem we wszystkich „cywilizowanych” krajach okazał się Roland Barthes, francuski filozof i krytyk literacki. Pół wieku temu okrzyknął mianem współczesnego mitu… befsztyk. „Jest sercem mięsa, mięsem w stanie czystym; ktokolwiek odżywia się befsztykiem, przyswaja sobie siłę wołu”. Czyż to nie brzmi jak slogan reklamowy?

Wkrótce potem Claes Oldenburg, amerykański artysta pop, stworzył kulinarny symbol fast foodu. Wystawił wołowinie monument z gipsu w kształcie gigantycznego hamburgera. To befsztyk w formie spauperyzowanej, do konsumpcji ulicznej, bez zbędnych ceregieli. Żryjmy szybciej, ale żyjąc dłużej!

[srodtytul]Kariera mierzona w kilogramach[/srodtytul]

Wizualny ideał konsumenta stworzył Roman Kramsztyk ponad 80 lat temu. Oto Karol Szuster jedzący raki. Na szerokiej twarzy maluje się zadowolenie. Serwetka pod podwójnym podbródkiem, wypielęgnowane dłonie, którymi dobiera się do mięsa skorupiaków, popijając je wybornym trunkiem. Nie posila się, lecz delektuje smakołykiem. Może sobie pozwolić na taki luksus.

Konsumpcyjny wyścig wystartował wraz z kapitalizmem. Tusza stała się niejako efektem ubocznym Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Ci, którzy całe wieki nie dojadali, wreszcie dorwali się do półmisków. Na wizualne skutki nie trzeba było długo czekać. XIX wiek stał się stuleciem otyłych. Nawet artyści obrośli sadłem. Oczywiście, tylko ci, których zaakceptowała publiczność. Sukces przekładał się na kilogramy, czego świadectwem felietony Théophile’a Gautiera. Wzięty krytyk nie tylko przeanalizował dzieło największych twórców, dociekł także źródeł ich talentów. Otóż twórczy potencjał idzie w parze z łaknieniem. Jeśli artysta ma środki, żeby je zaspokoić, z pewnością nie pozostanie wiotkim. Na dowód Gautier portretuje najtęższe umysły epoki. „Balzac to raczej baryła niźli człowiek. Trzy osoby, podawszy sobie ręce, nie zdołają go objąć; trzeba godziny, aby obejść go wkoło; z lęku, że mógłby pęknąć, opasuje się obręczą jak beczka o pojemności tony” (…). „Rossini jest tuszy upiornej, od sześciu lat nie widział swych stóp; mierzy wkoło trzy sążnie i można by go wziąć za hipopotama w spodniach, gdyby nie było wiadomo skądinąd, że to Antonio Joachimo Rossini, bóg muzyki”.

Victor Hugo roztył się po karierze „Nędzników”, co oznacza, że nawet biedę przekonująco opisaną można drogo sprzedać. Byronowi udało się uniknąć otłuszczenia tylko dzięki temu, że młodo zmarł – bo zadawał sobie wiele trudu, by uniknąć nadwagi, pijąc ocet i jedząc cytryny.

Sam Gautier też szczycił się całkiem pokaźnym brzuszkiem, co oznaczało, że zrobił karierę.

[srodtytul]Sposoby na odchudzanie [/srodtytul]

Proszę zwrócić uwagę na metodę, jakiej imał się słynny romantyczny poeta, żeby nie przybrać na wadze: posilał się kwasami. Ten sposób był popularny jeszcze w 20-leciu międzywojennym. Dietę modnych wówczas dam ujawnia Zula Pogorzelska interpretująca kabaretowy szlagier „Bo ja się boję utyć, i tu, i tam, co mam, to mam”. W drugiej zwrotce pojawiają się cytryny zamiast obiadu oraz rozmaite ruchowe zajęcia pomocne w uzyskaniu upragnionej smukłości. Jednak do przegięcia jeszcze nie doszło – o anoreksji nikt nie słyszał.

Od tamtej pory mania odchudzania stała się znakiem epoki, stylem życia. Perfidia losu polega na tym, że jedzenia mamy dziś w nadmiarze (nie mówię, rzecz jasna, o krajach głodujących). A jeśli ktoś nie umie odmówić sobie smakołyków? Polecam wzmocnić siłę woli dziełami skutecznie odbierającymi apetyt.

Na początek perwersyjnie zaproponuję „Ogród Rozkoszy” Hieronima Boscha. Wbrew tytułowi przyjemności tu ani na lekarstwo. Wśród rozlicznych potworów jeden zaspokaja głód, połykając ludzką ofiarę w całości, jak wąż żabę. Nieszczęśnik widoczny już połowicznie, w chwili zgonu wydala jelitowe złogi…

Coś z tych klimatów można odnaleźć u Rolanda Topora, tropiciela egzystencjalnych absurdów. Francusko-polsko-żydowski mistrz czarnego humoru stworzył cały katalog gastronomiczno-skatologicznych sytuacji. Sam reprezentował gusta kulinarne urągające francuskiemu wykwintowi: ciastka z kremem, czarny chleb z masłem, schabowy z kapustą. Hańba! Czy można się dziwić, że Luis Bunuel, największy surrealista kina, w „Widmie wolności” uznał pochłanianie pożywienia za czynność odrażającą, wymagającą dyskrecji i odosobnienia, podczas gdy publiczne wypróżnianie wydało mu się niekrępujące.

W ogóle surrealiści uwielbiali prowokować. Podczas zorganizowanego w 1960 roku „Festynu kanibali” goście zostali zaproszeni do stołu, na którym pomiędzy butelkami wina i girlandami z owoców spoczywał trup nagiej dziewczyny. Konsumować czy wezwać policję? Jednak to pierwsze: zwłoki okazały się atrapą.

[srodtytul]Czym chata bogata…[/srodtytul]

Tym goście rzygają. Powiedzonko dosadne, lecz ma pokrycie w sztuce. Można by urządzić ankietę: który twórca pokazał jedzenie w najmniej apetyczny sposób? Wiadomo, że można „obrzydzać cynaderką”, którą to usługę proponowały tanie dranie z Kabaretu Starszych Panów. Jednak skuteczniej niż podroby zniechęcają do ucztowania… resztki uczty.

Z nich właśnie robi instalacje Daniel Spoerri, jeden z przedstawicieli francuskiego Nouveau Réalisme. Aranżuje towarzyskie spotkania z wyszynkiem i sutą michą, a następnie utrwala „krajobraz po bitwie” pozostawiony na blacie stołu. Na pierwszy rzut oka rzecz wydaje się bliżej niezidentyfikowaną materią. Potem następuje olśnienie: przecież to nieumyte po kolacji talerze, niedojedzone dania, szczątki bagietki, rozgniecione pety, rozlane płyny. Ohyda. Warto dodać, że artysta znany jest w artystycznym środowisku z kucharskich talentów, prowadził nawet w Nowym Jorku restaurację. Jego zaproszeniom nikt nie odmawia. Przecież to przepustka do historii. Spoerri stan pobiesiadnego stołu dopełnia informacjami o uczestnikach oraz spożytych daniach. Szczególna forma ocalenia od zapomnienia. Zgodna z materialistycznym poglądem, że jesteśmy tym, co jemy.

Niejako dopełnieniem koncepcji Spoerriego są sceny z „Latającego Cyrku Monty Pythona” z Grubasem w roli głównej. Żarłoczne monstrum pochłania całe restauracyjne menu, a potem je zrzuca. Dobrze, że uprzedza – bo ciśnienie żołądkowe ma jak strażacka pompa. To sceny obrzydliwe, lecz przecież nikt nie bierze ich serio. Mocniej niż purnonsens przemawiają do wyobraźni przedstawienia realistyczne.

[srodtytul]Grzesznicy przy stole[/srodtytul]

Jacob Jordaens wszystko wykładał kawa na ławę, bez niedomówień ani metafor. Żeby odbiorca na każdym poziomie zrozumiał, iż obżarstwo nie jest Bogu miłe. Jordaens nie należał do ascetów. Lubił smaczną kuchnię w rodzinnym ciepełku, lecz z ewangelicką surowością wytykał bliźnim grzechy łakomstwa i opilstwa. Jego rozliczne wersje „pijącego króla” to moralitety połączone z rejestracją flamandzkich obyczajów połowy XVI stulecia.

Kilkanaście płócien przedstawia podobny wątek – biesiadowanie. Typy, nawet postaci powtarzają się, coraz starsze, coraz bardziej zniekształcone zmarszczkami, tkanką tłuszczową oraz… alkoholem. Malarzowi za modele służyła rodzina. Przedstawiał ją bez upiększeń, nie tając braków w wychowaniu. Oto podchmielone towarzystwo zachowuje się swobodniej niż zwykle. Głośne śpiewy, niewyszukane zaloty, trywialne żarty. Dzieci kosztują alkoholu, panny zapominają się, matki podsuwają obnażone piersi nie tylko niemowlętom, również tym, którzy ponad mleko przedkładają inne płyny. To już nie jest malarska interpretacja rodzinnej fety, lecz pouczenie: kto nadużywa alkoholu, wkracza w szaleństwo. Godzi w świętość posiłku. Powie ktoś – archaiczne wizje. Moim zdaniem – wciąż aktualne. Wystarczy zmienić kostiumy na współczesne i natychmiast zobaczymy sceny jak z życia wzięte.

[srodtytul]Gnicie jako życie[/srodtytul]

Artyści na różne sposoby przestrzegają przed pazernością. Bez względu na epokę posługują się przesadą, przeskalowaniem. Chcą wywołać w widzach odrazę. Na przykład Paul Peter Rubens i Francisco Goya zilustrowali mit o Saturnie pożerającym własne dzieci. Bohatera widzieli podobnie – jako gargantuiczne monstrum o odrażającej fizjonomii, z oczyma błyszczącymi szaleństwem. Okrutny bóg mroków nie zauważa, że pochłania niejako samego siebie. Bo gdy zachłanność bierze górę nad człowiekiem, rozum i uczucia usypiają.

Fascynujący jest też sam surowiec: mięso. Kiedyś żywa istota, potem martwa natura. Ochłap. Co wrażliwszych widok uśmiercanych zwierząt przestawia na wegetarianizm. Ale najgorszym złem jest zabijanie nie z głodu, lecz dla kaprysu.

Współcześnie często pojawia się motyw mięcha jako bezmyślnej rzeźniczej nadprodukcji. Pamiętam, pięć lat temu poruszyła mnie praca młodego artysty Pawła Szczerepy, który wykonał kanapę z… wołowiny. No, nie z prawdziwych ochłapów, lecz z tworzywa imitującego krwistą, poprzerastaną tłuszczem surowiznę. Mebel był w skali 1:1 i na oko wygodny, ale jakoś nikt z widzów nie odważył się na nim zasiąść. Wydawało się, że tę rzeźbę czuć.

A pamiętacie końcowe sekwencje „Wielkiego żarcia”? Jedyna pozostała przy życiu uczestniczka kulinarnej sesji wiesza ostatnią dostawę półtuszy na krzakach jak ozdoby na choince. Robi instalację symbolizującą konsumpcyjną nadprodukcję. Z pewnością Chaim Soutine, białoruski Żyd rozwijający swój talent w Paryżu, uznałby to za koszmarne marnotrawstwo. Nie dlatego, że często głodował – rozmaite ochłapy służyły mu jako „modele” do malowania. Jego zdaniem najbardziej inspirująca była padlina w stanie rozkładu.

Udane płótno to takie, na widok którego oglądający zatykał nos. Dopóki ograniczał się do martwego koguta czy innego drobiu, współlokatorzy paryskiej czynszówki tolerowali jego dziwactwa. Jednak kiedy zamknął się w pracowni na dwa tygodnie z odartym ze skóry wołem, którego od czasu do czasu polewał szklankami krwi – sąsiedzi nie wytrzymali i wezwali straż miejską, żeby interweniowała w kwestii… smrodu.

Soutine miał ambicję stworzyć odpowiednik słynnego „Rozpłatanego wołu” Rembrandta. Zdumiewający obraz w dorobku holenderskiego geniusza: jego jedyna martwa (dosłownie) natura namalowana cztery lata przed śmiercią. Aneks do „Lekcji anatomii dr. Tulpa” – lekcja anatomii u rzeźnika. Dzieło fascynowało wielu mistrzów późniejszych epok. Francis Bacon, znany z radykalnych poglądów i takich samych dzieł, nie wahał się namalować „Ukrzyżowania” jako krwawych ochłapów na krzyżu. „…jesteśmy potencjalną sztuką mięsa. Kiedy wchodzę do sklepu mięsnego, zawsze sobie myślę, jakie to dziwne, że nie wiszę tam zamiast zwierząt”.

[srodtytul]Winne zasadzki[/srodtytul]

W dzieciństwie sądziłam, że łapczywe zaspokajanie głodu zarezerwowane było dla pospólstwa. Reprezentanci warstw wyższych posilali się przez indukcję, tylko sycąc oczy widokiem potraw. Taki poglądy wyrobiłam sobie na podstawie dzieła sztuki. Na obrazach ludzie wpływowi i zasobni pozorowali jedzeniową wstrzemięźliwość. Owszem, zasiadali przy stołach, ale nie tykali niczego poza szkłem z winem. Dowodem towarzystwo zebrane „W altanie” przez Aleksandra Gierymskiego. Wszystko współtworzy aurę wykwintu: jedwabne rokokowe stroje, kunsztowne peruki, wystudiowane ruchy. Oraz elegancka karafka z winem.

Jak wiadomo, boski trunek podarował ludziom Bachus. Lekkomyślnie nie wziął pod uwagę ludzkiej skłonności do nadużywania procentów, a sam dawał nie najlepszy przykład. Na licznych wyobrażeniach oglądamy młodego bożka w mniej lub bardziej zaawansowanych stadiach upojenia. Caravaggio w roli Bachusa obsadził koleżkę z rzymskich szynków. Patron winorośli pozuje z kielichem w dłoni, zagryzając nektar owocami. Prezentuje się zawadiacko, sympatycznie, a jednocześnie seksownie. Widać artysta również pobudził winem swe zmysły.

O ile mężczyznom wypadało niekiedy mieć w czubie, to dobrze wychowane panny alkohol pobierały w lekarskich dawkach. Czasem jednak zdarzało im się przechytrzyć rodzinę czy wychowawców.

„Dziewczyna z kielichem wina” sportretowana w 1660 roku przez Jana Vermeera z pewnością na co dzień nie nadużywała tytułowego trunku. Jednak tego dnia pozwolono jej skosztować alkoholu. Dookoła uwija się dwóch konkurentów; jeden namawia ją do wychylenia kielicha – na zasadzie „pij, będziesz łatwiejsza”. Tymczasem to ona jest sprytniejsza. Udaje, że ma chęć, ale tylko bawi się szkłem. Pozwala się adorować, lecz co do zamążpójścia nie ma jeszcze sprecyzowanych planów. Artysta nie pochwalał jej zachowania, czemu dał wyraz za pomocą… witrażu w oknie pomieszczenia. Figuruje w nim herb, na nim – postać kobiety z cuglami w dłoni. To alegoria Powściągliwości, napomnienie: nie dokazuj, miła, nie dokazuj.

[srodtytul]Urok prostoty[/srodtytul]

Sympatie Vermeera są po stronie „Dziewczyny z dzbankiem mleka”. Prosta córka ludu ma szacunek dla darów bożych. Nalewa biały płyn w modlitewnym skupieniu. Obok niej stoi koszyk z pieczywem. Żytnim, ciemnym. To wszystko, czym dysponuje ta kuchnia.

Rzec można, zdrowa dieta. Warto ją będzie zastosować po świętach… A oto całodzienne menu wedle malarskich receptur z czasów „preekologicznych”. Na śniadanie usmaży jajka „Stara kucharka” Diego Velazqueza. Lunch przygotują chłopi z „Wiejskiego wesela” Pietera Bruegla. Podwieczorek w postaci filiżanki czekolady poda „Dziewczyna…” Jeana-Etienne’a Liotarda (ze szklanką wody do popitki). Kolacja: pieczone kartofle wedle przepisu od „Jedzących kartofle” Vincenta van Gogha. A na deser – winogrona i melon od „Chłopców” Bartolomé Murilla. Niebo w gębie! Polecam.

Nawet nie zauważyliśmy, jak do tego doszło: jedzenie zdominowało naszą ikonosferę. Spece od marketingu potrafią pobudzić łaknienie i omotać wyobraźnię, apelując do zmysłu wzroku. Przechodzę obok Burger Kinga. Mimo woli rzucam okiem na monstrualnych rozmiarów bułę przełożoną mięchem i sałatą. Nie jestem głodna, ale ślinianki pracują. Oglądam „Elle” i bezwiednie wyrywam twardą wkładkę ze zdjęciami dań: wyglądają tak apetycznie! Idę do kina na „Senność”: piękna aktorka spełnia się twórczo w kuchni, co operator pokazuje tak sugestywnie, że mojemu sąsiadowi zaczyna burczeć w brzuchu. Przepisy – i to całkiem dorzeczne, nadające się do wykorzystania – pojawiają się w kryminałach, komiksach, romansach, serialach. Strefa życia niegdyś traktowana przez artystów po macoszemu okazała się niewyczerpanym źródłem inspiracji. Kuchnia to megahit popkultury.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał