Boom w nieruchomościach jest niczym w porównaniu z ekologiczną bombą, jaką szykują nam rządy Europy i Stanów Zjednoczonych. Biliony euro w energię z wiatru, słońca, zgazowanego węgla, rzepaku i słomy to nowy afrodyzjak lewicowych polityków. Globalny projekt, który skalą i stopniem ingerencji państwa w rynek może dokonać znacznie większych spustoszeń w gospodarce niż obecny krach kredytowy.
Chciwość, która miała być sprawcą obecnego kryzysu, znajdzie sobie nowy obiekt pożądania. Zamiast bajecznych zysków z nieruchomości pojawią się fortuny wyrosłe na plantacjach miskanta i wiatraków. Ostatni cud gospodarczy zawdzięczaliśmy gwarancjom rządu i niskim stopom procentowym. Nadmiar taniego pieniądza pozwolił bankom i deweloperom zbić fortuny na kredytach dla ludzi, których nie stać było na zakup domu. Teraz zachodnie rządy pozwolą zarobić producentom ekologicznej energii, na którą w normalnych warunkach rynkowych bez dotacji państwa też nikogo nie byłoby stać.
Co różni boom mieszkaniowy od zielonej rewolucji, to pieniądze i skala poparcia społecznego. Można się zżymać na spisek polityków, bankowców i deweloperów, ale jak zrozumieć tę nową dziwną koalicję wielkiego biznesu, ekologów, przywódców duchowych, Narodów Zjednoczonych, mniejszości seksualnych, aktorów, i lewicowych mediów? Poparcie tak szerokie, że pozwala politykom w USA, Wielkiej Brytanii, Niemczech przyjmować jeszcze większe zobowiązania pod jeszcze bardziej iluzoryczne inwestycje niż domy dla bezdomnych, bo pod świeże powietrze.
Prezydent Obama chce zainwestować 150 mld w rozwój zielonej technologii. W zamian obiecuje 5 mln nowych miejsc pracy. Liczba tyle imponująca, ile magiczna, bo nieco ponad 5 mln miejsc pracy Ameryka straciła od początku obecnego kryzysu. Według 600-stronicowego raportu komisji Kongresu do spraw energii zielona gospodarka przyniesie Ameryce trwały wzrost gospodarczy, wyrwie rynek pracy z marazmu, uniezależni demokracje od petrodyktatur i przy okazji uratuje planetę od nadmiaru CO[sub]2[/sub]. Nic, tylko inwestować i pożyczać akonto „czystej” przyszłości.
Niemiecki rząd przebija ofertę Obamy i mówi o bilionowej inwestycji, ale oprócz 1,5 mln nowych miejsc pracy obiecuje trwały wzrost gospodarczy na poziomie 5,4 proc. Premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown po ostatniej podwyżce podatków ostrożnie szasta publicznymi pieniędzmi, ale też chce, żeby jego kraj był w awangardzie zielonej rewolucji. Polska – no cóż, minister Sawicki przedstawił Sejmowi plan do 2012 roku pełen okrągłych słów, w tym o znaczeniu zielonej technologii, ale nie zdążył przełożyć tego na konkrety. Może na szczęście.